Czy powinien popłynąć na wyspę? Neil zaciskał dłoń na krawędzi kadłuba i spoglądał na wysokie fale. Przetaczały się swawolnie po powierzchni, jakby zapraszały go do wody. Przypuszczał, że doktor Barbara podsunęła mu tę myśl, żeby wypróbować jego wolę. Bardzo chciała, żeby uczestniczył w akcji dywersyjnej, ale nie zamierzała brać za niego odpowiedzialności. Zdawała sobie sprawę, że tym razem Francuzi będą celowali powyżej stóp. W miarę jak tracili cierpliwość, stosowali taktykę coraz większej brutalności. „Sagittaire” omal nie staranował „Diugonia”, wypychając go z pasa wód terytorialnych. Dowodzący korwetą oficer zagroził kapitanowi Wu represjami za nieposłuszeństwo, a podlegli mu podoficerowie sponiewierali Kima i za pomocą megafonów zagłuszyli doktor Barbarę oraz Monique, gdy usiłowały wyrazić oburzenie przed obiektywem kamery Bracewellów.
Uczestnicy wyprawy byli na to wszystko przygotowani i w czasie podróży z Honolulu absolutnie nie martwili się o los ekspedycji. Niezachwiane przekonanie doktor Barbary, że misja się powiedzie, utrzymywało ich w optymistycznych nastrojach. Z powodu awarii silnika zostali na trzy dni unieruchomieni na morzu, a piekielną monotonię podzwrotnikowego dusznego upału przerwała dopiero gwałtowna ulewa. Doktor Barbara spędzała całe godziny na dziobie „Diugonia”, licząc morskie ptaki, podczas gdy Monique grała w brydża z Carline’em i Bracewellami. Kimo bez końca biegał wkoło pokładu, jakby chciał wzmocnić mięśnie przed czekającą go konfrontacją, i katował swoje uszy agresywną muzyką rockową z walkmana. Państwo Saito zaś przesiadywali w kajucie, utwierdzając się w swoich moralnych zasadach. Neil wpadał do nich na pogawędki. Jego opinie drażniły ich, szybko też oznajmili mu, iż według nich pozostali uczestnicy wyprawy nie rozumieją jej rzeczywistego celu, jakim jest podróż do duchowego cmentarza dwudziestego wieku. Profesor Saito usiłował wyciągnąć z chłopca jakieś wiadomości na temat symboliki albatrosa, uważając tego ptaka za znak poczucia winy prześladującego doktor Barbarę, a także Amerykanów z powodu użycia podczas drugiej wojny światowej broni nuklearnej. Neil z kolei przejawiał raczej nadmierne zainteresowanie zrzuconą na Hiroszimę bombą A i pani Saito poczuła się w obowiązku udzielić mu reprymendy.
– Masz mentalność czasów dyskotek. Hiroszima to nie był świetlny show.
– Oczywiście, że nie, pani Saito. Mój ojciec uczestniczył w brytyjskich próbach z bronią jądrową w Maralinga.
– Ach tak. Ile osób straciło z tego powodu życie?
– No… Myślę, że właśnie on.
– Ty myślisz? Yukio, on myśli. Ten chłopiec… myśli.
Czasami Neil snuł się po statku albo grał z Carline’em w szachy. Był zachwycony odkryciem, że potrafi łatwo pokonać niebieskookiego Amerykanina. Koncentrował się na wygrywaniu partii i nie zwracał uwagi na mimowolnie udzielane mu przez Carline’a lekcje na temat umysłowości prawdziwego szachisty.
– Neil, ty nie masz żadnej strategii. Wygrywasz wyłącznie dzięki wykorzystywaniu popełnianych przeze mnie błędów.
– David, ty w niczym nie popełniasz błędów.
– Tak się składa, że w swoim życiu nie robię nic innego, jak tylko popełniam błędy, w każdym razie żona i córki stale mi to powtarzają. To jeden z powodów, dla których tu jestem.
– Chyba nie uważasz tej wyprawy za błąd?
– A ty, Neil? Ty chyba jednak tak uważasz. Jesteś osobliwym paladynem Barbary. Przypuszczam, że wyznaczyła ci szczególną rolę. – W zadumie spoglądał na figury szachowe, rozpoczynając kolejną rozgrywkę. – Może uznasz to za naiwność, ale uważam, że ta wyprawa jest słuszna, a jej cel możliwy do osiągnięcia.
Uśmiech Carline’a wyrażał nadzieję, lecz zarazem wyglądał jak płaczliwy grymas. Przypomniało to Neilowi niepewność na twarzy Amerykanina – której nie był w stanie ukryć, choć uśmiechał się szeroko – gdy „Diugoń” odbijał od brzegu w porcie w Honolulu. Carline, zakłopotany widokiem przybitej żony, zaczął wtedy ćwiczyć bekhend. Jego na siłę podtrzymywany dobry nastrój oraz uzurpowanie sobie roli zastępcy doktor Barbary wpędzały Neila w depresję. Amerykanin przez cały czas kręcił się po statku. Pomagał kapitanowi Wu w żeglowaniu i pilnował ekwipunku. Palił się do lądowania na Saint-Esprit, zapewne chcąc ulżyć udręczonej duszy, która kiedyś wyganiała go do Afryki i Ameryki Południowej na misyjne wycieczki. Podczas jednej ze swoich inspekcji trawlera jakby od niechcenia pokazał doktor Barbarze chromowany pistolet. Trzymał go w podróżnej walizie. Widząc przerażenie lekarki, przyrzekł jej, że wrzuci broń do morza. Jednak nazajutrz Neil stwierdził, iż pistolet nadal spoczywa w czarnej niemieckiej kaburze. Mimo całej swojej szlachetności Carline miał skłonność do popełniania małych oszustw. Na krótko przed wypłynięciem z Honolulu hotel w Waikiki dostarczył na statek skrzynkę drogich przysmaków w puszkach. Spoczęła, niczym piknikowy koszyk, pod koją Amerykanina, zamknięta na okazałą kłódkę z brązu. Choć Carline zabierał z kuchni całą dzienną rację żywności – gulasz lub konserwę z wołowiny, podawane na przemian przez filipińskiego kucharza, który wcześniej pracował w bazie amerykańskiej marynarki wojennej w Subik Bay – uśmiechał się bez zażenowania, gdy doktor Barbara przyłapała go, jak delektował się pasztetem i piersiami przepiórki. Kiedy zastanawiała się nad egoizmem bogatego Amerykanina, jej brwi niemal dotykały nasady włosów, ale tak samo jak chrześcijańscy misjonarze w krajach, w których nauczali, doceniała jego energię i determinację, postanawiając tolerować tak przejawiającą się słabość charakteru.
Neil, niepewny Carline’a, jakkolwiek wygrywał z nim w szachy, próbował być użyteczny dla Monique i pomagał jej przygotowywać codzienne sprawozdania z wyprawy, które przekazywała radiu w Tulonie. Jednak jej złość na samą siebie za popełnienie najmniejszego błędu i bezlitosne ataki na podejście francuskiego rządu do ekologii szybko go znużyły. Nie miał ochoty dołączyć do Kima, z zapamiętaniem walącego butami o pokład podczas biegów, więc same nogi niosły go do kabiny nawigacyjnej, gdzie Bracewellowie i Pratap bez końca przeglądali kasety wideo z dotychczas nagranym materiałem z podróży. Neil szybko zorientował się, że kamera zbacza z obranej trasy, jeśli tylko nadarza się okazja, by wyeksponować jego młodość i „toporność”, gdy marszcząc brwi spoglądał w niebo jak prostaczek boży, zaintrygowany widokiem zobaczonego po raz pierwszy jakiegoś morskiego ptaka. Również doktor Barbara i Monique wyglądały gamoniowato, jak neofitki, a nie zaprawione w walce obrończynie praw zwierząt. Chwiały się na mostku niczym pijane stare panny.
– Mark, zamierzacie to wszystko pokazać? – spytał, zastanawiając się, jak zareagowałyby na takie obrazy Louise i matka. – To coś naprawdę przedziwnego, ale wszyscy sprawiamy wrażenie pijaków lub ćwierćinteligentów.
– No, śmiało, Neil, nie krępuj się… – Bracewell roześmiał się, jednak spojrzał na żonę pytająco. Stanowili sympatyczną, lecz tajemniczą parę, zawsze chętną do uruchomienia kamery i raczej zainteresowaną bardziej uczestnikami wyprawy niż sytuacją albatrosów. – Ale pamiętaj, że nie możemy cię ubrać w błyszczącą zbroję.
– Dlaczego nie? Doktor Barbara jest śmiertelnie poważna.
– Wiemy o tym. Posłuchaj… Podziwiam ją, ale po co mam udawać, że to Albert Schweitzer? Neil, istota tej podróży sprowadza się do tego, że stanowi odbicie codziennego życia. Siedmioro ludzi, którzy praktycznie nie mają ze sobą nic wspólnego, zatrzymuje się na rogu ulicy i postanawia powstrzymać sadystę, katującego swojego psa.
– Dokładnie o to chodzi – poparła męża Janet, częstując Neila papają jako środkiem uspokajającym. – Właściwa historia dzieje się tu, na statku. Wy ją tworzycie: ty, Monique, Saitowie… Irving ma tego świadomość.