– Więc faktycznie kręcicie film dokumentalny o nas, a nie o albatrosach?
– O waszej siódemce i o albatrosach – uściślił Bractwell. – Neil, spójrzmy prawdzie w oczy. Jesteś tu z jakichś nadzwyczaj dziwnych powodów.
– A jakie to ma znaczenie? Liczy się ratowanie ptaków. – Neil zaskoczył samego siebie w roli obrońcy albatrosów. – Przedstawiacie to tak, jakbyście robili czarną komedię telewizyjną w odcinkach, pod tytułem: Diugoń i albatrosy. Janet, ta wyprawa to nie są żarty. Francuzi…
– Oczywiście, że nie. – Dotknęła jego nosa białym palcem. – Wiesz o tym lepiej od innych.
Lubili Neila i uwielbiali z nim dyskutować od rana do nocy. Ale on zdał sobie sprawę, że Irving Boyd i Bracewellowie traktują podróż na Saint-Esprit jako swoiste safari, mające na celu uratowanie zagrożonego gatunku ludzi, może najbardziej zagrożonego ze wszystkich – doktor Barbary Rafferty oraz szlachetnych, lecz naiwnych entuzjastów jej idei.
Nad pasem startowym za palisadą z palm dym wznosił się coraz wyżej. Przepływał obok wież obserwacyjnych i opadał na parujące stoki wzgórz, zasnuwając gęstwinę liści cykasów oraz tamaryndowców. Ciszę przerywały serie krótkich wybuchów, jakby odpalano jedną po drugiej petardy, a przez palmy co chwila przeświecało oślepiające światło o miedzianym odcieniu, ukazując setki pni. Wiatr smagał zakurzoną roślinność atolu rozgrzanym gęstym pyłem. To eksplodował zbiornik z benzyną, wysyłając w powietrze chmurę tłustego dymu i wzbudzając gwałtowną falę, która ruszyła przez wzburzone morze na „Diugonia”. Uderzyła weń z taką siłą, że pod dłońmi Neila zadrżało nadburcie. Carline i Kimo przestali nękać „Champlaina” i pospieszyli do trawlera.
– Kapitanie Wu! „Sagittaire” wraca!
Neil wszedł na podest anteny satelitarnej i wskazał wyciągniętą dłonią na północny zachód. Francuska korweta znajdowała się nie dalej jak o milę. Jej zgrabny groźny dziób był wycelowany w „Diugonia”. Kapitan Wu kontaktował się z mostka z załogą w maszynowni. Zrezygnowany, opierał dłonie na relingu, jakby pogodził się z tym, że podpalenie zbiornika z benzyną przez dywersantów oznacza bezsensowną eskalację akcji protestacyjnej i prowadzi do natychmiastowego zajęcia trawlera oraz aresztowania jego kapitana. Kimo zakradł się kilkakrotnie na atol i opowiadał, że francuska baza wojskowa obejmuje zaledwie rejon pasa startowego – liczy jakichś trzydziestu żołnierzy, mieszkających w namiotach rozbitych pod palmami, gdzie nie dociera fetor rozkładających się na plaży ryb i albatrosów. Te ostatnie Francuzi nadal zabijali, choć nie wiadomo z jakiego powodu. „Champlain” sunął przez rafę do miejsca w lagunie, gdzie zwykle zarzucał kotwicę, pozostawiając utarczkę z trawlerem korwecie. Neil pomknął do dźwigu na rufie, czekając wraz z Filipińczykami na pojawienie się na wodzie ślizgacza. Pożar zbiornika z benzyną dogasał, a wyspę zasłaniała kurtyna strzępiastego dymu. Chłopiec wsłuchiwał się w odgłosy mozolnej pracy starych silników krewetkowca i zaklinał los, żeby pokrywająca kadłub trawlera blacha zdolna była wytrzymać uderzenie ostrego dzioba „Sagittaire’a”.
Nagle z rafy wyskoczył ślizgacz, eskortowany przez dwie łodzie gumowe. Kredowa twarz doktor Barbary jaśniała jak latarnia na tle pogrążającego się w mroku wybrzeża. Rozgorączkowana lekarka spoglądała na Monique, podtrzymując ją, gdy ta wymiotowała za burtę, osłabiona atakiem morskiej choroby. Po chwili burty trzech łodzi już ocierały się o siebie przy trawlerze. Ich pasażerowie, o płonących z podniecenia policzkach, przekrzykiwali się, przypominając swym zachowaniem grupę rozhukanych studentów powracających z wycieczki.
– Neil! Szkoda, że cię z nami nie było! – Lekarka wspięła się po schodkach na pokład i chwyciła chłopca w ramiona. – Monique wysadziła w powietrze zbiornik z benzyną! Cała wyspa stanęła w ogniu! Jesteś z nas dumny?
– Jestem dumny z pani, doktor Barbaro.
– Dobrze. Chcę, żebyś był. Pamiętaj, my pierwsi zjawiliśmy się na atolu.
Obejmując Neila w pasie, spoglądała w radosnym upojeniu na zalegający nad wyspą dym, który snuł się wśród palm jak prześladujące je, natrętne widmo.
Filipińczycy wciągali ślizgacz na statek, a Carline i Kimo czekali w łodziach na swoją kolej, zaciskając uniesione dłonie. Oczy wszystkich były zwrócone na prującą fale korwetę. Znajdowała się teraz zaledwie osiemset metrów od „Diugonia”. Poirytowana na siebie Monique wciąż wymiotowała, tym razem na kamizelkę ratunkową, której żółte poduszki znaczyły plamy czerwonego wina, wypitego wcześniej dla kurażu. Profesor Saito i jego pobladła żona przyciskali się do kadłuba ślizgacza, jakby doskwierała im świadomość, że po raz pierwszy w życiu przestali panować nad emocjami. „Sagittaire” wziął kurs dokładnie na „Diugonia”. Francuski kapitan nie krył, że zamierza go staranować. Z komina krewetkowca waliły spaliny, a kapitan Wu grzmiał do załogi maszynowni: „Naprzód!”, „Cała naprzód!”. Fale zniosły trawler z drogi korwety, lecz jej kapitan natychmiast skorygował kurs. Na mostku „Sagittaire’a” wyły syreny, a reflektor sygnalizacyjny oślepił załogę „Diugonia”, gdy francuski okręt wojenny zrównał się z trawlerem i pędził obok niego, spychając go swym ciężkim kadłubem z obranego kursu. Pod wpływem uderzenia pokrywająca trawler blacha zaskrzypiała przeraźliwie i od statku odpadła część relingu na sterburcie, a drewniane schodki zaburtowe zostały rozbite w drzazgi. Silna fala powstała po przepłynięciu korwety wywróciła łódź Kima. Hawajczyk pływał w morskiej kipieli, usiłując złapać wyciągniętą rękę Carline’a. Od komina trawlera odpadł pancerz ołowiowej farby i roztrzaskał się o pokład.
Neil, Monique i doktor Barbara stali wśród tych szczątków, ogłuszeni przez ryk silników i syren korwety, zawracającej, żeby ponowić atak. Pierwsi doszli do siebie Bracewellowie. Ich kamera już rejestrowała uszkodzenia statku i sylwetki otumanionych uczestników akcji protestacyjnej. Neil trzymał się anteny satelitarnej. Usiłował obliczyć, w ciągu jakiego czasu udałoby się wszystkim dotrzeć do wyspy. Wraz z przypływem przedostaliby się na rafę, ale ile osób było w stanie pokonać więcej niż pięćdziesiąt metrów?
Doktor Barbara wdrapała się na tratwę ratunkową na dziobie trawlera i wykrzykiwała obelgi pod adresem zrównującej się z nimi załogi korwety.
– Assassins! Salauds! Zastrzel mnie, kapitanie!
Odgarnęła z ust włosy, mokre od bryzgającej wkoło wody, odsłaniając silne stłuczenie nad górną wargą, i pomogła Monique wejść na tratwę.
Głos byłej stewardesy paraliżował gniew. Spojrzała na swoją poplamioną wymiocinami kamizelkę ratunkową. Zapinanie i odpinanie tego ochronnego stroju tyle razy demonstrowała pasażerom samolotów. Szarpnęła za nylonowe paski i rzuciła kamizelkę na pokład, po czym uniosła podkoszulek, pokazując prawą pierś marynarzom z korwety, stojącym ze znudzonymi minami na mostku. Gdy „Sagittaire” przemknął obok trawlera, sygnalizując kapitanowi Wu polecenie wyłączenia silników, Monique odwróciła się do nadlatującego śmigłowca i zaczęła krzyczeć na młodziutkiego pilota jak rozwścieczona matka. Kapitan trawlera, nie zważając na żądania dowódcy korwety, wziął kurs na otwarte morze, wskutek czego łodzie gumowe musiały pokonywać wysokie fale. Kimowi udało się uczepić mijającej go łodzi, z której Wcześniej wypadł, przyciągnąć ją do siebie silnymi rękami i wdrapać się do środka. I on, i Carline usiedli okrakiem na silnikach zaburtowych, mknąc w bryzgach wody. Neil spodziewał się, że wyczerpany Amerykanin zaraz straci równowagę, jednak lata uczestnictwa w regatach motorówek w Kennebunkport zrobiły swoje: David miał mocne mięśnie ud i wspaniały refleks.