Выбрать главу

– Charles… to Neil. Sądzę, że chce…

Przemknęła obok córki na rufę, ale komandor spoglądał przez lornetkę na morze.

W uszach Neila zabębnił jazgot nadlatującego nad wyspę helikoptera, zagłuszając niskie dźwięki wydawane przez silnik jachtu. Załogi statków zakotwiczonych w zatoce wyległy na pokłady. Wszyscy wyciągali ręce w stronę białego, podążającego w kierunku rafy okrętu. Neil chwycił dłoń pani Rice. Amerykanka patrzyła na niego z troską.

– Wracają! Francuzi wracają! – krzyknął jej mąż.

VII

Tęczowi piraci

Francuskie wojskowe buty wryły się w piasek przy głowie Neila. Ich grube profilowane podeszwy pocięły czarne piaszczyste zbocze. Chłopiec odpoczywał po przepłynięciu długiego odcinka, ale uniósł wzrok i spojrzał na panterkę, drogie okulary przeciwsłoneczne i krótko ostrzyżone, jasne włosy.

– David? Wyglądasz jak francuski komandos…

– Pochlebiasz mi, Neil. To miło z twojej strony. Usiłuję zorganizować grupę do obrony wyspy. – Carline zdjął okulary i śledził wzrokiem krążący nad Saint-Esprit helikopter. – Z przykrością stwierdzam, że wszystkich opuścił duch walki.

– Gdzie twój pistolet? I niemiecka kabura?

– W bezpiecznym miejscu. A gdzie miałyby być? Czeka nas prawdziwa bitwa. – Amerykanin zagwizdał wesoło i bez przekonania spojrzał na swój roboczy mundur, który znalazł w skrzyni w jednym z opustoszałych magazynów. – Miło cię widzieć, Neil. Przez chwilę myśleliśmy, że nas opuściłeś.

– Chciałem się pożegnać z państwem Rice. – Chłopiec usiadł. Z jego podkoszulka spadły na piasek ostatnie krople wody. – Przekażą wiadomość ode mnie mojej matce.

– To dobrze. Z pewnością martwi się o ciebie. Ale Francuzi cię nie tkną. Jesteś „chłopcem od albatrosów”.

Neil zrobił marsową minę i spojrzał na horyzont w poszukiwaniu „Sagittaire’a”. Przypuszczał, że korweta czeka w ukryciu na rezultaty powietrznego zwiadu. Za rafą stał na kotwicy okręt desantowy czołgów – ponad stumetrowej długości, z wysokim pomostem na rufie i platformą dla helikoptera. Wyglądał jak monumentalna biała skrzynka z amunicją. Za jego imponującym pomostem mogła się skrywać amfibia lub nawet lekki czołg – gotowe do ataku na wysiadujące jaja albatrosy. I kto wie, czy w jego pancernych barkach nie przewożono broni atomowej i stosownych urządzeń. Tak czy inaczej lądowanie żołnierzy miało wkrótce nastąpić.

Na atol płynął tender, spuszczony na wodę z rufy okrętu, ale nikt z uczestników wyprawy nie próbował go powstrzymać. Na przekór dotychczasowemu zapałowi obezwładniła ich zwiastująca rezygnację bierność, jakby za pomocą telepatii nawzajem paraliżowali u siebie wolę walki. Dali z siebie wszystko i tyle znieśli, żeby postawić stopę na Saint-Esprit, a teraz nie potrafili zewrzeć szeregów i bronić dostępu do skażonego ropą wybrzeża. Poza tym budząca strach obecność okrętu desantowego czekającego na wpłynięcie do laguny u zbyt wielu budziła skojarzenie z D-Day. Doktor Barbara stała pod drzewami przy kościółku, skubiąc w milczeniu owrzodzone usta. Kimo przykucnął obok pnia powalonej palmy i wrzucał do oceanu muszle. Monique i Saitowie wyszli z namiotu kuchennego i ruszyli na plażę. Tylko Andersonowie kontynuowali pracę przy akwedukcie. Członkowie załóg jachtów siedzieli wyczekująco pod markizami. Nawet Bouquet i jego zwykle wojowniczy towarzysze z „Croix du Sud” spoglądali na zbliżający się tender bez słowa komentarza. Czas protestów i propagowania sloganów ekologicznych minął. Neil pomyślał, że wszyscy zachowują się jak dzieci – tak jakby sądzili, że wystarczy wstrzymać oddech, by Francuzi zniknęli.

Na wyspie wylądował najpierw helikopter. Pilot, zadowolony, że nikt jej nie broni, przeleciał nad laguną i zatrzymał maszynę nad spokojną wodą obok przystani. Mały spocony mężczyzna, w zmiętym ubraniu safari i z lornetką na szyi, odpiął pasy bezpieczeństwa i ostrożnie wszedł do płytkiej wody. Ze spuszczoną głową podążał na plażę, gdzie już czekała na niego Monique, skrzyżowawszy ręce na piersiach.

Neil spodziewał się być świadkiem jednego z jej legendarnych wybuchów. Zapewne zamierzała obrzucić intruza obelgami, jednak słuchając go, przy akompaniamencie przytłumionego warkotu śmigła helikoptera, z niedowierzaniem przyłożyła dłoń do ucha, a następnie pomachała do lekarki.

– Barbaro! Podejdź!

– O co chodzi? – Lekarka wspierała się na ramieniu Kima. – Monique, bądź ostrożna…

– Ucieszy cię to, co usłyszysz. – Monique śmiała się po raz pierwszy, od chwili gdy Neil zobaczył ją na pokładzie „Diugonia”. – Chciałabym ci przedstawić pana Kouchnera… Bardzo obchodzi go Saint-Esprit.

– Nie będę z nim pertraktować. – Lekarka wymachiwała rękami, spoglądając na korpulentnego mężczyznę, który usiłował wyżąć wodę ze spodni. – Jaką instytucję reprezentuje? Ministerstwo Obrony?

– Coś jeszcze gorszego… o wiele bardziej złowrogiego… – Monique ze smutkiem pokręciła głową. – Ale dziś rano Pałac Elizejski ogłosił pomyślną dla nas wiadomość… Rząd francuski uznał Saint-Esprit za rezerwat przyrody. Moratorium na próby z bronią atomową zostaje przedłużone… Oświadczenie pana Kouchnera brzmi absolutnie jednoznacznie.

– Ale kogo on reprezentuje? – Zaciskając zęby, doktor Barbara ruszyła do przybysza, a za nią Saitowie. – Zagraniczną służbę dyplomatyczną? Ministerstwo do spraw Kolonii?

– Nie. Club Mediterranee. – Monique informowała z powagą. – Pan Kouchner jest agentem turystycznym. Klub Śródziemnomorski mógłby otworzyć na plaży swój ośrodek…

Wszyscy stali nieruchomo i spoglądali na siebie nawzajem, uradowani jak dzieci. Po chwili lekarka uklękła, zagłębiła dłoń w czarnym piasku i obrzuciła nim dla żartu Monique. Kobiety objęły się i roześmiały z ulgą. Załogi niektórych jachtów płynęły na wyspę szalupami, oczekując, że tender usunie się sprzed rafy.

– Jesteście bezpieczni. Naprawdę – zapewniał uszczęśliwiony Kouchner sceptycznego Carline’a i Saitów. – Saint-Esprit stanowi teraz własność wszystkich ludzi. Było za dużo wrzawy w mediach, za dużo demonstracji. Prezydent zdecydował się na ten wspaniałomyślny gest zwłaszcza z powodu bojkotu w Stanach Zjednoczonych Peugeota i Renault. Poza tym stosunek do ochrony środowiska bardzo liczy się w wyborach do parlamentu…

– Tak po prostu oddali wyspę? – Wciąż nie do końca przekonany Car linę wskazał dłonią na statek. – To co znaczy ten okręt desantowy? Co ukrywa się za jego pomostem? Oddział piechoty morskiej?

– Ktoś znacznie bardziej niebezpieczny… ekipy telewizyjne, dziennikarze, przedstawiciele wydawnictw… nieograniczone w swej potędze siły niszczycielskie. – Uradowany agent turystyczny wyciągnął swoje krótkie ręce, jakby obejmował wyspę. – Wszyscy ciągną na Saint-Esprit.

– Ten okręt desantowy też?

– To „Palangrin”, wysłużony prom samochodowy wynajęty w Papeete przez amerykańskie sieci telewizyjno-radiowe. – Francuz spojrzał z nadzieją na skażone ropą plaże, pełne martwych ptaków i śniętych ryb, jakby oczami wyobraźni widział tu już tubylcze chaty wokół barów-restauracji, sal do uprawiania aerobicu i gabinetów masażu holistycznego. – Francuska marynarka wojenna może się tu zjawić tylko na inspekcję, ale nie za szybko. Śmierć Amerykanina spowodowała absolutny przełom. Przez wiele miesięcy Saint-Esprit będzie należał wyłącznie do was. Odprężcie się. Odpocznijcie!

Tender wiozący pasażerów z „Palangrina” wpłynął do laguny i zacumował na przystani. Na brzeg wyszli dziennikarze i fotoreporterzy, a za nimi ekipy telewizyjne. Już wcześniej wyselekcjonowali najbardziej obiecujące panoramiczne ujęcia niepozornego atolu. Pewna siebie redaktorka francuskiego magazynu mody szybko odnalazła Monique oraz doktor Barbarę i zaczęła przeprowadzać z nimi wywiad, podsuwając im pod nosy magnetofon. Pierwszy stroboskop oświetlił wysokie czoło lekarki i wrzody na skórze głowy, które czujna charakteryzatorka natychmiast przypudrowała. Do końca dnia na wyspie odbywały się w różnych miejscach spontaniczne konferencje prasowe, przy najdrobniejszych okazjach stwarzanych przez kontakt z uczestnikami wyprawy. Bouquet wraz z załogą „Croix du Sud” zainstalował na pasie startowym obok buldożera prowizoryczny bar, łączący funkcję ośrodka kierowniczego z funkcją ośrodka pomocy medycznej. Doktor Barbara i Monique oprowadziły dziennikarzy po wyspie, pokazując im albatrosy wysiadujące wśród diun jaja. Spłoszyły tylko dwie pary, chcąc, żeby zobaczyli gniazda. Ekipa telewizji japońskiej, która uruchomiła małe studio z widokiem na niewzruszone wieże obserwacyjne i wody laguny, gdzie miały być dokonane próby z bronią atomową, przeprowadziła wywiad z państwem Saito. Neil, czekając na swoją kolej, zastanawiał się, czy zaszokować telewidzów z Hiroszimy i Nagasaki podkreśleniem zalet broni atomowej. Nagle poczuł na ramieniu dłoń Carline’a.