– Neil, przestań myśleć o broni atomowej. Raczej powinszuj francuskiemu prezydentowi rozsądku. – Amerykanin upił się na wesoło winem przetransportowanym na ląd z „Croix du Sud”. – Pamiętaj, jesteś jedynym człowiekiem, do którego Francuzi odważyli się strzelać. Nie dopuść, żeby Saitowie przypisali sobie zasługę uratowania wyspy.
– David, może to tylko jakaś sztuczka… Jak dalece wierzysz Francuzom?
– Chyba tak samo jak Brytyjczykom, a może nieco bardziej. Przez jakiś czas będą się trzymali z dala od wyspy, na tyle długo, że zdążymy uratować jeszcze trochę ptaków. Powiedz mi, co ty widzisz z tych wież obserwacyjnych?
– Nic.
– Naprawdę? Jaka szkoda. Szykuje się interesujący eksperyment i nieładnie z twojej strony, że nie śledzisz pracy licznika Geigera, bo z pewnością już zmierzył wzrost napromieniowania.
Na prośbę japońskiego reżysera Neil pokazał postrzeloną stopę. Rozpoczął występ przed kamerami od przesłania pozdrowień matce, pułkownikowi Stamfordowi, pielęgniarkom ze szpitala w Honolulu oraz, na końcu i najbardziej niezdarnie, Louise, która już chyba stawała się wspomnieniem. Zaczerwieniony z zakłopotania, uniósł prawą stopę, żeby pokazać bliznę po kuli, i stał na jednej nodze, podczas gdy operator zachłannie filmował uszkodzoną tkankę.
Gdy po zakończeniu nagrania spodlał doktor Barbarę, uśmiechnęła się do niego promiennie jak aktorka odtwarzająca w spektaklu teatralnym rolę dumnej z syna matki. Cieszył się, że decyzja francuskiego rządu tak podniosła ją na duchu. Gospodyni atolu Saint-Esprit przedłużono dzierżawę. Pożyczyła od Monique róż i szminkę. Nigdy wcześniej Neil nie widział na jej twarzy takiego ożywienia. Pochlebiało jej, że operatorzy nie spuszczają z niej oka, filmując ją, ilekroć szła pasem startowym. I wzruszały ją gratulacje od członków załóg jachtów. Gdy spotykała ich, poruszając się po swojej wyspie, pobudzona przez naturalny zastrzyk adrenaliny, nieustannie dodawali jej otuchy. Wreszcie wygłosiła płomienny apel do telewidzów całego świata, przemawiając do kamer przy grobie Bracewella.
– Najpierw chcę podziękować prezydentowi Francji i wszystkim Francuzom. Uratowali znacznie więcej niż albatrosy, uratowali atol Saint-Esprit i jego przyrodę, a przede wszystkim nie pozwolili umrzeć nadziei, nadziei całej ludzkości, że świat może stać się lepszy, czyli przyjazny dla wszystkich istot żyjących na naszej planecie. Kończy się wiek dwudziesty, ale wciąż wisi nad nami groźba nuklearnej i chemicznej zagłady. Pragnę, by atol Saint-Esprit stał się przyczółkiem innego podejścia do przyszłości, które powita nowe stulecie. Ratujmy albatrosy, ratujmy Saint-Esprit, ratujmy dwudziesty pierwszy wiek…
– Doktor Rafferty, czy po wyjeździe z wyspy będzie pani kontynuowała działalność? – spytała szwedzka dziennikarka, ubrana w podkoszulek upstrzony plakietkami ze sloganami proaborcyjnymi. – Będzie pani propagowała swoje idee na całym świecie?
– Po wyjeździe? – Lekarka sprawiała wrażenie zdumionej taką sugestią. Zmarszczyła brwi, spoglądając w obiektywy kamer, i zacisnęła dłoń na agrafce spinającej rozerwaną spódnicę. – Absolutnie nie zamierzam wyjeżdżać z Saint-Esprit. Moja praca i życie są związane z tym miejscem. To azyl dla wszystkich stworzeń, nie tylko dla albatrosów. Chcę, żeby zagrożone rośliny i zwierzęta wiedziały, że znajdą tu schronienie. Powiedzcie im w waszych krajach, że Saint-Esprit to rezerwat dla wszystkiego, co żyje na naszej planecie. Mam dostatecznie długie ręce, by objąć cały świat!
Ponad pięćdziesiąt osób zgromadziło się w pobliżu kamer, gdy lekarka spontanicznie obwieszczała swoje kredo. Członkowie załóg jachtów wyłączyli przenośne radia i słuchali z przejęciem. Wyrażającą szacunek dla Barbary Rafferty ciszę, jaka zapadła po przemówieniu, rychło przerwały gromkie wiwaty. Carline zdjął francuską wojskową furażerkę i zasalutował uśmiechniętej i zarumienionej lekarce, a Monique i pani Saito uściskały ją serdecznie.
– Słyszałeś, Neil? – Amerykanin spoglądał marzycielsko. Był zadowolony, że uwiodły go słowa lekarki. – To najczystszej wody ewangelizacja: połączenie absolutnej uczciwości z absolutną umiejętnością dbania o własne sprawy.
– Czy w taki sposób powstają nowe religie? Może właśnie to się teraz dokonuje.
– Och, Neil… Nie ma w tym nic nowego. Zawsze chodzi o tę samą najstarszą ze wszystkich religię, czyli po prostu o egoizm, tyle że o magnetycznej sile. Ale bezwzględnie Barbara ma rację. Zresztą spodziewałem się po niej dokładnie takiego zachowania. A wracając do wyznaczonej Saint-Esprit roli, trzeba powiedzieć, że każda mucha z chorą nogą i każde podeptane źdźbło trawy są już w drodze na atol.
Wydarzenia następowały po sobie szybciej, niż Neil potrafił to sobie wyobrazić. Lawina marzeń, planów i nadziei już nie napotykała tamy, jaką w umysłach tworzyła groźba powrotu na wyspę francuskiego wojska. Doktor Barbara, początkowo przestraszona własną śmiałością, wkrótce wzięła się w garść. Decyzja pozostania na atolu na czas nieokreślony – w odpychającym otoczeniu rozkładających się ryb i skażonych ropą plaż – zapewniała jej nowy wizerunek, adekwatny do zaistniałej sytuacji. Niewykluczone, że zamierzała w ten sposób sprawdzić możliwość utrzymania zdobytej sławy. Przemierzała wyspę w towarzystwie profesora Saito, dokonując inspekcji porośniętych paprociami wzgórz i precyzując plany związane z założeniem rezerwatu. Dziennikarze i operatorzy telewizyjni deptali jej po piętach, a pochód zamykał Kimo – z maczetą i markerem w ręku. Wkrótce rzędy patyków wyznaczyły teren dla zwierząt i pod tarasy z roślinnością – nowy Eden Barbary Rafferty. Przewidziano ocienione enklawy dla rzadkich gatunków grzybów i sztuczne stawy dla roślin wodnych, zagrożonych przez zanieczyszczenie naturalnych akwenów oraz – w przypadku akwenów leśnych – przez kurczenie się obszaru lasów. Lekarka zrezygnowała, acz niechętnie, ze sprowadzenia do rezerwatu wielkich ssaków, natomiast mniejsza zwierzyna, z terenów leśnych i pustynnych, miała być hodowana w klatkach i rozmnażana, a następnie ewentualnie wypuszczana na wolność. Żadne stworzenie, bez względu na to, jak bardzo agresywne czy pozbawione instynktu samozachowawczego, nie mogło zostać pominięte, skoro do azylu jako takiego mają prawo również istoty niebezpieczne dla otoczenia czy dla samych siebie. Toteż nawet najgroźniejszej bakterii nie należało wykluczać z rejestru gatunków potencjalnie objętych ochroną w rezerwacie na Saint-Esprit.
Profesor Saito był w siódmym niebie taksonomisty. Starał się sprostać ambicjom doktor Barbary i z pasją komentował jej propozycje. Nagrywał swoje wypowiedzi, używając do tego celu magnetofonów pożyczanych przez żonę od dziennikarzy. Jego wyobraźnią zawładnął plan zagospodarowania wyspy zgodnie z podziałem na kategorie roślin i zwierząt, uwzględniający najbardziej egzotyczne gatunki z biologicznego królestwa. W myślach już starał się uratować od zagłady jakiegoś rzadkiego pasożyta czy drapieżcę.