W godzinę później, gdy już zjedli posiłek, chłopiec uznał, że to świetny dzień na uwiedzenie Niemek. Jednak to one miały go uwieść, w wybranym przez nie czasie. Otaczający krajobraz stanowił dla miłosnych igraszek najlepszą z możliwych scenerię, wszak sama doktor Barbara troszczyła się o misę en scenę. Rezerwat stanowił miłosne gniazdko chłopca, a w każdym razie lekarka na to liczyła. Po dniach dżdżystej pogody dobroczynne słońce świeciło nad spokojnymi wodami laguny. W czasie deszczu były zbyt mętne, żeby można było łowić ryby. Inger i Trudi siedziały wtedy przygnębione pod dachem szałasu z liści trzcinopalmy, który Neil zbudował dla nich na plaży. Bezmyślnie bawiły się koralowymi paciorkami na szyjach i unikały jego spojrzenia, kiedy dostarczał im przydział smażonych bananów wspaniałych i batatów. Ale teraz woda stała się przejrzysta, a ryby podpływały blisko powierzchni, gotowe stać się daniem na uczcie Neila z hipiskami. Lekarka przeznaczyła na nią nawet kokosowe wino, które Kimo robił według przepisu profesora Saito. Przekonana, że zaloty są w toku, pozwoliła zabrać z kliniki Gubby’ego, jakby dziecko miało przypominać Neilowi o jego powinnościach.
Jednak pomimo pięknej pogody i oszałamiającego zmysły słodkiego wina chłopiec wątpił w spełnienie się nadziei doktor Barbary. Był zbyt zmęczony na miłosne igraszki. Wiele wysiłku kosztowało go zbudowanie dla Niemek szałasu, ale jeszcze większego wymagało złowienie codziennie dostatecznej ilości ryb dla nich, dziecka i siebie. Nadwerężył sobie płuca, wyławiając butle tlenowe z głębokiego rowu przy rafie, gdzie wpadły, po tym jak zepchnął je wcześniej do wody buldożerem. Okazały się niezawodnym środkiem, by ryby znalazły się na rożnie.
Niemki szybko odkryły na nowo urok Neila, jednak nadal traktowały go przede wszystkim jak maskotkę i starszego brata Gubby’ego. Zaczęły przybierać na wadze, a odcięte od amfetaminy, LSD i marihuany, zamieniły się w krzepkie i pewne siebie bawarskie Hausfrauen. Lata przestawania w barach z żołnierzami amerykańskich baz lotniczych sprawiły, że w stosunku do szesnastolatka, zwłaszcza tak otwartego jak Neil, to były stare wygi. Doktor Barbara naciskała, żeby dziecko zostało odłączone od piersi i oddane pod jej opiekę. Trudi niechętnie zostawiła Gubby’ego w klinice.
Gdy Niemki dołączyły w Vancouver do Wernera i Wolfganga, były w ciąży. Obie urodziły w tym samym czasie. Inger, zbyt nieudolna, by móc zajmować się córeczką, spłodzoną z czarnoskórym Amerykaninem, oddała ją katolickiej agencji adopcyjnej. Teraz obie uwolnione od obowiązków macierzyńskich opalały się obok szałasu i czekały na kolejne posiłki.
– Neil, czynisz cuda – pochwaliła go lekarka po upływie miesiąca, zerkając przez okno kliniki na Niemki wchodzące pewnym krokiem do przeznaczonego dla nich namiotu. – Wyglądają wspaniale.
– Ciężko pracuję, pani doktor. – Siedział obok niej przy biurku, spoglądając na fiolkę ze swoją ostatnią próbką moczu. – Czy na tym polega małżeństwo?
– Niezupełnie. W małżeństwie to kobiety ciężko pracują. Mężczyźni traktują swoje obowiązki lekko… W ich przypadku to się nazywa „chodzeniem do biura”. – Zerknęła na laboratorium hodowli roślin, z którego profesor Saito rzadko wychodził, i na wieżę kontrolną, odbudowywaną przez Carline’a. – W jakimś sensie tak jest na Saint-Esprit.
– Czy jest tu jakaś praca biurowa, pani doktor?
– Nie, i to też należy do zalet życia tutaj. – Wpatrywała się w niego z uśmiechem, który, jak już od dawna wiedział, zapowiadał nagłą zmianę taktyki. – Jak się to stanie, znajdę jakieś zajęcie dla Inger i Trudi.
– Świetnie – ucieszył się. – Mogłyby zajmować się gospodarstwem.
– Nie gospodarstwem. Mam na myśli coś bardziej odpowiadającego ich talentom.
– Talentom? – Neil usiłował dociec, co lekarka ma na myśli. – Potrafią tylko leżeć na plecach.
– Otóż to. – Wzięła z jego ręki fiolkę z moczem i postawiła ją na półce. – Pomyślałam o czymś, co się z tym wiąże.
– A co z pracą w kuchni? Mogłyby pomagać Monique.
– Zanadto przytyły. Nie. Uważam, że każda powinna urodzić dziecko.
Neil zerknął na Gubby’ego, który siedział na wysokim dziecinnym krzesełku przy oknie i śledził wzrokiem władcze gesty lekarki.
– Inger zostawiła dziecko w Vancouver, a Trudi ma Gubby’ego.
– Tak, ale on jest… niezbyt udany. – Pozwoliła małemu bawić się jej palcami, ale Neil był pewny, że nigdy nie spojrzała w oczy temu dziecku o nienormalnie dużej głowie.
Dotknęła fiolki z jeszcze ciepłym moczem Neila, jakby czerpała z tego inspirację. – Powinny zacząć wszystko od początku, z nowym mężem. To byłby naprawdę nowy początek i dobry znak dla świata.
– Gdyby pani z nimi porozmawiała… Wiem, że obie lubią seks. Ale kogo w roli ojców ma pani na myśli?
– Mówiąc ściśle, chodzi o jednego ojca.
– O Wolfganga? Obie z nim sypiają. Czasami Werner kocha się z Trudi, jeśli dręczy ją niepokój…
– Nie! Nie można oczekiwać rasowego potomstwa po wyniszczonych reproduktorach. DNA Wolfganga i Wernera z pewnością wygląda jak zużyta taśma telegraficzna.
– A co z Kimem?
– Oszczędza spermę na potrzeby królestwa Hawajów.
– Lub z Davidem?
– Jest za stary, a poza tym żonaty. – Przycisnęła fiolkę z moczem do czoła Neila niczym kapłan koronujący młodocianego króla. – Miałam na myśli ciebie.
– Pani doktor?! – Usiłował odwrócić wzrok, zanim na jej twarzy ponownie zagości uśmiech porywający go jak tsunami. - Nie sądzę, żeby one…
– Jesteś młody, idealnie zdrowy i gotów przyjąć odpowiedzialność. Jak sądzisz, po co bez przerwy badam twoją krew i mocz? Podobają ci się Niemki, czy nie? – Lekarka wydawała się nagle zaniepokojona o Neila. – A może Trudi jest dla ciebie zbyt drobna? Inger jest o wiele bardziej krzepka, lecz te ciężkie piersi mogą być nieco przytłaczające…
– Inger podoba mi się tak samo jak Trudi. Obie są…
Doktor Barbara zawsze podchodziła do seksu trzeźwo; zapisywała na przykład kolejne masturbacje Neila. Jednak teraz jej otwartość paraliżowała chłopca. Przyglądał się lekarce w milczeniu, gdy przemierzała w tę i z powrotem gabinet, jak zamknięta w klatce tygrysica. Z sobie tylko wiadomych powodów zaczęła się zaniedbywać. Przestała się czesać, co stanowiło kolejny znak, że zżera ją pragnienie zmiany. Znudziła się rezerwatem. Cały czas pochłaniała członkom zespołu praca. Walka o zapewnienie sobie i zwierzętom dostatecznej ilości pożywienia nie miała końca. Lekarka niechętnie zgodziła się przyjąć ładunek paszy dostarczonej przez japoński statek wielorybniczy. Dało to tylko powód Carline’owi i Kimowi do wylegiwania się w namiotach. W miarę jak mężczyźni słabli, coraz więcej obowiązków spadało na kobiety. W oczach doktor Barbary w ten sposób w rezerwacie zaczęto odtwarzać najgorszy model życia społeczeństwa burżuazyjnego. Znała ten model – w którym kobieta spełnia liczne posługi, nie zaznając odrobiny komfortu – ze swego ponurego dzieciństwa spędzonego w Szkocji. Spostrzegłszy, jak surowo lekarka patrzy na Gubby’ego, Neil odgadł jej pragnienie wprowadzenia w życie na Saint-Esprit kolejnej radykalnej zmiany – elementu destrukcji, początkowo wytrącającego wszystkich z równowagi, ale w ostatecznym bilansie wzmacniającego odporność. Przez cały czas doktor Barbara poddawała zespół rozmaitym próbom – najpierw narażając go na kule francuskich żołnierzy i konfrontując z agresywnymi mediami, a następnie izolując od świata i odcinając pomoc. Sprostali wyzwaniom, lecz skończyło się to ciągłym układaniem chodników i kopaniem coraz głębszych latryn. Teraz lekarka obmyślała kolejny sposób sprowokowania uczestników wyprawy. Potrzeby seksualne, tłumione przez nich od czasu przybycia na Saint-Esprit, stanowiły potencjalną broń, którą mogła im podsunąć jako środek samozniszczenia. Wciąż była zła na Neila, że doszło między nim a nią do niedorzecznej konfrontacji z powodu mleka w proszku dla Gubby’ego. Jednak doskonale wiedziała, że gwałtowne dojrzewanie seksualne szesnastolatka może wkrótce przyczynić się do ożywienia siermiężnego życia na Saint-Esprit, i chciała to wykorzystać przeciw chłopcu. Nawet najmniejsza wzmianka, iż Neil sypia z Trudi i z Inger i że to z nim obie są w ciąży, przyprawiłaby Monique i panią Saito o święte oburzenie.