Na ścieżce prowadzącej ku wierzchołkowi masywu skalnego rozległ się czyjś wysoki głos. Towarzyszył mu krzyk ptaka nie zorientowanego w topografii atolu. Przez paprocie zmierzał do Neila David Carline, nieprzerwanie poszukujący Wernera i Wolfganga. Wkrótce po tym jak lekarka wróciła do rezerwatu, niemieccy hipisi zniknęli, pozostawiając swoje kobiety Neilowi i udając się do Papeete przepływającym koło atolu jachtem. Jednak David był przekonany, że gdzieś się tu zaszyli i czekają na sposobność odpłacenia zespołowi rezerwatu za doznane krzywdy. Brnął przez paprocie, trzymając w jednej ręce wystrzępioną panamę, a w drugiej kosztowną laskę. Uderzał nią w pnie palm, jakby chciał wypłoszyć Niemców z ich kryjówki. W ciągu minionego roku ten nieśmiały bostończyk – gorliwy misjonarz amator – zamienił się w rozgorączkowanego policjanta. Zawsze ostrzegał załogi jachtów, że nie są tu mile widziane, ledwie tolerując delegacje organizacji Greenpeace i obrońców praw zwierząt, które przybyły, by złożyć swoje uszanowanie Barbarze Rafferty. Z długimi jasnymi włosami, przewiązanymi na czole czerwoną przepaską, i we francuskiej wojskowej panterce oraz w ciężkich butach kojarzył się Neilowi z ekscentryczną dyrektorką szkoły, lubiącą bawić się podczas weekendów w wojnę. Nie poznała go nawet własna żona, gdy przybyła do niego w odwiedziny z kapitanem Garfieldem. Jej twarz wydawała się bielsza od bieli hydroplanu. Carline przywitał swą połowicę entuzjastycznie, gotów natychmiast powiększyć o nią jednoosobową milicję atolu, i z dumą oprowadził ją po rezerwacie. Przyrzekł jej, że najpóźniej za trzy miesiące wróci do Bostonu. Neil jednak miał pewność, że Amerykanin nie opuści wyspy, dopóki będzie tu doktor Barbara. Skonfiskowała Carline’owi jego chromowany pistolet, ale podporządkował się jej do tego stopnia, że gotów był zaakceptować każdy wysunięty przez nią projekt działalności wolontariuszy na atolu. Decyzja trwania przy lekarce do końca pozwoliła mu pozbyć się dotychczasowego niezadowolenia z siebie i wiecznego braku satysfakcji z tego, co robił przed przybyciem na Saint-Esprit.
– Neil! Ty masz lepsze oczy. Czy widzisz tam coś? – Amerykanin spoglądał na wierzchołek wzniesienia, wokół którego krążyły w białej chmurze piór, upstrzonej czarnymi kropkami, albatrosy. – Ktoś je spłoszył.
– Nikt inny tylko ty. Bez przerwy walisz laską w drzewa.
– One to lubią. Dzięki temu są stale czujne. – Carline raźnie pomachał w ich stronę laską. – Ty troszczysz się o małpy, a ja o albatrosy. Pilnie wypatruj śladów ognia.
– David, oni wyjechali. Wolfgang i Werner wyjechali pół roku temu.
– Neil… – Carline cierpliwie wyciągał z panamy wystające słomki. Ten kapelusz stanowił symbol jego „szeryfowania” na wyspie. Zawsze chciał go pożyczać Kimowi lub Neilowi, ilekroć ci witali przybywających na wyspę gości. – Posłuchaj… Wolfgang i Werner nadal tu są. Pracowałem z Niemcami w Kongo. Przyczają się i zostaną tu tak długo, jak długo będzie trzeba.
– Atol Saint-Esprit to nie Stalingrad.
– Tak… Pod pewnymi względami przypomina go, bardziej niż mógłbyś sądzić. Kobiety napierają na nas jak fale. Zatem, jak się ma Trudi? Czy wciąż jesteś zajęty paniami?
– Trudi spodziewa się dziecka… Doktor Barbara to potwierdziła. Urodzi się dziewczynka.
– Brawo, Neil. Wkrótce będziesz miał więcej córek niż ja. Urodzi dziewczynkę, co? Dokładnie tak Barbara zarządziła. Jaka szkoda, że sama nie może spłodzić tych małych klaczy. Jako mężczyźni jedną rzecz wciąż musimy dawać. – Na znak podziwu dobrotliwie poklepał Neila po głowie. – Z moich doświadczeń wynika, że córki potrafią przysporzyć wielu problemów…
Zostawiając Carline’ a, żeby nadal szukał Niemców, Neil ruszył w drogę. Przeszedł obok zamkniętego namiotu Kima. Hawajczyk spał, wyczerpany wielogodzinną pracą i udręczony chorobą wrzodową, wykrytą przez doktor Barbarę. Neil uważał, żeby Kima nie obudzić. Na namiocie wisiały transparenty z żądaniami niepodległości Hawajów i oprawione w ramki zdjęcia ostatniej pary królewskiej Hawajów – króla Kalakaui i królowej Kapiolani – ozdobione liliami oraz blumelią. Kimo zakazał Neilowi dotykać zasuszonych kwiatów. Zostały zerwane niedługo po przyjeździe na Saint-Esprit, kiedy Hawajczyk był najsilniejszym uczestnikiem ekspedycji.
Obok namiotu Kima stał bambusowy domek, wybudowany przez Andersonów na ich użytek. Kimo i Neil pomogli przy jego wzniesieniu. Od czasu opuszczenia atolu przez starszych państwa domek stał pusty. Po urodzeniu się dzieci miał tu być żłobek.
Gdy Kimo doszedł do siebie po pierwszym poważnym ataku choroby, przejawiającym się uporczywym krwawieniem z odbytu, zrobił dla mających się urodzić córeczek Trudi, Inger i Monique łóżeczka. Mimo sprośnych uwag pod adresem Neila był z niego dumny jako z mężczyzny i potencjalnego ojca. Z prawdziwą tkliwością wyplatał łóżeczka z przynoszonej mu przez chłopca z lasu rafii.
Widok żłobka, codziennie skrupulatnie zamiatanego i dezynfekowanego przez doktor Barbarę, zawsze odbierał Neilowi odwagę. Wolał wspominać szczęśliwe chwile, jakie spędzał tu z Andersonami w ich napawającej optymizmem izdebce, popijając zaparzaną przez nich herbatę i rozwiązując podsuwane mu zadania z algebry czy z trygonometrii. Nigdy nie wspominali o Trudi i Inger, a z Monique przestali rozmawiać, oburzeni wykorzystywaniem Neila przez doktor Barbarę do jej odrażającego eksperymentu. Chłopcu było przykro, kiedy oznajmili, że już dłużej nie są w stanie przebywać na atolu. W nadziei że przekona ich do zmiany decyzji, pomagał im przy naprawie jednożaglowca, który spoczywał na plaży obok przystani. Pożółkłe żagle i liny leżały w bezładzie na kadłubie, a kajutę zalewał deszcz i hulał w niej wiatr. Po powrocie lekarki do obozu z miejsca jej dobrowolnej banicji w jaskini w masywie skalnym nastał kruchy rozejm pomiędzy Andersonami a resztą zespołu, ale i tak ktoś dokonał aktu zemsty na starszym małżeństwie za domniemane powiadomienie francuskiej policji o tym, co dzieje się na atolu, jakoby za pomocą ukrytej na ich jachcie radiostacji. Gdy Andersonowie spali w swojej bambusowej chatce, postanowiwszy być bliżej Neila i prawdopodobnie chcąc go zawstydzić swoją obecnością, a przez to powstrzymać od składania wizyt kobietom, nocne niebo nad laguną rozjaśnił słup ognia. Wszyscy zostali wyrwani ze snu. Neil zawiózł Andersonów ich łódką pod płonący jacht i pomógł im ugasić pożar. Gdy zgasły ostatnie liżące maszt płomienie, wyciągnęli jacht na plażę obok przystani. Przez wiele dni z kadłuba unosiła się – niczym skaza na czystym niebie – brudna para. Szczęśliwie major Anderson uporał się z prowizoryczną naprawą jednożaglowca, zanim złożyło go zapalenie jelit, a ściślej wyspiarska gorączka, która zdawała się zjawiać na zawołanie. Pani Anderson otwarcie oskarżała doktor Barbarę o zatrucie męża, lecz Carline i Kimo uciszali ją, pomagając naciągnąć na maszt prowizoryczne ożaglowanie i zepchnąć na wodę jacht, prawie niezdatny do żeglugi. Major Anderson usiadł na rufie, zaciskając rękę na sterownicy. Usta drżały mu z powodu dreszczy wywołanych gorączką. Jego żona obejmowała Neila. Chłopiec domyślił się, że nie zaproponowali mu, by popłynął z nimi, tylko z obawy o zdolność jachtu do wytrzymania długiej podróży na Tahiti.
Neil spojrzał po raz ostatni na żłobek, przeszedł przez pas startowy i ruszył na plażę. Nie mógł się doczekać momentu wyciągnięcia na brzeg żółtej płaszczki. Tkwiła w sieci, pięćdziesiąt metrów od skifu, w którym przymocowany do pokładu spadochron nadął się na wietrze jak płuca w czasie oddychania. Fale podrzucały martwą rybę niczym niesforne psy z nudów bawiące się ciałem zagryzionego stworzenia. Podbrzusze leżącej na grzbiecie płaszczki znaczyły karminowe smugi krwi. Neil chwycił ciężką mokrą sieć i zaczął ją rozplątywać. Tkwiły w niej welony brunatnicy, martwa kałamarnica, martwa terpuga, strzykwy i zardzewiała puszka z jedzeniem.