Za każdym razem gdy Neil zbliżał się do nich, na przykład zjawiając się w kuchni z wielkim strzępielem i podchodząc do roześmianej grupki, czuł się jak nieproszony gość. Kobiety ucinały rozmowę i dawały mu do zrozumienia spojrzeniami, że powinien zniknąć w swoim namiocie z pozostawioną dla niego na tacy porcją jedzenia. Ze sobą zaprzyjaźnione, jego traktowały z bezwzględnością odbierającą mu odwagę. Po raz ostatni zetknął się z taką bezwzględnością w dzieciństwie, podczas zabawy, w której jego pięcioletni kuzyni „obcinali” głowę Bogu ducha winnemu pluszowemu misiowi za najdrobniejsze przewinienie. To wyłącznie Neil i Carline opiekowali się umierającym Kimem. Myli i pocieszali trawionego gorączką Hawajczyka, niezdarnie usiłując ulżyć jego cierpieniu. Wychudzone ciało chorego wydzielało tyle potu, że materac był stale wilgotny. Spośród kobiet w namiocie Kima zjawiała się tylko, raz dziennie, doktor Barbara, żeby mu zrobić zastrzyk. Na wiele dni przed śmiercią Hawajczyka brutalnie kazała Monique obciąć jego rację żywności. Neil zbierał bulwy kolokazji, ucierał je i gotował z nich papkę, karmiąc nią chorego olbrzyma, któremu głowa opadała na kolana. W miarę powiększania się w rezerwacie liczby osób coraz więcej chronionych zwierząt trafiało do garnka, a rzadkie rośliny na tarasach wypierały warzywa. Te spośród roślin, które szczęśliwie przetrwały, były jak wystawa sklepowa, służąc robieniu dobrego wrażenia na przybywających na wyspę przedstawicielach różnych organizacji. Kobiety nie tylko odłączyły Neila od stołu – często racząc go spalonymi ogonami ryb pieczonych teraz byle jak przez Inger zajętą podczas doglądania barbecue szwargotaniem po niemiecku z Trudi – ale i od łoża. Doktor Barbara nie przydzieliła mu ani sióstr van Noort, ani nowozelandzkich pielęgniarek, prawdopodobnie obawiając się, że zarażą się od niego gorączką, której robione mu przez nią zastrzyki nie mogły spędzić. Czasami podejrzewał, że spełnił wyznaczoną mu przez lekarkę rolę i że już został wybrany jego następca.
W obozie spostrzegł Nihala, czternastolatka z Moluków, stojącego pod prysznicem na świeżym powietrzu, za kliniką. Monique, nie zważając na swój wielki brzuch, wspięła się po drabinie z brezentowym kubłem wody i napełniła zbiornik. Trudi ściągnęła chłopcu kąpielówki, obnażając jego drobne pośladki, które zaczęła ochoczo namydlać. Doktor Barbara przyglądała się tej scence, siedząc na leżaku w swoim prywatnym sanktuarium – otoczonej drutami posesji na płaskim wzniesieniu powyżej kliniki. Założyła tu niewielki ogród, przygotowując pomiędzy drzewami poletka pod uprawę ziół. To był jej azyl, do którego nikt nie miał wstępu. Siadywała tu wieczorami obok wielkiej łopaty, lustrując stworzony przez siebie rezerwat. Teraz opierała się wygodnie na leżaku, lecz ani na moment nie spuszczała wzroku z lśniącego pod prysznicem, muskularnego ciała Nihala. Jej zainteresowanie tym chłopcem graniczyło z obsesją. Zasugerowała Neilowi, że powinien go nauczyć łowić ryby na harpun. Jednak Neila niepokoił ten smarkaty intruz i przebiegłość czająca się w jego spojrzeniu. Zbyt dobrze wiedział, do czego lekarka zmierza. Poza tym laguna stanowiła jego terytorium – miejsce, w którym potrafiła przetrwać młodzieńcza, obsesyjna fascynacja Neila atomową zagładą. To jej zawdzięczał pobyt na atolu. Gdy przepuszczał obraz kości w zatopionym bombowcu przez filtr swoich marzeń, miał poczucie, że woda w głębinach łączy się z jego krwią. Stojące wokół laguny wieże obserwacyjne wciąż czekały na zarejestrowanie nuklearnej eksplozji, która obecnie mogła się dokonywać tylko w umyśle Neila. Gdyby rzeczywiście do niej doszło, nareszcie uwolniłby się od swojej obsesji i opuścił wyspę, oddalając się zarazem od rezydującej na niej przy kościółku śmierci.
Przez jakiś czas stał wśród albatrosów na szczycie skalnej ściany, a następnie ruszył w ślad za przepływającym nad laguną cumulusem, który odbijał się w szklistej akwamarynie. Kłębiasta chmura żeglowała na północny zachód. Szybko odsłoniła jasne niebo nad atolem, wyruszając w swoją długą podróż na Tahiti. Ale Neilowi zdawało się, że nadal widzi odbicie białego cumulusa w wodzie laguny, w odległości kilkuset metrów od miejsca spoczynku na dnie zatopionego bombowca i daleko od granicy strefy połowów. Gdy wiatr rozpędził fale, odbicie przeobraziło się w trójkąt przypominający dziób i kil zatopionego, przewróconego na bok jachtu, który wystawał spod powierzchni wody, dryfując po lagunie.
Czyżby któryś z odwiedzających wyspę jachtów zatonął zaledwie o milę od rezerwatu, kiedy wszyscy spali? Neil, orzeźwiony przez zimne powietrze na szczycie skalnego masywu, zbiegł na dół i ruszył przez gęste paprocie na pas startowy. Z powodów, których nie rozumiał, załogi wielu jachtów odpływały po zapadnięciu zmroku. Van Noortowie – sympatyczny amsterdamski architekt i jego piękna żona – podnieśli żagle, ku wielkiemu zaskoczeniu córek, przed świtem i przekazali im przez doktor Barbarę, że zjawią się tu z powrotem, po wizycie na Tahiti, pod koniec miesiąca. Z kolei starsi państwo z Kanady podnieśli żagle po zapadnięciu zmroku, nie żegnając się z wnuczkami, lecz przekazując przez Monique i panią Saito, że wrócą po swoje podopieczne po odbyciu wycieczki na Bora Bora.
Przez przypadek Neil widział, jak ci ostatni odpływali. Siedział, trawiony gorączką, na łóżku w otwartym namiocie, gdy widmowy żagiel zaczął sunąć w ciemnościach po powierzchni laguny. Usłyszał głos Carline’a i plusk wioseł szybko płynącej łódki. Zapadł w sen, a gdy się obudził, tej bezwietrznej nocy nad laguną panowała już cisza i nie było widać jachtu kanadyjskiego małżeństwa. Mokry od potu ruszył na brzeg, w nadziei że dzięki kąpieli w zimnej wodzie odzyska siły. Namiot Carline’a był pusty. Podwieszone boki przedniej ściany pozwalały zobaczyć porządnie ułożony na łóżku śpiwór. Przechodząc przez pas startowy, Neil dostrzegł Amerykanina idącego w pośpiechu wśród palm w przemoczonym ubraniu, wyczerpanego po wielogodzinnym wiosłowaniu. Nie zauważywszy Neila, wszedł do namiotu i opuścił boki płachty, wiążąc je, jakby odcinał się od doktor Barbary i rezerwatu.
Mając w pamięci tę niespokojną noc, Neil zatrzymał się przy pasie startowym. Oślepiający blask koralowej nawierzchni raził go w oczy. A może Carline usiłował dogonić Kanadyjczyków, w nadziei że uda mu się opuścić wraz z nimi wyspę? Właśnie krążył po płaskim terenie przy kościółku, szukając ignamów, które miały uzupełnić skąpe porcje żywności wydzielane mu przez kobiety. Jego twarz o ziemistej teraz cerze, osłonięta jak zawsze słomkowym kapeluszem, stale zwracała się ku grobom, pomimo iż wypatrywał ignamów. Tylu nieboszczyków spoczywało teraz na cmentarzu, że zaczął się zmieniać obraz cypla. Wielki grób Kima wieńczył kopiec obłożony kamieniami. Pokrywały go transparenty z żądaniami niepodległości Hawajów. Ten zaś, w którym pochowano profesora Saito, był maleńki i niepozorny. Ciało drobnego botanika zostało tak wyniszczone przez chorobę, że Neil niósł je na cmentarz na rękach. Z tyłu podążała doktor Barbara i wiecznie poirytowana wdowa po Japończyku – w ciąży z Neilem.