Myśląc o okazywanym mu wcześniej przez doktor Barbarę silnym przywiązaniu, usiłował sobie jakoś wytłumaczyć zmianę jej zachowania. Potrafił sobie wyobrazić jej desperację spowodowaną zagrożeniem dla rezerwatu na skutek spodziewanego powrotu na wyspę francuskiej armii. W swym obłąkaniu zaczęła widzieć Neila wyłącznie jako kogoś należącego do świata mężczyzn, ich gry wojenne zaś uważała za śmiertelne zagrożenie dla tego, co stworzyła na Saint-Esprit. Gdy uciekał nago z ogrodu-cmentarza, zdawał sobie sprawę, że jego decyzja zamieszkania w jaskini przy stacji meteorologicznej to akt nieustającej wiary w lekarkę. Albowiem i wówczas nadal w jakimś stopniu w nią wierzył i chciał jej być potrzebny. Nocą, gdy leżał w śpiworze doktor Barbary, wdychając zapach jej moczu, myślał o tym, że z łatwością mogłaby go tu znaleźć i sprawić, iż pani Saito dołożyłaby jego kości do tych rozrzuconych po ścieżce prowadzącej ze stoku. Jakkolwiek czuł się zmuszony powiadomić o przestępstwach lekarki władze francuskie i dopilnować, by została aresztowana, to miał nadzieję, że ona na zawsze zapamięta tę jaskinię. To było jedno z tych symbolicznych miejsc, w których Neil zawsze miał na nią czekać, jedna z tajemnic jego serca.
Sprzeczne uczucia w stosunku do lekarki prześladowały go, od chwili kiedy schronił się w jaskini, uciekłszy z rezerwatu. Wyczerpany wspinaczką, natychmiast zasnął i śniła mu się laguna – płynął od mielizny do mielizny, a na każdej widział swoje martwe ciało. Czwartego dnia gorączka zaczęła spadać. Wkrótce rozjaśniło mu się w głowie i wyostrzył wzrok. Zamazany wcześniej obraz stoku zmieniał się w obraz normalny. Neil poczuł wreszcie woń niesionego przez wiatr słonego morskiego powietrza i odór łajna albatrosów, a nawet uderzył go w nos zapach dymu z ogniska, rozpalonego przez panią Saito podczas fałszywego alarmu i gaszonego wodą z oceanu. Z tego powodu przez wiele dni nad Saint-Esprit unosił się wielki obłok pary.
Przez trzy tygodnie Neil trzymał się blisko stacji meteorologicznej. Drzemiąc w śpiworze doktor Barbary, odzyskiwał siły, w miarę jak jego organizm wydalał toksyny, które mu wstrzykiwała. Potwornie wygłodzony, wybierał jaja z gniazd na ścianie skalnej i pożerał tłuste żółtka. Wciąż nagi, przekradał się przez zalesione stoki wzgórz na plaże wokół atolu w poszukiwaniu krabów i morskich ślimaków. Kiedyś o zmierzchu udało mu się schwytać w przybrzeżnym rozlewisku wśród skał małego żółwia. Krzemieniem odciął mu głowę i wypił krew. Następnego dnia przeszukał opuszczony obóz hipisów. Wśród desek zawalonych szałasów i na wpół zagrzebanych w piasku szczątków sieci znalazł wystrzępiony, ręcznie malowany podkoszulek i „wyprane” przez przybrzeżne fale dżinsy. Związał je w pasie przewodem elektrycznym.
Już dawno uznał za pewnik, że Wolfgang i Werner nie opuścili wyspy, lecz spoczywają w najgłębszych grobach w ogrodzie doktor Barbary. David Carline słusznie wierzył, że żyli na Saint-Esprit gdzieś w ukryciu, nie chcąc opuszczać Inger i Trudi, gdy wpadły w ręce lekarki. Ale czy Amerykanin zdążył się domyślić, że ich też zakaziła? Neil przypuszczał, że tego pozbawionego poczucia bezpieczeństwa nieszczęśliwego człowieka odstręczał pomysł doktor Barbary zwerbowania do rezerwatu większej liczby kobiet i pozbycia się mężczyzn, lecz nie zdawał on sobie sprawy, jak zamierzała to osiągnąć. Może wmówiła mu, że van Noortów z dnia na dzień uśmierciła tajemnicza gorączka, wywołana przez wirusy, które przywlec mogły na wyspę zwierzęta podarowane do rezerwatu? I to ona go przekonała, by przedziurawił jacht oraz pozbył się ciał, argumentując, iż ktoś mógłby zaalarmować władze francuskie? Jednak wracając myślami do spotkania z Carline’em przy kościółku, Neil doszedł do wniosku, że Amerykanin nie szukał bulw ignamów i batatów, lecz grobów Niemców, obawiając się, iż rychło sam może się stać ofiarą lekarki. Z drugiej strony Carline’owi brakowało woli przeciwstawienia się doktor Barbarze i ostrzeżenia załóg statków odwiedzających atol. Z kolei Neil aż nadto gorliwie podporządkowywał się bezwzględnej realizacji jej planu. Wiedział, że czymś go zakażała, ale powolne umieranie w pokoju dla chorych przynajmniej pozwalało mu być blisko niej, znajdować się w centrum jej uwagi. Zdawał się celowo zapominać o popełnionych przez nią morderstwach, a pod koniec „kuracji” był gotów sam dać się jej zabić. Z jakichś sobie tylko znanych powodów ustąpiła i nie ścigała go po ucieczce z kliniki. Może chciała sprawdzić, czy Neil jest pierwszym mężczyzną na atolu, zdolnym przeżyć ją samą? Poza tym, niezależnie od popełnionych morderstw, miała rację. Na Saint-Esprit kobiety były silne, a mężczyźni słabi. Kimo, Carline i profesor Saito zawiedli ją; nie sprostali wymaganiom, jakie stawiało przed wszystkimi wcielanie w życie idei rezerwatu. Neil nawet teraz, po tym co przeszedł, czuł się winny zdrady doktor Barbary. Sekretnie marzył o ponownym potwierdzeniu swej wartości w oczach tej kobiety. Chciał pozostać na Saint-Esprit, dopóki mu się to nie uda.
Jednak nadal wystrzegał się spotkania z lekarką. Opuszczał stację meteorologiczną tylko po zapadnięciu mroku. Podchodził do pasa startowego i sadowił się wśród drzew przy akwedukcie. Zwykle kobiety zbierały się po kolacji przy ognisku obok wieży obserwacyjnej i śpiewały proste francuskie piosenki, których nauczyła je Monique. Przygotowania czynione przez panią Saito w związku ze spodziewanym powrotem na atol francuskiej marynarki wojennej zbliżyły do siebie mieszkanki rezerwatu. Nawet Szwedki przyłączyły się do tych monotonnych śpiewów. Od czasu rzekomego wszczęcia alarmu przez ich mężów – spoczywających w jednym z grobów w ogrodzie doktor Barbary – tylko dwa samoloty pojawiły się nad atolem, krążąc na dużej wysokości. Kilka statków, których trasy przebiegały obok wyspy i które zawsze chemie na nią zawijały, zostało odstraszonych przez zimne powitanie i pogłoski na temat zamieszkałej tu, w swym kalwińskim niebie, ponurej sekty obrońców praw zwierząt. Przepływający tędy wielokadłubowiec, z kadetami kolumbijskiej marynarki na pokładzie, zarzucił kotwicę w lagunie tylko po to, żeby jak najszybciej napełnić zbiorniki wodą pitną – pod czujnym okiem grupki ciężarnych kobiet. Kolumbijczycy przywieźli do rezerwatu parę rzadkich czepiaków, ale jedno spojrzenie na opustoszałe klatki i na budzące lęk noże, którymi były obwieszone ściany kuchni, wystarczyło im, żeby poszukać innego rezerwatu dla zagrożonych zwierząt. Z ulgą podnieśli kotwicę i odpłynęli, popędzani przez dziki rytm uderzeń o kanistry. Pani Saito wydobywała z pogiętego metalu najgłośniejsze dźwięki, prowokacyjnie pokazując zdenerwowanym kadetom swój mały tyłek i wygrażając pięściami siostrom van Noort oraz Szwedkom, gdy dostrzegła w ich oczach pokusę ucieczki kolumbijskim statkiem. Zdążyła już zamknąć wszystkie nowicjuszki w świecie reżyserowanych przez siebie iluzji. Uroczyste zabijanie i pieczenie pekari – Neil obserwował ceremonię ze swojej kryjówki przy pasie startowym – niemal odtwarzało ryt eucharystyczny. Przestraszony Nihal dostał jako pierwszy krwisty udziec. Otoczony przez ciężarne kobiety i wyraźnie zaniepokojony, zagłębił zęby w mięsie, po czym odwzajemnił uśmiech wpatrzonych w niego z aprobatą kobiet. Bez wątpienia zdawał sobie sprawę, że właściwa rola do odegrania w wystawianym na wyspie mocnym przedstawieniu zostanie mu dopiero wyznaczona.