Odpędził muchy z jej twarzy i wziął ją za ręce, ale go odepchnęła i usiadła na łóżku.
Zostawił pod jej opieką Patsy i wyszedł na dwór. Zastanawiał się, jak zmusić doktor Barbarę do udzielenia pielęgniarkom pomocy lekarskiej.
Stała pośrodku pasa startowego, uśmiechając się do chorych albatrosów, które na chwiejnych nogach dreptały ku niej z plaży.
– Doktor Barbaro! Annę i Patsy są wystarczająco silne! Mogą wspólnie z nami żyć w rezerwacie…
Czekał na odpowiedź, ale od razu spostrzegł, że lekarki nie interesuje już ani on, ani Nihal, ani młode kobiety, którym wstrzyknęła truciznę. Błąkała się po pasie startowym, roztrącając żarzące się szczątki przedmiotów, zbyt pochłonięta przez demony z jej świata a rebours, żeby móc usłyszeć warkot nadlatującego śmigłowca.
Francuski dwurotorowy helikopter sunął tuż nad powierzchnią wody. Był o milę od wyspy. Gdy przemknął nad mieliznami, posyłając ku Saint-Esprit drobne, spienione fale, lekarka zmarszczyła brwi i wskazała dłonią szarą sylwetę „Sagittaire’a”, zakotwiczonego za rafą. Za kurtyną unoszącego się ku niebu dymu ukazał się smukły dziób korwety i światła sygnałowe.
– Neil, nadszedł czas! – Lekarka podeszła do niego. Po chwili niezdecydowania, kiedy sprawiała wrażenie, że nie chce rozpoznać tego wojennego okrętu, odzyskała całą swoją witalność. Nawet ślady po ukąszeniach przez owady na jej czole zdawały się emanować wściekłością. Stała się tą samą aktywną kobietą o silnej woli, którą kiedyś poznał przed hotelem w Waikiki. Trzymała w dłoni chromowany pistolet, zabrany Davidowi Carline’owi. – Neil, Francuzi wrócili.
– Doktor Barbaro, zastrzelą panią…
– Posłuchaj… Wciąż nie jest za późno. – Uniosła pistolet, jakby postanowiła wycelować prosto w Neila. Gdy odsunął się i wyciągnął ręce, wyobrażając sobie, że złapie kulę, wymierzyła broń w zdychającego na pasie startowym ptaka. – Neil, musimy zabić wszystkie albatrosy.
XX Tajemne przejście
Ostatnie nosze z chorymi, przetransportowane przez helikopter, spoczęły na rufie „Sagittaire’a”. Neil, osłaniając twarz dłońmi od prądu powietrza, wywołanego ruchem śmigła, zszedł na platformę w ślad za francuskimi sanitariuszami. Kropelki wody błyszczały na policzkach i czole Patsy Kennedy jak szron na zamarzniętej rybie, ale oczy Nowozelandki zdawały się poznawać Neila. Spoglądała na jego świeżo ogoloną twarz tak bezbronnie i niepewnie, jakby się obawiała, że ją zrani. Gdy usiłował dotknąć jej podbródka, wzdrygnęła się i odwróciła głowę.
Nihal i uratowane kobiety leżeli już bezpiecznie w kajutach, badani przez zespół lekarzy z pogotowia, przetransportowanych helikopterem z Papeete na pokład korwety. Wszystkie „nowicjuszki” przeżyły, choć żadna z Holenderek, Szwedek i Kanadyjek jeszcze nie wiedziała o śmierci najbliższych. Nawet przesłuchujący Neila francuscy komisarze policji z trudem ogarniali ogrom zbrodni popełnionych na wyspie w okresie istnienia rezerwatu. Na szczęście dla chłopca Annę Hampton, przytomna, choć wciąż roztrzęsiona, zapewniła ich, że ratował życie wszystkim zagrożonym.
Przy sterburcie stali Andersonowie, lustrując przez lornetki wciąż dymiące wzgórza nad pasem startowym, nad którym dominowały teraz poczerniałe kikuty drzew. Gdy przenoszono obok starszych państwa nosze z Patsy Kennedy, zaprzestali poszukiwać na wyspie doktor Barbary i pogłaskali pielęgniarkę po ramieniu. Neil chciał, żeby do niego podeszli, ale podobnie jak wszyscy pozostali unikali go, jakby był rozbitkiem, który uratował się z morskiej katastrofy dzięki kanibalizmowi. Podejrzewał, że mimo troski o niego Andersonowie nadal widzą w nim głównego wspólnika doktor Barbary. Wciąż bolały go ręce od ich żelaznych uścisków, gdy wysiedli z helikoptera na pas startowy i niemal rzucili się na niego, rozgniewani, ale i uspokojeni tym, że żyje. Kiedy tak stał, zbryzgany krwią, wśród zastrzelonych albatrosów, pani Anderson zasłoniła mu oczy swoimi drobnymi dłońmi, jakby usiłowała na zawsze wymazać z jego pamięci wszystko, co widział na Saint-Esprit. Skórzane kurtki starszych państwa były poplamione zaschniętą krwią ptaków – przypominały Neilowi o karminowych smugach pozostawionych przez środek do odstraszania rekinów na kamizelce ratunkowej, którą złowił w sieć w pobliżu rafy. Rzecz jasna, Andersonowie przetrwali podróż na Tahiti – podjętą, by zaalarmować władze francuskie o tym, co dzieje się na wyspie – podróż mającą się skończyć ich zgubą, choć omal nie umarli z zimna. Zgodnie z oczekiwaniami doktor Barbary ich zniszczony przez pożar jednożaglowiec zaczął tonąć przy pierwszym szkwale. Stracili niemal cały ekwipunek, włącznie z kamizelką ratunkową majora, i dryfowali po oceanie w łódce, dopóki nie uratował ich japoński statek wielorybniczy.
Bez względu na to, co sobie myśleli, Neil nie zabił żadnego albatrosa. Po raz ostami widział doktor Barbarę, gdy zbryzgana krwią cięła na oślep ptaki maczetą i jak obłąkana dobijała je strzałami z pistoletu Carline’ a. Helikopter unosił się nad tą krwawą jatką, a w górze rozlegały się, wzmocnione przez megafon, krzyki pasażerów. Lekarka zabijała ptaki od tygodni, podrzucając im zatrute ryby. „Ratowała” je od losu straszniejszego niż ta masakra. Dla Barbary Rafferty śmierć oznaczała tajemne przejście do świata bezpiecznego dla wszystkich zagrożonych i zmęczonych. Neil ufał jej niemal do samego końca. Od początku wiedział, że udusiła pana Didiera i Gubby’ego, otruła Kima i profesora Saito, zabiła Carline’a oraz kilka osób z załóg jachtów, lecz odsuwał tę prawdę od siebie. Nie próbował także powiadomić o wszystkim Francuzów za pośrednictwem odwiedzających wyspę żeglarzy, choć, zgodnie z planem, sam miał się rychło znaleźć na cmentarzu przy kościółku lub w ogrodzie lekarki, w odległości kilku kroków od jej leżaka. Godził się z obłąkańczą logiką postępowania tej kobiety, bo był bezpieczny tylko wtedy, gdy robił, co mu kazała. Od chwili kiedy poznali się w Honolulu, wykorzystywała dla swoich celów jego pragnienie śmierci, absurdalne poczucie winy z powodu nowotworowej choroby ojca i rojenie o wiszącej nad Saint-Esprit nuklearnej zagładzie. Ponadto wiedziała, dużo wcześniej niż on sam, że pociąga go seksualnie w obsesyjny sposób oraz że on nie potrafi się oprzeć jej bezwzględnemu dążeniu do stworzenia takiego rezerwatu, jakiego chciała. Bo ten rezerwat miał służyć wyłącznie jej eksperymentowaniu z okrucieństwami i niebezpieczeństwami, jakich nie toleruje żaden porządek społeczny. Jednak pomimo zła, jakie wyrządziła, Neil do pewnego stopnia nadal wierzył, że postępowała słusznie. Przeczesywał wzrokiem pokryte sadzą wzgórza, z nadzieją że lekarce udało się wymknąć Francuzom. Domyślał się, że wybrała takie zakończenie, gromadząc niezbędne do przetrwania zapasy na jakiejś mieliźnie, a w tej chwili ukrywała się w którejś z wież obserwacyjnych. Tym samym w końcu spełniła marzenie Neila o tym, żeby przez ich szczeliny okienne widać było zagładę. Gdyby Andersonowie utonęli, Barbara Rafferty wkrótce zostałaby na wyspie sama i mogłaby stąd uciec, wsiadając na jakiś przepływający tędy jacht, a następnie nagle pojawić się w Manili, Kapsztadzie czy Hongkongu z transparentami obwieszczającymi jej protest przeciw komuś lub czemuś. Nawet teraz Neil nie potrafił jej zdradzić. Powiedział Andersonom i kapitanowi „Sagittaire’a”, że po zjawieniu się nad atolem helikoptera popadła w obłęd i utopiła się w pobliżu rafy z rozpaczy, iż rezerwat na powrót przemieni się w miejsce prób z bronią atomową.
Gdy z komina korwety buchnęła para, Neil po raz ostatni policzył wieże obserwacyjne. Doktor Barbara pokazała mu, co znaczy spełnienie marzenia o śmierci, bardziej dobitnie niż mogłaby to zrobić wojna z użyciem broni jądrowej. Wciąż miał przed oczyma postać lekarki na pasie startowym. Gdy przestała siec maczetą wnętrzności albatrosów, uznając to zadanie za zakończone, rzuciła pistolet i uśmiechnęła się do Neila po raz ostatni, krzywiąc zakrwawione usta, jakby żałowała, że nie może go ze sobą zabrać. I pobiegła do lasu, obok kliniki, zwierzęcych zagród i swojego ogrodu, gdzie teraz Francuzi wykopywali pierwszą z jej ofiar.