Światła sygnałowe na mostku oświetliły pas startowy, a włączone silniki zadudniły o pokład, jakby ze zniecierpliwieniem czekały na powrót korwety do Papeete. Kapitan powiedział Neilowi, że rząd francuski parafuje dokument końcowy nowego międzynarodowego układu o zakazie prób z bronią jądrową i do tego czasu już nie zamierza ich podejmować. Władze państwowe, znużone protestami przeciwników prób i ekologów, chytrze postanowiły zostawić Barbarę Rafferty i jej zespół w spokoju, wychodząc z założenia, że purytańska „sekta” pod wodzą niezrównoważonej psychicznie lekarki rychło zniszczy samą siebie, dzięki czemu międzynarodowy ruch obrońców środowiska zostanie zdyskredytowany.
– Ani śladu tej kobiety… – Major Anderson opuścił lornetkę, nie skrywając żalu, że nie może dowodzić ostrzeliwaniem z korwety leśnej fortecy doktor Barbary. – Dokładne przeszukanie atolu zajmie im tygodnie.
– Utopiła się – przypomniała mu żona. – Neil widział, jak wchodziła do oceanu… Już nie mogła zrobić nic innego.
– Skłonny byłbym w to uwierzyć, ale inni nie uwierzą. Jak na kogoś tak owładniętego obsesją śmierci, ta kobieta kurczowo czepia się życia…
– Neil… – Pani Anderson przełknęła pretensje do niego i wzięła go za rękę w geście współczucia. – Kiedy będziesz rozmawiał z matką?
– Wieczorem… Załatwiają połączenie przez radiostację.
– To dobrze. Ucieszy się, mogąc cię usłyszeć… ale uważaj na to, co powiesz, zwłaszcza jeśli chodzi o tragedię z dziećmi. Nieszczęsne istoty. Wkrótce dowie się o nich wystarczająco dużo. – Pani Anderson powstrzymała się od dalszych komentarzy i uśmiechnęła z nadzieją. – Ale pamiętaj, że cokolwiek się zdarzy, zostałeś uwolniony od Barbary Rafferty.
Ale czy rzeczywiście? I czy tego chciał? Świadom, że Andersonowie, podobnie jak członkowie załogi „Sagittaire’a”, czują się w jego towarzystwie nieswojo, przeszedł na lewą burtę. Z unoszącego się nad wodą dymu wychynął żaglowiec o białych masztach. Powiewała na nim amerykańska flaga. Sternik właśnie otwierał dużą wiklinową klatkę, żeby wypuścić nad wyspę parę jaskrawo upierzonych, lękliwych nektarników.
Korweta odbiła od brzegu. Neil spojrzał po raz ostatni na wrak „Diugonia”. Gdy Francuzi opuszczą Saint-Esprit, będą tu przybywali zaciekawieni wydarzeniami na atolu ludzie. Może pewnego dnia ktoś natknie się na starą brytyjską lekarkę, żyjącą na okolicznych wysepkach pod osłoną bazy wojskowej – poligonu do prób z bronią jądrową, i dojrzałą do założenia nowej kolonii zagrożonych istot. Neil również dołączy do tej kolonii, szczęśliwy, że znowu będzie nad nim panowało okrutne i dobre zarazem serce doktor Barbary.
J. G. Ballard