– Grube usta byłyby w porządku – powiedziała Shazzer – ale nie… – zniżyła głos do pełnego obrzydzenia szeptu -…grube wargi.
Ble. Czasami Shazzer jest wstrętna. Dobra. Muszę lecieć. Na 18.30 umówiłam się z Magdą w Marks & Sparks.
21.00.
Z powrotem w domu. Doświadczenie związane z zakupami najlepiej chyba określić jako pouczające. Magda machała mi przed nosem potwornymi, ogromnymi majtasami.
– No, Bridget: Nowe Gorseciarstwo! Myślę: lata siedemdziesiąte, myślę: pas do pończoch – powiedziała, biorąc komplet z czarnej łycry w stylu Seryjnego Mordercy Cyklisty z szortami, fiszbinami i usztywnionym stanikiem.
– Nie nałożę tego – syknęłam kącikiem ust. – Odłóż to z powrotem.
– Dlaczego?
– A jak ktoś, no wiesz, wymaca?
– Słowo daję, Bridget. Bielizna jest po to, żeby robić swoje. Jeżeli wkładasz wąską, cienką sukienkę albo spodnie – na przykład do pracy – to dlatego, żeby stworzyć łagodną linię sylwetki. W pracy chyba nikt cię nie będzie macał, co?
– No, nie byłabym tego taka pewna – powiedziałam defensywnym tonem, myśląc o tym, co się kiedyś zdarzyło w windzie w pracy, kiedy wysiadałam – jeśli można tak nazwać ten koszmar związkofobii… z Danielem Cleaverem.
– A to? – spytałam z nadzieją, biorąc do ręki cudowny komplet zrobiony z tego samego materiału, co przezroczyste czarne pończochy, ale w kształcie stanika i majtek.
– Nie! Nie! Za bardzo w stylu lat osiemdziesiątych. Tego ci potrzeba – oświadczyła, machając czymś, co wyglądało jak pas do pończoch mamy skrzyżowany z jej długimi reformami.
– A jak mi ktoś włoży rękę pod spódnicę?
– Bridget, jesteś niewiarygodna – powiedziała głośno. – Czy codziennie rano wstajesz z myślą, że może jakiś mężczyzna w ciągu dnia włoży ci rękę pod spódnicę? Czy ty nie masz żadnej kontroli nad swoim seksualnym losem?
– Właśnie, że mam – powiedziałam wyzywająco, maszerując do przymierzalni z całym naręczem wielkich majtasów. Tam próbowałam się wcisnąć w czarny gumowy futerał, który kończył się tuż pod piersiami 1 marszczył po obu stronach jak niesforna prezerwatywa. – A jak Mark to zobaczy albo wymaca?
– Nie będziesz się obmacywać w jakimś nocnym klubie. Idziesz na oficjalną kolację, gdzie Mark będzie chciał zrobić wrażenie na swoich kolegach. Na tym będzie skoncentrowany – a nie na obmacywaniu ciebie.
Nie byłabym taka pewna, czy Markowi w ogóle zależy na zrobieniu wrażenia na kimkolwiek, bo ma poczucie własnej wartości. Ale Magda ma rację co do tej bielizny. Trzeba iść z postępem czasu, nie dać się złapać w pułapkę ograniczonych koncepcji dotyczących bielizny. Dobra, muszę wcześnie położyć się spać. Jestem umówiona na siłowni na ósmą rano. Wydaje mi się, że cała moja osobowość przechodzi sejsmiczne zmiany.
Dzień K 59 kg (58 kg), papierosy 12 (0), kalorie 4284 (1500), kłamstwa powiedziane trenerowi fitnessu (14). – Liczby w nawiasach oznaczają dane przedstawione trenerowi fitnessu.
9.30.
To typowe dla nowej subkultury klubów odnowy biologicznej, że trenerzy osobiści bez składania przysięgi Hipokratesa mogą się zachowywać jak lekarze.
– Ile jednostek alkoholu pije pani tygodniowo? – spytał Buntownik: smarkaty trener fitnessu w stylu Brada Pitta, gdy ja próbowałam wciągać brzuch, mając na sobie tylko stanik i majtki.
– Czternaście do dwudziestu jeden – skłamałam gładko, na co jemu bezczelnie nawet powieka nie drgnęła.
– Pali pani?
– Rzuciłam – wymruczałam. Na te słowa Buntownik zerknął znacząco na moją torebkę, z której – no i dobrze – wystawała paczka Silk Cutów Ultra, i co z tego?
– Kiedy pani rzuciła palenie? – spytał sztywno, wstukując do komputera coś, co pewnie od razu trafi do Głównego Urzędu Konserwatystów, i kiedy następnym razem dostanę mandat za nieprawidłowe parkowanie, zostanę wysłana na poligon wojskowy.
– Dzisiaj – odparłam stanowczo. W końcu mój Buntownik za pomocą szczypczyków zmierzył mi tłuszcz.
– Robię te znaki po to, żeby widzieć, co mierzę – powiedział apodyktycznym tonem, rysując mi flamastrem na całym ciele kółka i krzyżyki. – Zejdą, jeśli potrze je pani odrobiną rozpuszczalnika.
Potem musiałam pójść na salę gimnastyczną i wykonywać ćwiczenia przy jednoczesnym kontakcie wzrokowym i dotykowym z Buntownikiem – np. staliśmy naprzeciwko siebie, ja trzymałam ręce na ramionach Buntownika, który wykonywał przysiady, uderzając energicznie pupą o materac, podczas gdy ja nieporadnie próbowałam chociaż trochę ugiąć kolana. Pod koniec całej sesji miałam wrażenie, jakbym długo i namiętnie uprawiała seks z Buntownikiem i prawie że była jego dziewczyną. Potem wzięłam prysznic, ubrałam się i nie wiedziałam, co robić dalej – wydawało mi się, że powinnam przynajmniej wrócić i spytać, o której godzinie przyjdzie do domu na kolację. No ale oczywiście kolację jem z Markiem Darcym. B. podekscytowana tą kolacją. Przymierzyłam sukienkę i naprawdę wyglądam wspaniale – opływowe, gładkie linie, a wszystko dzięki tym strasznym majtasom, których istnienia Mark wcale nie powinien się domyślić. Poza tym naprawdę nie widzę powodu, dla którego nie miałabym się sprawdzić jako bdb osoba do towarzystwa. Jestem światową kobietą sukcesu itd. Północ. Kiedy w końcu zajechałam pod Guildhall, Mark chodził w tę i z powrotem w czarnym krawacie i obszernym płaszczu. AS. Fiuu. Uwielbiam, kiedy się z kimś umawiam i nagle ten ktoś wygląda jak niezwykle atrakcyjny nieznajomy. Mam wtedy ochotę polecieć do domu i bzykać się z nim bez pamięci, jakbym dopiero co go poznała. (To „nie znaczy, żebym normalnie robiła to z osobami, które dopiero co poznałam). Kiedy mnie zobaczył, sprawiał wrażenie zaszokowanego, potem wybuchnął śmiechem, w końcu się opanował i uprzejmym gestem rodem ze szkoły publicznej zaprosił mnie do wejścia.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedziałam, dysząc.
– Wcale się nie spóźniłaś – odparł. – Okłamałem cię, jeśli chodzi o godzinę rozpoczęcia. – Znowu jakoś dziwnie na mnie popatrzył.
– Co? – spytałam.
– Nic, nic – powiedział zbyt spokojnie i łagodnie, jakbym była lunatykiem stojącym na samochodzie z siekierą w jednej ręce i głową jego żony w drugiej. Wprowadził mnie do środka, a odźwierny w uniformie przytrzymał dla nas drzwi. Wewnątrz znajdował się wysoki hol wejściowy obity ciemną boazerią, w którym stało pełno mruczących między sobą starszych osób w czarnych krawatach. Jakaś kobieta w naszywanym cekinami topie przypominającym skorupę spojrzała na mnie dziwnie. Mark uprzejmie się jej ukłonił i szepnął mi do ucha:
– Może skocz do szatni i obejrzyj sobie twarz. Pognałam do łazienki. Niestety, w ciemnej taksówce umalowałam sobie policzki ciemnoszarym cieniem do oczu Maca zamiast różem – taka rzecz może się przydarzyć każdemu, bo kosmetyki te mają identyczne opakowania. Kiedy dokładnie wyszorowana wróciłam z toalety i oddałam płaszcz do szatni, stanęłam jak wryta. Mark rozmawiał z Rebeccą. Miała na sobie kawowy lejący się satynowy ciuch bez pleców, który opinał jej beztłuszczowe ciało najwyraźniej bez gorsetu. Poczułam się jak mój tatuś, który przedstawił tort własnego wypieku na uroczystości w Grafton Underwood, a kiedy wrócił do niego po ocenie jury, znalazł na nim karteczkę z tekstem: „Nie spełnia standardów konkursu”.
– To było niesamowicie śmieszne – mówiła Rebecca, śmiejąc się czule do Marka. – O, Bridget – powiedziała, kiedy do nich podeszłam. – Jak się masz, ślicznotko! – Ucałowała mnie, na co odruchowo się cofnęłam. – Denerwujesz się?