Roześmiała się. Kryzys najwyraźniej został zażegnany. Powiedziała jeszcze, że nic takiego jej nie jest, po prostu czasami dostaje lekkiej paranoi. Trochę pogadałyśmy i kiedy tylko na dobre doszła do siebie, wróciłam do Marka przy stole, gdzie przekonałam się, że makaron nie wyszedł tak, jak powinien – w biało zabarwionej wodzie pływały smętne kluchy.
– Mnie tam smakuje. Lubię kluski na mleku. Mmmm – zamruczał Mark.
– Może lepiej zamówmy pizzę? – zaproponowałam, czując się jak ostatnia oferma i opóźniona. Zamówiliśmy pizze i zjedliśmy je przed kominkiem. Mark opowiedział mi o tych Indonezyjczykach. Słuchałam uważnie, a potem wygłosiłam swoje zdanie i dałam mu parę rad, które uznał za bardzo interesujące i niezwykle „świeże”, a następnie ja mu opowiedziałam o potwornym spotkaniu, na którym Richard Finch z pewnością wyrzuci mnie z pracy. Mark dał mi bardzo dobrą radę na temat tego spotkania i posłał Richarda do diabła. Właśnie kiedy mu tłumaczyłam, że to mentalność zawszedoprzodu, jaką zaleca poradnik Siedem nawyków ludzi sukcesu, znowu rozdzwonił się telefon.
– Nie odbieraj – powiedział Mark.
– Bridget. Jude. Odbierz. Chyba zrobiłam coś złego. Przed chwilą zadzwoniłam do Staceya, a on nie oddzwonił.
Podniosłam słuchawkę.
– Może wyszedł.
– Z siebie, tak samo jak ty – wtrącił Mark.
– Zaniknij się – syknęłam. – Słuchaj, na pewno zadzwoni jutro. Ale jak nie, to przeczytaj sobie jeszcze raz etapy chodzenia na randki z Marsjan i Wenusjanek. Stacey rozciąga się jak gumka z Marsa, a ty musisz pozwolić, żeby poczuł, co do ciebie czuje, i wrócił.
Kiedy w końcu oderwałam się od telefonu, Mark oglądał mecz piłki nożnej.
– Gumki i Marsjanie o mentalności zawszedoprzodu – powiedział, szczerząc do mnie zęby. – To brzmi jak rozkaz w krainie nonsensu.
– A ty nie rozmawiasz ze swoimi przyjaciółmi o uczuciach?
– Nie – powiedział, przełączając pilotem jeden mecz na drugi. Gapiłam się na niego zafascynowana.
– Chciałbyś uprawiać seks z Shazzer?
– Słucham?
– Chciałbyś uprawiać seks z Shazzer i Jude?
– Z rozkoszą! To znaczy pojedynczo? Czy z obiema naraz?
Próbując zignorować jego błazeństwa, dopytywałam się dalej:
– Kiedy poznałeś Shazzer po Bożym Narodzeniu, miałeś ochotę się z nią przespać?
– Widzisz, problem polega na tym, że wtedy sypiałem z tobą.
– Ale czy kiedykolwiek przyszło ci to do głowy?
– No oczywiście, że przyszło mi to do głowy.
– Co?!- wybuchnęłam.
– To niezwykle atrakcyjna dziewczyna. Byłoby bardzo dziwne, gdyby nie przyszło mi to do głowy, prawda? – Uśmiechnął się złośliwie.
– A Jude? – spytałam z oburzeniem. – Seks z Jude. Czy to kiedykolwiek „przyszło ci do głowy”?
– No, od czasu do czasu, przelotnie. Chyba tak. Taka już jest natura człowieka, nie?
– Natura człowieka? Ja nigdy sobie nie wyobrażałam, że się kocham z Gilesem albo Nigelem z twojego biura.
– Nie – wymruczał. – Nie sądzę, by ktokolwiek sobie to wyobrażał. Tragedia. No, może tylko Jose z pokoju pocztowego.
Kiedy tylko posprzątaliśmy talerze i zaczęliśmy się migdalić na dywanie, znowu odezwał się telefon.
– Nie odbieraj – powiedział Mark. – Proszę – w imię Boga i wszystkich Jego cherubinów, serafinów, świętych, archaniołów, stróżów chmur i fryzjerów, którzy strzygą Mu brodę – nie odbieraj.
Lampka na sekretarce już migała. Mark rąbnął głową w podłogę, kiedy z głośnika zagrzmiał męski głos:
– Cześć. Tu Giles Benwick, znajomy Marka. Pewnie go tam nie ma, co? Ja tylko… – Nagle głos mu się załamał. – Żona właśnie mi powiedziała, że chce separacji i…
– Boże święty – jęknął Mark i złapał za słuchawkę. Na jego twarzy pojawiła się czysta panika. – Giles. Jezu. Spokojnie… yyy… eee… yyy, Giles, lepiej dam ci Bridget.
Mmm. Nie znam Gilesa, ale uważam, że moja rada była całkiem dobra. Udało mi się go uspokoić i naprowadzić na jedną czy dwie pożyteczne książki. Potem kochałam się z Markiem i czułam się bezpiecznie i przytulnie, leżąc z głową na jego piersiach, a wszystkie niepokojące teorie wydawały mi się błahe.
– Czy ja jestem opóźniona? – spytałam sennym głosem, kiedy się pochylił, by zdmuchnąć świeczkę.
– Upośledzona? Nie, kochanie – odparł, klepiąc mnie uspokajająco po pupie. – Może trochę dziwna, ale nie upośledzona.
Rozdział drugi
58 kg, papierosy wypalone przy Marku O (bdb), papierosy wypalone po kryjomu 7, papierosy nie wypalone 47 (bdb). tzn. prawie wypalone, ale przypomniało mi się, że rzuciłam palenie, więc nie wypaliłam tych konkretnych 47. Liczba ta więc nie jest liczbą nie wypalonych papierosów na całym świecie (byłaby to absurdalna, przesadna liczba).
8.00.
W domu. Mark poszedł do siebie, żeby się przebrać przed pracą, więc mogę sobie zapalić papieroska, nastawić się na rozwój duchowy i przybrać postawę zawszedoprzodu przed zebraniem. Pracuję teraz nad stworzeniem uczucia spokojnej równowagi i… Aaa! Dzwonek do drzwi.
8.30.
To był ten budowlaniec od Magdy, Gary. Kurde balans. Zapomniałam, że ma przyjść.
– O! Super! Cześć! Możesz wrócić za dziesięć minut? W tej chwili jestem zajęta – zaszczebiotałam, po czym zgięłam się wpół, kuląc się w koszuli nocnej.
A czym ja bym miała być zajęta? Seksem? Pieczeniem sufletu? Robieniem wazonu na kole garncarskim, którego absolutnie nie mogę zostawić, bo gotów zastygnąć niedokończony? Miałam jeszcze mokre włosy, kiedy znowu odezwał się dzwonek do drzwi, ale przynajmniej byłam już ubrana. Poczułam przypływ wyrzutów sumienia jako członek klasy średniej. Gary zaś uśmiechnął się złośliwie na widok mnie jako przedstawicielki wszystkich tych dekadentów, którzy wylegują się w łóżku, kiedy cała masa ciężko harujących ludzi wstała tak wcześnie, że dla nich to już właściwie pora na lunch.
– Napiłbyś się kawy albo herbaty? – spytałam z wdziękiem.
– No. Herbaty. Cztery łyżeczki cukru, ale nie mieszaj. Spojrzałam na niego badawczo, zastanawiając się, czy to żart, czy coś takiego jak palenie papierosów bez zaciągania się.
– Jasne – powiedziałam. – Jasne. – I zaczęłam szykować herbatę, a Gary usiadł przy kuchennym stole i zapalił fajkę. Niestety, kiedy przyszło do nalewania herbaty, uświadomiłam sobie, że nie mam ani mleka, ani cukru. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, lustrując wzrokiem baterię pustych butelek po winie.
– Nie masz mleka ani cukru?
– Mleko, eee, właśnie się skończyło, a moi znajomi, prawdę mówiąc, nie słodzą herbaty… Chociaż oczywiście herbata z cukrem jest… eee… pyszna – dokończyłam bez sensu. – Skoczę do sklepu.
Kiedy wróciłam, spodziewałam się, że Gary już zdążył wyjąć narzędzia ze swojej furgonetki, on jednak nadal siedział przy stole i w końcu zaczął opowiadać jakąś długą i strasznie skomplikowaną historię o łowieniu karpi w zbiorniku koło Hendon. Czułam się zupełnie jak na business lunchu, kiedy wszyscy tak odbiegają od tematu, że aż wstyd niszczyć ten miraż czysto towarzyskiego spotkania i w ogóle nie udaje się dojść do sedna sprawy. W końcu przerwałam mu tę rozłażącą się w szwach i kompletnie niezrozumiałą anegdotę związaną z karpiami:
– No! To może ci pokażę, co masz zrobić? – Natychmiast jednak uświadomiłam sobie, że tym samym popełniłam karygodną, krzywdzącą gafę sugerującą, że Gary nie obchodzi mnie jako osoba, a jedynie jako robotnik, musiałam więc z powrotem nawiązać do anegdoty o karpiach, by mu to wynagrodzić.