Выбрать главу

– O tak, tak, doskonale. Hmm, a w pracy? Co tam w pracy?

– Dobrze. To znaczy oczywiście fatalnie. Ale u ciebie wszystko dobrze?

– U mnie? Tak, dobrze. Oczywiście niedługo przebiśniegi zaczną wyskakiwać plop, plop. A u ciebie wszystko w porządku, co?

– Tak, w porządku. To co tam u ciebie słychać?

Po kilku kolejnych minutach takiej zapętlonej konwersacji doprowadziłam do przełomu:

– A jak tam mama?

– Hmm. No, ona, ona, hmm… Zapadła długa, bolesna cisza. – Jedzie do Kenii. Z Uną. Najgorsze jest to, że cała afera z portugalskim pilotem wycieczek, Juliem, rozpoczęła się, kiedy mama ostatnim razem pojechała z Uną na wakacje.

– Ty też jedziesz?

– Nie, nie – zaprotestował tata. – Nie mam ochoty dorobić się raka skóry w jakiejś uroczej enklawie, sącząc pina coladę i gapiąc się, jak półnagie tancerki sprzedają się obleśnym staruchom przed bufetem z jutrzejszym śniadaniem.

– Nie zaproponowała ci wyjazdu?

– Eee. No… A wiesz, że nie. Twoja matka twierdzi, że jest kobietą niezależną, że nasze pieniądze to jej pieniądze i że powinienem jej pozwalać na własną rękę poznawać świat i własną osobowość.

– No, skoro chodzi tylko o te dwie rzeczy… – powiedziałam. – Tato, ona naprawdę cię kocha. Przekonałeś się o tym… – Niemal chlapnęłam „ostatnim razem”, ale w ostatniej chwili zmieniłam na: -…w Boże Narodzenie. Po prostu potrzebuje odrobiny ryzyka.

– Wiem, Bridget, ale jest coś jeszcze. Coś straszliwego. Możesz chwilkę poczekać?

Zerknęłam na zegar. Już powinnam być w 192, a jeszcze nie zdążyłam uprzedzić Jude i Shaz, że przyjdzie Magda. Łączenie przyjaciółek z dwóch wrogich obozów, jeśli chodzi o stosunek do małżeństwa, to delikatnie mówiąc, śliska sprawa, a do tego Magda niedawno urodziła dziecko, więc obawiałam się, że jej towarzystwo nie najlepiej wpłynie na obecny stan ducha Jude.

– Przepraszam, musiałem zamknąć drzwi. – Tata wrócił.

– W każdym razie – podjął konspiracyjnym tonem – dziś rano podsłuchałem, jak twoja matka rozmawiała przez telefon. Chyba z hotelem w Kenii. I powiedziała, powiedziała…

– Już dobrze, już dobrze. Co takiego powiedziała?

– Powiedziała: „Nie chcemy bliźniaków i nic poniżej półtora metra. Przyjeżdżamy, żeby się zabawić”. Jezu Chryste.

– No i… – Biedny tatuś dosłownie szlochał. -…czy ja mam stać i patrzeć, jak moja własna żona wynajmuje sobie żigolaka?

Przez chwilę miałam mętlik w głowie. W żadnym ze swoich poradników nie spotkałam się z tym, jak radzić własnemu ojcu w kwestii wynajmowania sobie żigolaka przez własną matkę. W końcu spróbowałam pomóc tacie nadmuchać jego poczucie własnej wartości, sugerując, żeby zyskał spokojny dystans, zanim rano przedyskutuje całą sprawę z mamą. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że jest to rada, z której ja sama kompletnie nie potrafiłabym skorzystać. Byłam już skandalicznie spóźniona. Wytłumaczyłam tacie, że Jude przeżywa niewielki kryzys.

– Leć, leć! Póki jeszcze masz czas. Masz się niczym nie martwić! – wykrzyknął jakoś zbyt wesoło. – Lepiej wyjdź do ogrodu, póki jeszcze nie pada. – Jego głos był dziwnie gruby.

– Tato – powiedziałam – jest dziewiąta wieczorem. I środek zimy.

– No, rzeczywiście. Też dobrze. W takim razie golnij sobie whisky. – Mam nadzieję, że nic mu nie będzie.

29 stycznia, środa

59,5 kg (aaa! Ale to chyba z powodu beczki wina w środku), papierosy 1 (bdb), etaty 1, faceci 1 (nadal odwalam kawał dobrej roboty).

5.00.

Już nigdy, przenigdy, do końca życia nie wezmę do ust kropli alkoholu.

5.15.

Poprzedni wieczór powraca do mnie niepokojącymi falami. Z wywieszonym językiem pognałam w deszczu, a kiedy wpadłam do 192, okazało się, że Magda, dzięki Bogu, jeszcze się nie zjawiła, Jude zaś znajdowała się już pod wpływem, osiągając efekt śnieżnej kuli poprzez rozdmuchiwanie drobiazgów do monstrualnych rozmiarów, co zostało dokładnie opisane w Nie użeraj się z drobiazgami.

– Nigdy nie będę miała dzieci – wyrecytowała monotonnym głosem, gapiąc się przed siebie. – Jestem opóźniona. Ten facet mówi, że kobiety powyżej trzydziestego roku życia to chodzące pulsujące jajniki.

– Na miłość boską! – prychnęła Shaz, sięgając po Chardonnay. – Nie czytałaś Backlash? To tylko jakiś gryzipiórek bez kręgosłupa moralnego, który poddaje recyclingowi antykobiecą propagandę, żeby utrzymać kobiety na pozycji niewolników. Mam nadzieję, że przedwcześnie wyłysieje.

– Ale jakie jest prawdopodobieństwo, że jak teraz spotkam kogoś nowego, to zdążę stworzyć związek i namówić faceta na dziecko? Wolałabym, żeby Jude nie mówiła przy ludziach o zegarze biologicznym. O takie rzeczy powinno się martwić na osobności i udawać, że cała ta żałosna sytuacja w ogóle nie istnieje.

Poruszanie tej kwestii w 192 tylko wywołuje u mnie panikę i sprawia, że czuję się jak chodzący frazes. Na szczęście włączyła się Shazzer.

– Stanowczo za dużo kobiet marnuje swoją młodość na rodzenie dzieci po dwudziestce, trzydziestce i czterdziestce, chociaż powinny w tym czasie robić karierę! – ryknęła. – Pomyślcie tylko o tej kobiecie z Brazylii, która urodziła w sześćdziesiątej wiośnie życia.

– Hurra! – wykrzyknęłam. – Każdy by chciał mieć dziecko, ale to jedna z tych spraw, które chce się osiągnąć za dwa, trzy lata!

– Zero szans – oznajmiła ponuro Jude. – Magda mówiła, że nawet już po ślubie ilekroć wspominała o dzieciach, Jeremy robił się jakiś dziwny i mówił, żeby się wyluzowała.

– Co? Nawet już po ślubie? – zdziwiła się Shaz.

– Tak – potwierdziła Jude, wzięła torebkę i zirytowana poszła do toalety.

– Mam pomysł na prezent urodzinowy dla Jude – powiedziała Shaz. – Może byśmy zamroziły jedno z jej jajeczek?

– Ćśśś. – Zachichotałam. – Chyba raczej trudno byłoby zrobić taką niespodziankę?

W tej chwili weszła Magda, co było dość niefortunne, bo: a) jeszcze nie zdążyłam uprzedzić dziewczyn, b) przeżyłam największy w życiu szok, gdyż odkąd urodziła trzecie dziecko, widziałam ją tylko raz i brzuch jeszcze jej się nie wchłonął. Teraz miała na sobie złotą koszulę i aksamitną opaskę, co stanowiło lekceważący kontrast dla miejskiego wojskowosportowego stylu wszystkich pozostałych gości w kawiarni. Właśnie nalewałam Magdzie Chardonnay, kiedy wróciła Jude. Przeniosła wzrok z brzucha Magdy na mnie i rzuciła mi spojrzenie pełne obrzydzenia.

– Cześć, Magda – burknęła. – Kiedy rodzisz?

– Urodziłam pięć tygodni temu – odparła Magda z trzęsącą się brodą. Wiedziałam, że popełniam błąd, łącząc dwa różne gatunki przyjaciółek, no wiedziałam.

– Wyglądam aż tak grubo? – szepnęła do mnie Magda, jakby Jude i Shaz były wrogami

– Nie, wyglądasz wspaniale – powiedziałam. – Olśniewająco.

– Naprawdę? – Magda się rozpromieniła. – Musi minąć trochę czasu, zanim… no wiesz, zanim się spłaszczy. Poza tym, wiesz, miałam zapalenie sutków…

Jude i Shaz się wzdrygnęły. Dlaczego Szczęśliwe Mężatki to robią, dlaczego? Od niechcenia opowiadają anegdoty o rozcinaniu, szwach i upływie krwi, o zatruciach i Bóg wie jeszcze o czym, jakby to były tematy na lekką i rozkoszną pogawędkę.

– No i tego – ciągnęła Magda, żłopiąc Chardonnay i uśmiechając się radośnie do przyjaciółek jak człowiek wypuszczony z więzienia. – Woney mówi, że trzeba włożyć sobie do stanika parę liści kapusty, koniecznie kapusty ogrodowej, a po kilku godzinach wyciągną całą infekcję. Oczywiście pościel nieco się brudzi od potu, mleka i ropy. Jeremy trochę się na mnie wściekał, że kładę się do łóżka krwawiąca Tam Na Dole i w staniku pełnym kapuścianych liści, ale teraz czuję się o wiele lepiej! Właściwie wykorzystałam całą główkę kapusty!