Выбрать главу

— Maszyna — wtrąciła się nagle Maszka. — Bezmyślny robot!

Macie moją Maszkę! Omal się nie roześmiałem, ale opanowałem się i chyba tylko sapnąłem, bo spojrzała na mnie karcąco.

— Bezmyślny — zgodził się Gorbowski. — Właśnie. A teraz wyobraźcie sobie, przyjaciele, ważkę jadowicie zółto — zieloną, w czerwone pasy, rozpiętość skrzydeł siedem metrów, na szczękach czarny obrzydliwy śluz… Wyobraziliście sobie? — Podniósł brwi i popatrzył na nas. — Widzę, że nie. Bo ja uciekałem przed nimi na złamanie karku, chociaż miałem przy sobie broń… I oto pytanie, co mają ze sobą wspólnego te dwa bezmyślne roboty?

— Ta zielona — spytałem — to z jakiejś innej planety?

— Oczywiście.

— Z Pandory?

— Właśnie z Pandory — powiedział. — I co mają wspólnego?

— Tak. Co?

— To jasne — powiedziałem. — Jednakowy stopień wykorzystania informacji. Reakcja na poziomie instynktu.

Gorbowski westchnął.

— Słowa — powiedział. — Naprawdę niech pan się nie gniewa, ale to tylko słowa. To mi nie pomoże. Mam szukać śladów rozumu w kosmosie i nie wiem, co to jest rozum. A mnie tu mówią o różnych stopniach wykorzystania informacji. Dobrze wiem, że ten stopień jest inny u mnie i u ważki, ale przecież to tylko intuicja. Niech pan mi powie na przykład: oto znajduję kopiec termitów — czy to jest ślad rozumu, czy nie? Na Leonidzie znaleziono budowle bez drzwi i okien — czy to są ślady rozumu? Czego mam szukać? Ruin? Napisów? Zardzewiałych gwoździ? Śrubek? Skąd mogę wiedzieć, jakie oni pozostawiają ślady? A może dla nich celem życia jest niszczenie atmosfery wszędzie, gdzie ją spotkają? Albo budowanie pierścieni wokół planet. Albo hybrydyzacja życia. Albo tworzenie życia. A może ta ważka naprawdę jest aparatem cybernetycznym od niepamiętnych czasów nastawionym na samoodtwarzanie się? Że już nie wspomnę o samych istotach rozumnych. Przecież można dwadzieścia razy przejść obok śliskiego cielska chrząkającego w kałuży i tylko nos zatykać. A cielsko wpatruje się w ciebie pięknymi żółtymi oczkami i myśli: „Ciekawe. Niewątpliwie nowy gatunek. Trzeba by wrócić tu z ekspedycją i schwytać choć jeden okaz…”

Przykrył oczy dłonią i zamruczał piosenkę. Maszka pochłaniała go wzrokiem i czekała. Ja również czekałem i myślałem ze współczuciem: ciężko jest pracować, kiedy nie ma się jasno określonego zadania. Trudno pracować. Snujesz się po omacku, nie masz zadowolenia z pracy. Słyszałem o tych astroarcheologach. Nie można ich traktować poważnie. Zresztą nikt ich nigdy poważnie nie traktował.

— A jednak rozum w kosmosie jest — powiedział niespodziewanie Gorbowski. — To nie ulega wątpliwości. Teraz już wiem to na pewno. Tylko że on nie jest taki, jak sobie wyobrażaliśmy. Nie taki, jak się spodziewaliśmy. I szukamy go nie tam, gdzie trzeba. Albo nie tak, jak trzeba. I po prostu sami nie wiemy, czego szukamy…

„Właśnie — pomyślałem. — Nie ten, nie tam, nie tak… Przecież to niepoważne. Czysta dziecinada — szukać śladów myśli, unoszących się kiedyś w powietrzu”.

— Weźmy na przykład Głos Pustki — kontynuował Gorbowski. — Słyszeliście o nim? Na pewno nie. Pół wieku temu pisano o tym, a teraz już się nawet nie pisze. Dlatego, że uważacie, nie ma w nim żadnych zmian, a skoro nie ma zmian, to może i samego Głosu nie ma? Przecież nie brak u nas tych ptaszków, co to sami w nauce nie bardzo się orientują na skutek lenistwa czy też wadliwej edukacji, ale ze słyszenia wiedzą, że człowiek jest wszechmogący. Wszechmogący, a Głosu Pustki nie może zrozumieć. Aj—

aj, co za wstyd, lepiej tego nie ruszać… Taki taniutki antropocentryzm…

— A co to jest, ten Głos Pustki? — spytała cicho Masza.

— Jest takie ciekawe zjawisko. Jeśli na niektórych kierunkach w kosmosie nastawić radioodbiornik pokładowy na samostrojenie, to wcześniej czy później nastroi się on na dziwną audycję. Odzywa się głos spokojny i obojętny powtarzający wciąż to samo zdanie w jakimś nieziemskim języku. Chwytają ten głos od wielu lat i od wielu lat powtarza to samo. Słyszałem go, i wielu innych go słyszało, ale mało kto o tym opowiada. To niezbyt przyjemne wspomnienie. Przecież do Ziemi jest ogromnie daleko. W eterze cisza — nawet zakłóceń nie ma, tylko słabiutkie trzaski. I nagle rozlega się ten głos. A ty jesteś sam na wachcie. Wszyscy śpią, jest cicho i strasznie — i nagle ten głos.

Tak, słowo honoru, że to nieprzyjemne. Wielu głowiło się nad rozszyfrowaniem tej tajemnicy, wielu głowi się do dzisiaj, ale sądzę, że to tylko strata czasu. Są i inne zagadki. Piloci kosmiczni wiele mogliby opowiedzieć, ale nie lubią tego robić… — Umilkł na chwilę i dodał z jakimś smutnym uporem: — Trzeba to zrozumieć. To nie są proste sprawy. Nie wiemy przecież nawet, czego się spodziewać. Oni mogą się z nami spotkać w każdej chwili. Twarzą w twarz. I — zrozumcie to — mogą się okazać istotami stojącymi nieskończenie wyżej od nas. Dyskutuje się o starciach i konfliktach, o jakimś tam odmiennym pojmowaniu humanitaryzmu i dobra, a ja nie tego się boję. Boję się niebywałego poniżenia ludzkości, gigantycznego szoku psychologicznego. Jesteśmy przecież tacy dumni z siebie. Zbudowaliśmy taki wspaniały świat, wiemy tak dużo, wdarliśmy się do wielkiego kosmosu, dokonujemy tam odkryć, przeprowadzamy badania, poszukiwania. A dla nich ten kosmos jest rodzinnym domem. Żyją w nim od milionów lat, tak jak my na Ziemi, i dziwią się nam: skąd coś takiego pojawiło się wśród gwiazd?…

Zamilkł nagle i zerwał się gwałtownie, nadsłuchując… Aż się wzdrygnąłem.

— Grzmi — cichutko powiedziała Maszka. Patrzyła na niego z półotwartymi ustami. — Grzmi… Idzie burza…

Gorbowski wciąż nadsłuchiwał wpatrując się w niebo.

— Nie, to nie grzmot — powiedział wreszcie i usiadł z powrotem. — To liniowiec. Widzicie?

Na tle błękitnych chmur błysnął i zgasł jaskrawy płomyk. I znowu rozległ się słaby grzmot.

— Siedź teraz i czekaj — powiedział niezrozumiale. Spojrzał na mnie uśmiechając się, a w oczach miał smutek i napięcie oczekiwania. Potem wszystko zniknęło i oczy znów ufne jak przedtem.

— A czym pan się zajmuje, Stanisławie Iwanowiczu? — spytał.

Uznałem, że pragnie zmienić temat, i zacząłem opowiadać o siedmiornicach. Że zaliczają się do podgromady dwuskrzelowych, gromady głowonogich mięczaków i stanowią oddzielną, nie znaną dotychczas rodzinę rzędu ośmiornic. Charakterystyczne ich cechy to redukcja trzeciej lewej macki, wykształcającej się w hectocotylus, trzy rzędy przyssawek na mackach, całkowity zanik muszli, niezwykle silny rozwój serc żylnych, maksymalna dla głowonogów koncentracja centralnego systemu nerwowego i niektóre inne mniej ważne szczegóły. Po raz pierwszy odkryto je niedawno, kiedy pojedyncze osobniki pojawiły się u wschodnich i południowo-wschodnich wybrzeży Azji. A po roku zaczęto je znajdować w dolnym biegu wielkich rzek: Mekongu, Jangcy, Huang — ho i Amuru, a także w jeziorach dosyć oddalonych od oceanu — jak choćby w tym oto. Jest to czymś zaskakującym, dlatego że głowonogi żyją wyłącznie w wodach słonych i unikają nawet wód arktycznych ze względu na ich mniejsze zasolenie. Poza tym prawie nigdy nie wychodzą na ląd. Jednak fakt pozostaje faktem: siedmiornice znakomicie czują się w wodzie słodkiej, a także wychodzą na ląd. Włażą do łódek i na mosty, a niedawno znaleziono dwa okazy w lesie, trzydzieści kilometrów stąd…

Maszka nie słuchała — już jej to wszystko opowiadałem. Poszła do namiotu, przyniosła stamtąd miniaturowy radioodbiornik i włączyła go na samostrojeie. Widocznie bardzo chciała usłyszeć Głos Pustki.