Выбрать главу

Rozsypały się miliardy przeszywających ogni! Lodowa piła rozdarła ciało. Henry leżał na dnie przepaści. Burza i ocalenie, rozczarowanie i radość — to jedynie majaki przedśmiertne. Leżał wyciągnięty jak długi w lodowym grobowcu zaciskając w palcach strzęp czarnego porostu. Plastykowe wargi zastygły w uśmiechu.

Walentyn Bieriestow

HALO, PARNAS!

— Halo, Parnas, halo, Parnas! Jak mnie słyszysz? Odbiór.

— Słyszę bardzo dobrze. Czy są jakieś nowe zarządzenia dotyczące ewakuacji? Odbiór.

— Żadnych zmian, harmonogram pozostaje w mocy, trzy godziny zbiórka na kosmodromie. Jak mnie zrozumiałeś? Odbiór.

— Zrozumiałem dobrze.. Za trzy godziny zbiórka na kosmodromie. Melduję, że mamy trudności: zbiory się mieszczą! Dwanaście sekcji zostało załadowanych granic możliwości. Prometeusz proponuje część wyposażenia rozdać Achajom, a na to miejsce załadować zbiory. Proszę o decyzję, szefie.

— Parnas, Parnas! Zezwalam na załadowanie zbiorów do sekcji trzynastej. Zbędny sprzęt zniszczyć! Zniżyć zupełnie, żeby nie zostało żadnego śladu. Zajmie się tym Prometeusz. Powtórz rozkaz. Odbiór. Zniszczyć zbędne wyposażenie. Wykona Prometeusz. Merkury pyta, czy może podarować swój rower Herkulesowi.

— Powtarzam: nie może pozostać żaden ślad naszej bytności na tej planecie. A Merkury to idiota. Czy nie może zrozumieć, że rower potrzebny jest Herkulesowi jako narzędzie w rozgrywkach politycznych?

— Jowiszu, gniewasz się, a więc nie masz racji.

— Co to znowu za dowcipy? Odbiór.

— Szefie, tu Melpomena. Powiedz Apollonowi, żeby mi podrzucił na pół godzinki helikopter. Zapomniałam zrobić zdjęcia teatru w Epidauras.

— Szefie! Szefie! SOS! Uwięziono Hymena. Znowu ciągną go na wesele.

— To ty, Marsie! Palnij z rakietnicy, to pouciekają. Melpomeno, nie ma mowy o żadnym helikopterze, przedtem trzeba było o tym pomyśleć. Apollonie, co to znaczy? Masz dziewięć laborantek i kosmiczny bałagan!

— Szefie, tu znowu Mars. Mam tylko czerwone rakiety. Zrozumieją to jako sygnał do rozpoczęcia wojny.

— Powinieneś już wiedzieć, że wojny mają przyczyny socjalne. Co tu ma do rzeczy kolor rakiety? Działaj!

— Tatusiu, żebyś zobaczył, jaką rzeźbę ładujemy teraz na statek! Pamiętasz, kiedyś pozowałam pewnemu rzeźbiarzowi. I wyobraź sobie, w świątyni nikogo nie było.

— Natychmiast odnieść rzeźbę na miejsce. To jest arcydzieło stworzone przez człowieka i należy do ludzi.

— Tatusiu, od kiedy masz taki szacunek dla świątyń? Przecież jesteś ateistą.

— Lepiej by było, gdyby zamiast bogini miłości ludzie wymyślili boginią szacunku! Parnas! Parnas! Gdzie jest Hymen? Gdzie Prometeusz?

— Hymen jest już w bazie. Prometeusz jest w magazynie, pobiera materiały wybuchowe. Aby nie straszyć miejscowej ludności, proponuję zbędny sprzęt wrzucić do krateru Wezuwiusza i tam go wysadzić. Ludzie przyjmą to za normalny wybuch wulkanu.

— To ty, Hefajstosie? Zupełnie dobry pomysł. Aprobuję.

— Szefie, tu Apollo. Może jednak zostawimy coś na pamiątkę? Niech wiedzą, że tu byliśmy.

— Zamienią nasze maszyny w fetysze. Będą skraplać nasze telewizory i helikoptery krwią zwierząt ofiarnych i oddawać im cześć boską. Wszystko wysadzić w powietrze!

— To może zakopiemy przynajmniej tablice? Klio już je przygotowała. Odkopią je, gdy zajmą się archeologią, przeczytają, gdy odkryją cybernetykę, gdy staną się takimi jak my.

— Nie, Apollonie. Poprzednie zarządzenie pozostaje w mocy. Ludzie mają dziwny zwyczaj objaśniania iksa przez igrek. Gdzie mamy gwarancję, że nie będą chcieli nam przypisać wszystkich swoich osiągnięć? A przecież wszystko to, co już stworzyli i co jeszcze stworzą, zawdzięczają własnym rękom i rozumowi. I nie ma sensu mieszać do tego sił nadprzyrodzonych, na przykład nas. Zniszczyć wszystko!

— Melduje się Neptun. Ekspedycja oceanograficzna zakończyła pracę. Batyskaf zatopiono. Udajemy się do bazy.

— Tu Pluton. Geologowie pobrali ostatnie próbki. Najdalej za piętnaście minut wyruszamy na kosmodrom.

— Jaka jest przyczyna zwłoki?

— Cerber pogonił za kuropatwą. Nie może się drań napolować!

— Koledzy, poczekajcie, nie wyłączajcie odbiorników. Tu Apollo. Szefie, powiedz nam na zakończenie coś ładnego.

— Cóż można powiedzieć? No dobrze, słuchajcie. Pracowaliście… ee… dobrze. Mówię, że dobrze pracowaliście. W imieniu dowództwa wyprawy dziękuję wszystkim uczestnikom…

— Uwaga! Uwaga! Alarm! Prometeusz został zatrzymany na kosmodromie. Usiłował zniszczyć rakietę.

— Zwariował. Eskulapie, natychmiast zbadaj tego szaleńca!

— Tu Eskulap. Encefalogram nie wykazuje większych odchyleń od normy. On jest zdrów.

— Dawajcie go tu! Słucham cię, Prometeuszu. Odbiór.

— Szefie, chciałem, abyśmy zostali na Ziemi i pomogli ludziom. Żeby byli szczęśliwi.

— Smarkaczu! Oni jeszcze do tego nie dojrzeli. A szczęście osiągną własnymi siłami. Wierzę w nich, Ety, jak widzę, nie wierzysz.

Szefie, ja zostaję na Ziemi. Oddam ludziom swoją wiedzę, swój wewnętrzny ogień.

— Jeśli cię to interesuje, ludzie prosili nas o wszystko, tylko nie o wiedzę.

— A ty im ją proponowałeś?

— Dobrze, dobrze, porozmawiamy w czasie poroży. Marsz do rakiety! Pozbawiam cię prawa wykonywania jakiejkolwiek pracy.

— Przecież powiedziałem, że zostaję na Ziemi.

— Zabiją cię i zwalą winę na nas.

— Jestem gotów na wszystko.

— Nie poznaję cię, mój chłopcze. Zapomniałeś o ojczystej planecie. Nieomal pozbawiłeś nas możliwości powrotu do domu. Czym oni cię zamroczyli? Co z tobą zrobili?

— A co zrobili z tobą? Czemu ukrywałeś przed nimi, że nie jesteśmy nieśmiertelni? Czemu pozwoliłeś, by czcili nas jak bóstwa?

— Ależ posłuchaj, tu chodziło wyłącznie o zapewnienie bezpieczeństwa uczestnikom wyprawy. A w ogóle na tym stopniu rozwoju oni jeszcze nie są w stanie pojąć, kim my jesteśmy.

Was nie zrozumieli i uznali za bogów. Ja ich szumiałem i stałem się człowiekiem.

— Coo?! „Was”? „Człowiekiem”? Związać go i wrzucić do rakiety! Będziemy go sądzić.

— Tu Temida. Jeżeli on jest człowiekiem, to nie podlega naszej jurysdykcji. Nie mamy prawa brać go ze sobą.

— Zrozumiałem, Temido. Prawo jest prawem. Rozwiążcie go. Przynajmniej jedna istota będzie nas żegnać na kosmodromie.

— Tu Temida. Na planetach z niewykształconą cywilizacją obecność ludności miejscowej podczas startu statku kosmicznego jest niepożądana, ponieważ nie wiadomo, jak to może być przez nich zrozumiane.

— Jasne. Odeślijcie go gdzieś. Powiedzmy, na Kaukaz.

— Szefie, tu Mars. Czy można mu dać rewolwer?

— Tu Temida. Przekazywanie jakichkolwiek środków technicznych istotom rozumnym na planetach o niskim stopniu rozwoju cywilizacji jest wzbronione, jako że nie wiadomo, w czyje ręce mogą się one ostatecznie dostać i jakie znajdą zastosowanie.

— Szefie, przecież on jest jednym z nas!

— Niestety, już nie. On już jest jednym z nich. Słyszałeś, co powiedziała Temida? Żegnaj, Prometeuszu. Mam nadzieję, że…