— Gdyby Erly nie spieszył się tak z lądowaniem — oświadczyłem obojętnym tonem — mógłbym uzyskać dokładne dane o nowym położeniu osi ziemskiej. A teraz mogę tylko stwierdzić, że niewiele odchyla się ona od prostopadłej do płaszczyzny ekliptyki.
Arsen gwizdnął.
— Tak, rozumiem — powiedział Erly. — Wieczne lato. Przepraszam cię, Mały, to był ordynarny żart. Jesteś naprawdę świetnym nawigatorem.
Nie wiem, czy powiedział to poważnie, ale aż zrobiło mi się, gorąco, bo pochwała Erly’ego jest dla mnie najważniejsza w świecie. W ogóle Erly to taki człowiek, za którym bez chwili wahania wlazłbym do każdego piekła. Arsen to też dobry i odważny towarzysz, ‘ale bardziej podoba mi się Erly.
Ciładze, zakłopotany, rozejrzał się wokół i nagle.powiedział z patosem:
— Ludzie, którzy zdolni byli tego dokonać…
— Wiedzieli, co robią — przerwał mu Mueller. Nie znosił, kiedy ktoś się roztkliwiał.
— Ciekawe jednak, gdzie są właśnie ci ludzie — powiedziałem.
Zgliszcza skończyły się i szliśmy gęstym lasem po — zielonej trawie. Nie wiem, czy kiedykolwiek oddychałem takim wspaniałym powietrzem.
Nagle Plaroz zatrzymał się i podniósł rękę. Przed nami’ była polana. Słowo daję, o mało nie rozpłakałem się na widok tych chłopców i dziewcząt w szortach i pstrych koszulach. Przecież odlatując z Ziemi miałem zaledwie dwanaście lat i od tego czasu nie „widziałem mych rówieśników.
Erly pomachał im ręką na powitanie. Zaśmieli się i również pomachali nam rękami, ale wydało mi się, Że coś ich niepokoi.
Podeszliśmy kilka kroków i na ich twarzach pojawił się strach.
„Dziwny ceremoniał powitania” — pomyślałem.
— Jesteśmy załogą statku kosmicznego poszukiwacz”! — zawołał Erly. — Wystartowaliśmy z Ziemi siódmego marca dwutysięcznego czterdziestego trzeciego roku. Wylądowaliśmy dziś w nocy o godzinie drugiej minut dziesięć, niedaleko stąd.
Ziemianie uśmiechnęli się jeszcze szerzej, natomiast odległość między nami nieco wzrosła.
Nie wiem, ile czasu spędzilibyśmy na wymianie uśmiechów, gdyby z lasu nie wynurzył się gruby różowolicy człowiek, siedzący na oklep na ogromnej mrówce.
Plaroz stanął. Miał z owadami swoje porachunki.
Mrówka również przysiadła i groźnie poruszyła żuwaczkami.
— Zabierzcie robota! — krzyknął różowolicy.
— On jest nieuzbrojony — odpowiedział Arsen. — Ale lepiej niech pan się nie zbliża z tą swoją mrówką.
— Nie chodzi o mrówkę, po prostu ja boję się robotów.
— Plaroz, do kabiny! — powiedział Erly.
Zdaje się, że po raz pierwszy Plaroz z taką niechęcią wykonywał rozkaz. Różowolicy poczekał, aż Plaroz się oddali, zlazł z mrówki i podszedł do nas. Wyprostowaliśmy się jak struny. Wreszcie nastąpiła długo oczekiwana, uroczysta chwila powitania.
Raport Erly’ego był po prostu wspaniały! Różowolicy wysłuchał go trzymając ręce „na baczność” i przestępując z nogi na nogę. Z jego twarzy widać było, że próbował z wysiłkiem coś sobie przypomnieć.
— Witam was, zdobywcy gwiezdnych przestrzeni… — Rozpoczął niepewnie — dumnych… e… skokołów kosmosu.
Niezupełnie rozumiałem, co to znaczy „skokoły”. Prawdopodobnie miał na myśli sokołów. Różowolicy jeszcze kilka sekund bezdźwięcznie poruszał wargami, a potem — zdecydowawszy widocznie, że dość już części oficjalnej — uściskał nas wszystkich po kolei.
— Trudno wyrazić, chłopcy, jak bardzo się cieszę, żeście przylecieli! Poznajmy się — Flawiusz, historyk.
Słowo daję, to było lepsze niż wszelkie przemówienia!
Po odejściu Plaroza znikła nieufność do nas. Otaczali nas przyjaźni i weseli ludzie.
— Myśmy w nocy wszystkimi kanałami łączności telepatycznej przekazywali wam współrzędne dla lądowania — powiedziała wysoka, długonoga dziewczyna. — Widocznie korpus waszego statku ekranuje telepatyczne promieniowanie.
Arsen rzucił wymowne spojrzenie na Erly’ego.
— Oczywiście… — powiedział Erly — ekranuje… całkowicie.
— Od czego zaczniemy? — spytał Flawiusz. — Może chcecie odpocząć?
— Nie, dziękujemy — odpowiedział Erly. — Najpierw zadecydujmy, komu mamy przekazać materiały ekspedycji. Istnieje chyba jakiś instytut zajmujący się badaniem kosmosu?
Flawiusz wyraźnie był zakłopotany.
— Materiały? — powtórzył pytanie tocząc oczami po zgromadzonym tłumie. — Czy jest tu ktoś z kosmologów?
Po chwili zamieszania wysunął się naprzód chłopiec mniej więcej piętnastoletni, z piegowatym nosem.
— „Poszukiwacz”? — spytał czerwieniąc się mocno. — Ekspedycja na trzecią planetę Tau Wieloryba. Masa równa 3/4 ziemskiej. Odległość do centralnego ciała niebieskiego w perigeum 300 milionów kilometrów, czas pełnego okrążenia ciała trzy i pół ziemskich lat, doba równa dwóm ziemskim, faunę stanowią głównie owady, flora…
Jeszcze jakieś dziesięć minut bombardował nas przeróżnymi danymi, a ja patrząc w twarz Erly’ego myślałem o tym, jak trudno mu w tej chwili zachować ten spokojny i pełen uwagi wyraz.
— …Druga ekspedycja na Tau Wieloryba — kontynuował pośpiesznie chłopiec — wystartowała z Ziemi tysiąc lat po „Poszukiwaczu” i powróciła tysiąc lat wcześniej. Leciała stosując doskonalsze silniki. Druga ekspedycja dostarczyła na Ziemię wympel pozostawiony na planecie przez załogę „Poszukiwacza”.
Biedny Erly! Poświęcił dla „Poszukiwacza” wszystko, co tylko może poświęcić mieszkaniec Ziemi.
— Rozumiem — powiedział. — Czy zachowały się sprawozdania tamtej ekspedycji?
Chłopiec wzruszył ramionami:
— Mam je w mojej dziedzicznej pamięci. Należę przecież do gatunku kosmologów.
Arsen chciał coś powiedzieć, ale rozmyślił się i tylko kwaknął jak kaczka.
— A obecnie na jakich statkach latacie9 — spytał Erly.
Prawdę mówiąc nie rozumiałem, co śmiesznego było w tym pytaniu, ale młody kosmolog zarechotał w sposób całkiem nieprzyzwoity. Można było pomyśleć, że zapytano go, czy lata na miotle.
— Nie — wykrztusił wreszcie, z trudem opanowawszy spazm śmiechu — nie możemy trwonić tyle energii. Badania kosmosu przeprowadza się za pomocą koroloidów. Poza tym ogólna teoria ewolucji materii umożliwia sporządzanie absolutnych prognoz dla każdego odcinka metagalatyki.
Zerknąłem na Erly’ego. „Nie przejmuj się, Mały, nie taki diabeł straszny” — zdawał się mówił jego wzrok.
— Koroloidy — powiedział Ciładze z zastanowieniem — to… chyba…
— Chodźcie, pokażę wam — z ulgą westchnął chłopiec.
Przeszliśmy nie wiecej niż sto kroków i zobaczyliśmy dużą przezroczystą kulę wypełnioną różowym, opalizującym płynem, w którym pływał szary skrzep o średnicy około dwóch metrów, pokryty całą masą odrostków.
— Koroloid to sztuczny mózg odbierający fale radiowe różnej częstotliwości. Opracowuje informacje; napływającą z całego Kosmosu i przekazuje ją centralnym kanałom sieci telepatycznej. Na kuli ziemskiej istnieje około dwóch tysięcy koroloidów. Stosujemy je również w uniwersalnej łączności telepatycznej.
— Dość — powiedział Flawiusz — nasi goście na pewno już umierają z głodu. Chodźmy na obiad, tylko… — krytycznie obejrzał nas od stóp do głów — jesteście nieodpowiednio ubrani jak na nasz klimat.
Miał rację, pod kombinezonami z gęstej tkaniny oblewaliśmy się potem. W ogóle w towarzyszącym nam pstrym tłumie wyglądaliśmy jak szare poczwary.
Flawiusz zaprowadził nas do jakichś niewielkich budynków, znajdujących się opodal wśród rzadko rosnących drzew.