— Bardzo interesujące — powiedział Erly.
— Jeszcze szklaneczkę muskora? — zaproponował Flawiusz.
— Tak — powiedział Arsen, gdyśmy znaleźli się sami w przeznaczonym dla nas domu — wspaniała technika! Mieszkają w lesie, chodzą w krótkich spodenkach, jeżdżą na mrówkach i zdaje się nie używają ognia.
— Biologiczna era — w zamyśleniu powiedział Erly. — Kto by przypuszczał? Zresztą, po co im ta cała nasza technika? Człowiek stworzył maszyny po to, żeby zrekompensować swoje nieprzystosowanie do przyrody, oni natomiast nie tylko przekształcili przyrodę, ale również samego człowieka. I zdaje się, że zrobili nieźle. Mają swoją technikę i bodaj lepszą niż nasza.
— Ale skąd te dziwaczne wyobrażenia o przeszłości? — spytałem.
Erly rozłożył ręce.
— Nie wiem. Idź, Mały, zobacz te manuskrypty. Flawiusza rozpierała duma.
— Proszę wejść, proszę — powiedział wstając mi na spotkanie. — Oto dwie półki do dyspozycji. Przyznaję: mam nadzieję, że pomożecie mi zrozumieć niektóre rzeczy. Niestety, czas nie oszczędza nawet nieśmiertelnych tworów ludzkiego geniuszu. Wiele stronic zupełnie się rozpadło. Poza tym ten dziwny system zapisu jest trudny do odczytania, nawet przy użyciu koroloidów. Wiele spraw, bardzo wiele, dotyczących waszej epoki pozostaje dla nas tajemnicą. Przecież wiedzę przekazuje się dziedzicznie dopiero od trzydziestego piątego wieku, a wczesna historia ludzkości jest bardzo słabo zbadana.
Tak… Flawiusz rzeczywiście był historykiem. Tylko uczony, opanowany namiętnością badacza, mógł ochrzcić „manuskryptami” te oddzielne, półprzegniłe stronice. Zresztą, kawałki starych egipskich papirusów, nad którymi łamali sobie głowy moi współcześni, z pewnością wyglądały nie lepiej.
Na większości stronic farba drukarska zupełnie wyblakła i musiałem włożyć w to sporo wysiłku, by na podstawie urywków zdań choć w przybliżeniu odtworzyć ich sens. Gdyby nie kilka ocalałych ilustracji, nie mógłbym w ogóle zrozumieć, o czym jest mowa. „Widocznie koroloidy posiadają znacznie większe możliwości aniżeli mózg ludzki. Spędziłem w bibliotece ponad dwie godziny. Kiedy wróciłem, Erly i Arsen leżeli już w łóżkach.
— No i co, Mały? — spytał Erly.
— Rzeczywiście, to literatura o dwudziestym pierwszym wieku — odpowiedziałem zdejmując koszulę. — O ile udało mi się ustalić, wszystko to są urywki powieści fantastyczno — naukowych napisanych przeważnie w drugiej połowie dwudziestego wieku.
…To było bardzo śmieszne, ale nikt z nas się nie śmiał, dlatego że po pierwsze — ich wyobrażenie o przeszłości było nie mniej fantastyczne niż nasze o przyszłości, a po drugie — pod naszymi stopami była długo oczekiwana Ziemia i naprawdę podobali się nam ludzie ją zamieszkujący.
Zasypiając myślałem, ile jeszcze niespodzianek czeka nas w tym cudacznym i dziwnym świecie, przeżywającym swoją drugą młodość.
Przełożył Stanisław Ludkiewicz.
Anatol Dnieprow
ROZMOWA Z MILICJANTEM
— Chwileczkę.
— Słucham.
— Przeszedł pan przy czerwonym świetle.
— Przepraszam. Jestem daltonistą. Wszystko mi jedno, jakie światło.
— Ale w ogóle światło pan widzi?
— Oczywiście.
— W takim razie nie mógł pan nie zauważyć, że zapalone było światło górne, a więc czerwone.
— To logiczne. Ale…
— Co?…
— Sęk w tym, że ja… nie wiem, jak to panu wyjaśnić… mylę często górne światło z dolnym.
— Coś pan kręci.
Milicjant szykował się do ściągnięcia mandatu.
— Czy pan kiedykolwiek patrzył na matówkę aparatu fotograficznego?
Milicjant lekceważąco się uśmiechnął:
— A jak się panu zdaje?
— Obraz jest tam odwrócony.
— To wie każdy uczeń.
— Oko ludzkie jest soczewką.
Milicjant nadstawił ucha:
— No to co?
— W oku obraz także jest odwrócony…
— Tak, więc…
— Więc oko jest soczewką, prawda?
— Prawda…
Milicjant niepewnie pokręcił ołówkiem:
— Wobec tego… nie rozumiem…
— A właśnie… U większości ludzi, to znaczy prawie u wszystkich, obraz odwrócony w oku jeszcze raz odwraca się w mózgu.
— Zdumiewające. Prawda, przecież obraz powinien być odwrócony.
Milicjant zastygł z otwartymi ustami:
— To dla pana ja…
— Tak, stoi pan do góry nogami.
— Boże wielki, a to nieszczęście!
— Żadne, przyzwyczaiłem się.
Milicjant się zastanowił, a potem uśmiechnął przebiegle:
— Wymyślił pan to wszystko, przyjacielu, aby nie zapłacić mandatu!
— Ale przecież oko jest soczewką? Milicjant się zamyślił:
— A więc idziemy, niech się zorientuje komenda. Ruszyli. Nagle milicjant się zatrzymał:
— A czy pan ze swoim wzrokiem nie ma kłopotów w chodzeniu?
— Jak to powiedzieć. Sprzykrzyło mi się widzieć nogi w górze. I drogę u góry. Kark boli od tego.
Komendant wysłuchał wypowiedzianego szeptem raportu milicjanta.
— Brednie. To niemożliwe. Proszę powiedzieć, gdzie mam głowę.
— Tam, na dole.
— Nic podobnego, sam pan pokazuje palcem w górę!
— Dla pana to góra, dla mnie — dół.
— Hmm. A więc panu się zdaje, że pan chodzi nogami do góry?
— Nie. To panu się zdaje, że pan chodzi głową do góry. Ja mam wszystko normalnie — jak w podręczniku fizyki.
— No proszę! Jeśli panu wierzyć, jest pan wyjątkiem z reguły.
— Nieprawda, to pan stanowi wyjątek z reguły Masz ci los! Znowu pańskie buty koło mojej twarzy. Proszę pana…
— Dobrze, odsunę się… Codziennie czyszczę buty Jeszcze jedno pytanie. Jak pan je i pije?
— Jak? Zwyczajnie, jak wszyscy. Z łyżki i ze szklanki.
Komendant się ucieszył:
— Gdyby tak było, jak pan mówi, to każda ciecz lałaby się obok pańskich ust!
— Też coś! Proszę mi wybaczyć, ale nie zna pan prawa ciążenia.
— To znaczy?
— Płyn nigdy nie pocieknie w innym kierunku niż działa siła ciążenia.
— A, zdaniem pana, gdzie jest przyciągany?
— O tu, w górę.
— Znowu pan pokazuje w dół!
— Już panu tłumaczyłem…
— Ach, tak…
Komendant był pojętnym, wykształconym człowiekiem. Wyciągnął z kieszeni gazetę:
— Niech no pan przeczyta, co tu napisane.
— „Tnednopserok zsan isonod kaj”…
— To pan czyta od dolnego prawego rogu, od prawej ku lewej, w górę?
— A jakże inaczej?
— I pan to wszystko rozumie?
— Rzecz jasna. Mój mózg od razu odwraca tekst jak należy.
— Tego, co pan widzi, nie odwraca, a tekst odwraca. Dziwne.
— Nic dziwnego. To, być może, pewnego rodzaju kompensacja mojej fizycznej normalności.
— Pan uważa to za normalne widzieć wszystko do góry nogami?
— Jeszcze raz powtarzam, że to właśnie jest normalne. A to, jak widzą inni…
— Jest według pana nienormalne. Ale nas jest przecież większość!
— Ee, to jeszcze nie argument…
Milicjant zadał pytanie, które go niepokoiło.
— Niech pan powie, czy nie próbował się pan przystosować do wszystkich.