Выбрать главу

Był? To pani mąż nie żyje? — wyrwało mi się. — Nie żyje. Umarł, a raczej zginął. I właśnie przez jego śmierć Borys Michajłow został Rewinem. Moja ciekawość, z początku jakby rozmiękła w sierpniowym upale, zaczęła teraz krzepnąć i twardnieć.

— Nieszczęśliwy wypadek? Choroba? Wojna? — dopytywałem, starając się nadać głosowi wyraz współczucia.

— Zaraz. Jak już zaczęłam, opowiem wszystko po kolei. Najpierw o moim mężu. Piękny był człowiek, i ciałem, i duszą. Wesoły, silny, zręczny. Wszyscy go lubili, trudno było go nie lubić. Gdy zobaczyłam go pierwszy raz… — mówiła Kurilina i zamilkła na chwilę. — Ech, co tam, ciebie to pewnie wcale nie ciekawi. Powiesz, że staruszka roztkliwiła się i jeszcze śmiać się będziesz.

— Cóż znowu! — zaprzeczyłem gorąco. — Proszę, niech pani opowiada dalej.

— Jednym słowem, Natalię widać ubodło do żywego, gdy Kurilin odstrychnął się od niej. Dumna była, nic po sobie poznać nie dawała, ale i do Michajłowa zbytnio się nie umizgała. No i tak dręczyła się ta trójka, dręczyła, tamci dwoje razem, a ten jeden na osobności. Aż wreszcie poznaliśmy się z Kurilinem i pobrali. Do dziś nie wiem, czy naprawdę zakochał się we mnie, czy po prostu tamtą miłość wypalał w ten sposób do reszty. Jak to mówią: klin klinem. Ale wtedy nie zastanawiałam się wiele nad tym, sama byłam za bardzo w nim zakochana. Potem nieraz pytałam go: przyznaj się, mówię, ożeniłeś się ze mną, żeby nie zawieść męskiej przyjaźni? Śmieje się i żartami zbywa. No i nie powiedział. Ale chyba właśnie tak było. A może i nie, życie nie jest takie proste. Natalia długo jeszcze nie decydowała się na małżeństwo z Michajłowem. Dopiero, jak się nam Walery urodził, oni się pobrali. Znów Kurilin i Michajłow zaczęli razem w teren jeździć, a i myśmy się z Natalią poznały i nawet zaprzyjaźniły. Co prawda, niedługo trwała ta przyjaźń! Jak się zorientowałem, że mój Mikołaj dawniej za nią biegał, odechciało mi się z nią przyjaźnić. Straciłam do niej serce. Aż tu… Maria Iwanowna umilkła na chwilę.

— I co było dalej? — zapytałem.

— At, co miało być… Starych ran nie warto rozdrapywać. Cóż to pana, obcego człowieka, może obchodzić. Prosta ciekawość i tyle.

— Mario Iwanowno! — wykrzyknąłem. — Jakże tak można! Oczywiście, ma pani rację, poznaliśmy się ledwie przed godziną, ale Borys Rewin interesuje mnie niezmiernie. Chciałbym mu jakoś pomóc. A pani…

Kurilina uśmiechnęła się. Uśmiech miała niezmiernie miły. Dwoje maleńkich, nieprawdopodobnie chytrych oczu tonęło w pajęczynie brązowych zmarszczek i spoglądało na człowieka filuternie, zupełnie jak myszki z norki.

— No, dobrze — powiedziała. — To właśnie chciałam usłyszeć. Nie lubię, jak ludzie milczą i człowiek nie wie, co tam sobie myślą. Tak się więc jakoś złożyło, a było to w trzydziestym dziewiątym roku, Walerek miał już wtedy dwa latka, że mój mąż i Michaj-łow pojechali nad Ob, a powrócił stamtąd tylko Michajłow. I oświadczył, ze, niestety, Mikołaj Kurilin zginął podczas trudnej przeprawy przez jakąś tam rzeczkę. „A ty gdzie byłeś wtedy?” — pytam go. „Szedłem za nim — powiada — z pięćdziesiąt metrów z tyłu, a jak podszedłem do rzeki, tylko czapkę znalazłem na brzegu”. I przeróżne okropności opowiada. Pracowali we dwóch, a potem, podczas jesiennych deszczy, zalała ich woda, cały sprzęt im przepadł. Szli przez tajgę przemoczeni, zmarznięci, głodni, jedzenia mieli tylko tyle, by z głodu nie umrzeć. Wtedy jeszcze geolodzy nie mieli takiej technicznej pomocy jak dzisiaj. Ani helikopterów, ani samolotów. Co prawda, większe wyprawy miały, zdaje się, samoloty. Brnęli tak przez wiele dni, wreszcie zaczął już prószyć pierwszy śnieg, ranki bywały mroźne, gonili ostatkiem sił, jedzenia mieli tylko na dwa dni dla obu i ledwie ćwiartkę spirytusu. I właśnie wtedy stało się to nieszczęście. Mikołaj wpadł w wodę i jak kamień w wodzie przepadł na zawsze. Michajłow zrobił w tamtym miejscu postój, bo osłabł tak, że już ani kroku zrobić nie mógł. Postanowił, powiada, że tam umrze. Ale chwycił mróz i po pierwszym lodzie przeszedł rzeczkę, w której utonął był Mikołaj…

— A pani mąż, jak się chciał przez nią przeprawić, wpław?

— Wpław przez taką lodowatą wodę w żaden sposób nie można. Widocznie brodu szukał, a może z urwiska zleciał. Michajłow nie umiał dobrze tego wytłumaczyć. Słuchać, to ja go słuchałam, ale nie bardzo mu wierzyłam. Czuło moje serce, że coś jest nie w porządku. No i przeczucie się sprawdziło. Choć, co prawda, nie od razu.

— Jak to?

— A tak: Minął rok, może niecały. Zdążyłam przez ten czas oczy wypłakać nad pismem, w którym zawiadamiano mnie, że mój mąż’ zginął śmiercią bohatera podczas wypełniania służbowych obowiązków. Bywało nieraz wieczorem, Walerek nabiega się przez cały dzień i śpi jak suseł, a ja położę ten papierek przed sobą i płaczę, zapłakuję się. Aż tu przyjeżdża kiedyś jeden kolega Koli i powiada… Całą duszę we mnie poruszył. Jak dziś pamiętam, siedzieliśmy u mnie, dzień był pogodny, słońce świeciło jasno, a mnie pociemniało przed oczami, jakby wszystko dokoła czarnymi chorągwiami pozawieszano. „Nie chciałbym ci mącić spokoju, Maszeńko, powiada mi ten człowiek, ale prawdę powinnaś wiedzieć. Twój Mikołaj nie utonął. Michajłow oszukał i ciebie, i nas wszystkich”. Okazało się, że na początku zimy przyszedł do jakuckich myśliwych jakiś zarośnięty, brodaty człowiek, sama skóra i kości, bez czapki, bosy, w strzępach tylko spodni i koszuli, straszny jakiś człowiek. W dodatku był nieprzytomny, w gorączce. Dwie doby majaczył i umarł. Nie miał przy sobie nic, żadnych papierów. Jakuci nie zrozumieli ani słowa z tego co bredził, wystraszyli się tylko nie na żarty. Wiadomo przecież, co to za czasy były wtedy. Pochowali go cichaczem i śladu nie zostało. Ale gdy nastała wiosna i zaczęli przyjeżdżać tam geolodzy, ktoś się przed nimi wygadał. Odszukano grób Kurilina. Wykopano trupa i jakoś rozpoznano nieboraka. Podejrzenie od razu padło na Michajłowa. Wszyscy sobie przypomnieli, że gdy go uratowano — miał jeszcze jedzenie i odrobinę spirytusu. Uciekł, łajdak, gdy zobaczył, że jedzenia dla dwóch nie wystarczy, porzucił towarzysza. „Będziemy go teraz sądzić — powiada mi ten kolega. — Sprawa do państwowego sądu się nie nadaje, bo poszlak brak, ale mamy przecież nasz sąd koleżeński, więc będziemy go sądzić”. Gdy usłyszałam to wszystko, taka mnie ogarnęła wściekłość, że własnymi rękami gotowa byłam go udusić…

— A cóż Michajłow powiedział na sądzie? — spytałem.

— Co powiedział? To samo, co i przedtem. „Szliśmy, powiada, we dwóch, Kurilin naprzód, ja za nim. Gdy podszedłem do rzeki, Kurilina nie było. Patrzę, rozglądam się, znalazłem tylko woreczek z zapasami, który on niósł, i jego czapkę, którą fala przyniosła do brzegu. Uznałem więc, że Kurilin utonął. To wszystko”. Ktoś zapytał złośliwie: „Czyli że Kurilin, zanim utonął, postanowił zostawić wam swoją osobistą porcję jedzenia?” Michajłow był blady, ale odparł spokojnie, że zawsze, gdy zaczyna się szukać brodu, cały bagaż pozostawia się na brzegu. W tej właśnie chwili spostrzegłam Natalię. W twarzy nie miała ani kropli krwi, tylko oczy jej błyszczały gorączkowo. Zauważyłam od razu, że spodziewa się dziecka. I sama nie wiem dlaczego, mój żal i uraza zaczęły jakoś przycichać. I gdy wszyscy, kto żyw na sali, zaczęli na Michajłowa ciskać gromy, że tak bezczelnie kłamie w żywe oczy, rozmiękłam do reszty. Proste, że nie żałowałam tego łobuza, który towarzysza w biedzie porzucił, ale żal mi było Nataszki, a jeszcze bardziej tego ich przyszłego dziecka. Cóż było winne, że jego ojciec okazał się draniem spod ciemnej gwiazdy? A tymczasem Michajłow wykręcał się i starał się jakoś powiązać jedno z drugim, a nic się ani rusz związać nie chciało. Bo przecież, skoro w czasie przeprawy człowiek nie zginął, to nie mogli się w żaden sposób zgubić. Chyba że naumyślnie. Dla wszystkich jasne było jak słońce, że Michajłow opuścił Kurilina, uciekł z zapasem żywności, własną skórę ratował. Ale co z tego, że jasne, kiedy dowieść nie było można?