Выбрать главу

Ale jak tego dokonać? Komu przekazać święty ogień nieśmiertelności płonący w ich żyłach?

Przede wszystkim gwiezdni przybysze poznali mechanizm dziedziczności zamieszkujących Ziemię stworzeń. Okazało się, że jest on taki sam u jaszczurów, u owadów, u kwiatów. Następnie przeprowadzili syntezę materii, która wytwarzała błędy gromadzące się w czasie procesu dzielenia się komórek. Dla tych, którzy zwyciężyli własną śmierć, nie było to nic trudnego. Ale jak przekazać bezcenny dar tym, których jeszcze nie ma na Ziemi, którzy dopiero po milionach lat na niej się pokażą?

Wybór padł na olbrzymie, dziwaczne jaszczury. Tym niedorzecznym dziełom przyrody, tym odpadom produkcji nie sądzone było przemienić się kiedykolwiek w istoty myślące. To całkiem uboczna gałąź ewolucji. Lecz jeśli rzeczywiście tak właśnie jest, rozważali gwiezdni przybysze, to kiedyś przyszłe myślące istoty potrafią odczytać przeszłość swej planety ze szkieletów tych olbrzymów.

A jeśli, zamiast na kości, natkną się na żywą kopalinę, to co wtedy? Wtedy pochwycą takiego jaszczura i dowiedzą się, w jaki sposób przeżył. I już od nich samych będzie zależało, czy przyjmą, czy odrzucą pozostawiony im dar.

Gwiezdni przybysze pochwycili więc olbrzymie, potężne jaszczury, wstrzyknęli im w krew ogień nieśmiertelności i pozostawili je w ciemnych, głuchych wodach najdzikszych, niedostępnych jezior.

Jeśli przyszłe rozumne stworzenia, myśleli sobie gwiezdni goście, zdołają odszukać naszych posłańców i pokonać ich, to zapewne będą już stali wówczas na takim stopniu rozwoju, że potrafią zrozumieć i ocenić nasz dar. Ileż to pokoleń zostanie ocalonych od bezsensownego unicestwienia! Ileż dzieci, stając na swych nieposłusznych jeszcze nóżkach, zrobi swój pierwszy krok nie na drodze ku śmierci, lecz ku wieczności!

Dzięki wam, gwiezdni bracia, za wasz cudowny i bezcenny dar!

List Artura Położencowa do

Droga moja! Przed chwilą przeczytałem entuzjastyczny poemat, napisany przez młodego zapaleńca. Gdybyś wiedziała, jak mi ciężko! Jak nigdy czuję się teraz odpowiedzialny za życie każdego człowieka na ziemi. Nie mogę nie myśleć o tym bezustannie. Gdy tylko usłyszę, że ktoś odszedł, gdy myślę o tysiącach nie znanych mi ludzi, którzy umierają, chce mi się krzyczeć i dokądś biec jak szalony.

Nie wiedziałem, że Roman to poeta. Poecie łatwo jest przyjąć lub odrzucić nieśmiertelność. Ja jestem naukowcem. I zanim się na ten temat wypowiem, muszę przeprowadzić doświadczenia.

Wstrzyknąłem więc eliksir nieśmiertelności dwudziestu królikom i dziesięciu świnkom morskim. W ciągu ośmiu dni zdolność regeneracji u tych stworzeń osiągnęła maksimum. Te, którym podczas prób nie dałem eliksiru, zdechły od zadanych im ran, a te, które były poddane iniekcji, zapadły w stan anabiozy, po pewnym czasie (króliki po siedmiu — ośmiu godzinach, świnki morskie po pięciu — sześciu) wyzdrowiały i rany im się zagoiły. Organy, których zostały pozbawione — oczy, łapy, gruczoły piersiowe — odrastały im w ciągu trzech dni.

Potem zacząłem nową serię doświadczeń. Zwierzęta poddane iniekcji przeniosłem do pomieszczeń, w których można je było obserwować dokładnie.

Czekałem. Na razie nic się nie działo. Dopiero dwudziestego ósmego dnia zauważyłem, że zaczynają zanikać różnice pomiędzy samicami i samcami. Proces ten wzmagał się z dnia na dzień. Wkrótce nie sposób już było odróżnić samców od samic. Zwierzęta utraciły płeć. Można się było tego spodziewać. Istocie nieśmiertelnej niepotrzebne jest rozmnażanie. Traci to swój sens. Gatunek nie musi już być zachowany sztafetami pokoleń, sam się zachowuje.

Śledziłem cały proces dalej. Zwierzęta coraz częściej zapadały w śpiączkę, stały się apatyczne, osowiałe, przestały się prawie poruszać. Czterdziestego siódmego dnia zaszło coś najbardziej przerażającego: zwierzęta całkowicie utraciły jakąkolwiek aktywność. Nie interesowało je już nic prócz jedzenia. Stopniowo zaczęły tępieć ich zmysły. Zdolność odbierania informacji z zewnątrz zmalała gwałtownie. Przestało im to być potrzebne. Informacje te czerpały, jeśli to rzeczywiście jest możliwe, z jakichś, nie znanych mi, swych własnych zasobów wewnętrznych. Stały się czymś osobliwie samowystarczalnym. Przestały być zwierzętami, tak jak my przestaniemy być ludźmi, jeśli wprowadzimy do swych żył ten piekielny ogień.

Okropność! Wiem, co to jest miłość. Bodaj nawet taka bez wzajemności i nadziei jak moja. Nieśmiertelnej i bezpłciowej istocie miłość jest obca, niepotrzebna. Taka istota przestanie być człowiekiem. Przestanie rozeznawać się w tym, co się wokół niej dzieje. Utraci więc rozum i przeobrazi się w niepotrzebny, odrażający stwór, który poza jedzeniem niczego już nie potrafi.

Nie wierzę, by nieśmiertelni przybysze z gwiazd, jeśli istnieli naprawdę, byli istotami rozumnymi. Nie wierzę, by stać ich było na wspaniałomyślny gest w stosunku do kogoś, kogo jeszcze wtedy nie było. W tej chwili przypomniałem sobie kołyszące się łańcuszki i spirale rdestnicy. To było w głębinie jeziora. Omal wtedy nie utonąłem. Przez ułamek sekundy wydało mi się, że podobne są do łańcuszków i spirali molekuł DNA. Teraz, gdy myślę o tym, wydaje mi się, że już wówczas mógłbym rozgryźć genetyczny kod, jakim zaszyfrowany jest mechanizm dziedziczności istoty nieśmiertelnej. Zresztą, czyż może tu być mowa o jakiejś w ogóle dziedziczności? To nie jest dziedziczność! To nieprzerwane odnawianie się i odtwarzanie organizmu, któremu prócz pożywienia niczego nie potrzeba! To dar diabła. Nie bez powodu myśliwi nazywają tego gada diabłem. Nie wierzę, by myśl, która pokonała międzyplanetarne przestrzenie, mogła rodzić się w mózgu takiego diabła. Po to, by jeść, jeść bez końca, nie potrzeba myśleć.

W imię miłości, w imię łez radości i cierpienia, w imię Twoje i w imię rozumu odrzucam ten diabelski eliksir. Ale zrozum mnie dobrze, czy ja mam prawo decydować o tym sam, za wszystkich… Za wszystkich: za bohaterów i tchórzy, za nieuleczalnie chorych, za inwalidów wojennych bez rąk i nóg, za tych, którym napalm wypalił oczy?

Oczywiście, jest i inne wyjście. Mógłbym już teraz przekazać wszystkie zebrane materiały Prezydium Akademii Nauk. Kolektywny mózg mojego narodu na pewno znajdzie właściwe rozwiązanie. A mnie ominie odpowiedzialność decyzji. Ale czy to uczciwe? Może jednak powinienem przede wszystkim sam rozstrzygnąć ten problem? I dopiero gdy się już na coś zdecyduję, przedstawić sprawę ludziom. Przecież to ja i moi koledzy wydarliśmy przyrodzie straszliwą tajemnicę…

Muszę nad tym zastanowić się poważnie, przemyśleć to gruntownie. I nie chcę, by cokolwiek wpłynęło na moją decyzję, nawet miłość. Na moją decyzję nic wpływać nie powinno.

Przychodzi mi to z tym większym trudem teraz, gdy znowu, choć tak rzadko, zaczęliśmy się widywać. Nie powinienem teraz cię widywać. Wybacz i zrozum mnie.

Artur

Walery Kurilin

geolog

Nigdy bym nie przypuszczał, że ludzie rozsądni, ludzie nauki, mogą pleść takie bzdury. Nie tyle nawet dziwię się Romanowi, co Położencowowi. Czyżby miłość mogła tak na niego wpłynąć? Całe to gadanie o losie ludzkości, zależnym jakoby od niego, Położencowa, denerwuje mnie ogromnie. Nie od profesora Położencowa zależy los ludzkości, jak nie od Einsteina zależało zapoczątkowanie ery atomowej.