Takiego pięknisia nie widziałem jeszcze nigdy w życiu. Gdy zataczał wokół mego stateczku pierwsze koło i jego ciało przesuwało się przed moimi oczami, wydawało mi się, że to cielsko nie ma końca. Proszę sobie tylko nie myśleć, że to było moje pierwsze spotkanie z rekinem tygrysim. Ale o takich egzemplarzach opowiadano tylko legendy. Rekin najwidoczniej był wygłodzony. Polowanie na wieloryby zabezpieczone silnym polem elektrycznym nie było sprawą prostą. „Raja” interesowała go wyłącznie jako potencjalne pożywienie. Nie mam pojęcia, czym wydawała się rekinowi płynąca w wodzie, poruszająca całym ciałem, „istota”, w każdym razie po powtórnym okrążeniu bezzwłocznie rzucił się do ataku.
Drapieżnik wpił się zębami w samą krawędź eliptycznego „placka”, jakby miał zamiar odgryźć kawałek. Ale cieniutka krawędź płetwy była twardsza od stali. Włączyłem prąd. Sierpowata paszczęka rozwarła się, długie cielsko obróciło do góry brzuchem i zesztywniałe jak pień drzewa zaczęło powoli wypływać na powierzchnię.
— Możecie wyłowić moją zdobycz — powiedziałem do mikrofonu. — Przyda się jakiemuś muzeum zoologicznemu.
— Niech pan nie wyłącza napięcia z powłoki statku — poradził Agapow.
Zdążył już przesiąść się ze śmigłowca na pokład „Poszukiwacza”. Mógł obserwować położenie mojego stateczku, automatycznie notowane na ekranie zaopatrzonym w skalę głębokości. Zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób obserwatorom znajdującym się na pokładzie „Poszukiwacza” „udało się” stracić z oczu statek Titowa. Przecież na ekranie uwidacznia się nie tylko położenie mojej „Rai”, ale również profil dna wykreślony przez echosondę.
„Raja” zanurzała się, lekko kołysząc się na boki. Później przeszedłem na opadanie wzdłuż stromej spirali. Oczywiście, przez cały czas mój fotel zachowywał niezmienne poziome położenie, dzięki czemu mogłem spokojnie obserwować środowisko. „Placek” wokół kabiny stopniowo spłaszczał się, zmniejszając swoją objętość wraz ze wzrostem głębokości. To również był jeden z drobiazgów konstrukcyjnych, które zastosowane łącznie sprawiły, że „Raja”, pod względem pewności działania i bezpieczeństwa eksploatacji, nie miała sobie równych.
Woda coraz bardziej ciemniała i po pewnym czasie musiałem włączyć oświetlenie. Długa, chuda ryba z wybałuszonymi ślepiami podpłynęła prawie pod samą ściankę stateczku i jak zahipnotyzowana zaczęła wpatrywać się w reflektory.
Kilka ostatnich kilometrów przebyłem w zupełnej samotności. Co pewien czas kontrolowałem działanie systemu łączności. I na ultradźwiękach i na ultrakrótkich falach, mogących przeniknąć przez parokilometrową warstwę wody, aparatura działała bez zarzutu. Na swoim ekranie widziałem twarz Agapowa prawie bez zniekształceń. Patrzył na mnie z uwagą i starannie ukrywanym napięciem.
Co mogło właściwie zaskoczyć Titowa7 Pomyślałem znowu o Titowie, ponieważ to właśnie on kierował „Raja I”. Nagły atak choroby? Był absolutnie zdrowy. Sprawdzano to na kilka godzin przed zanurzeniem. Poza tym automaty kontroli biologicznej zanotowałyby i przekazały na powierzchnię wszelkie zmiany w jego organizmie, które mogły mieć wpływ na sprawność działania. Siedzę swobodnie rozparty w fotelu, wpatruję się w opalizującą mgłę zamkniętą ścianą ciemności, mruczę coś pod nosem, a na pokładzie..Poszukiwacza” wiedzą, jaki mam puls, słyszą mój oddech i w ogóle badają nie mniej dokładnie niż w doskonale wyposażonej klinice.
Zapiszczały sygnały echosond. Na wszystkich ekranach pokazały się skały. Otaczały kabinę „Rai” tak szczelnie, jakby chciały ją zmiażdżyć. W tym samym momencie echosonda denna „zameldowała”, że za chwilę dotknę gruntu. Najwidoczniej znalazłem się w zagłębieniu między skałami. Czy przypadkiem „Raja I” nie wpadła do podobnej studni? Nie, echosondy zaraz by to wykazały.
Ostrożnie manewrując wydostałem się z pułapki.
— Co się z panem dzieje? — zapytał Agapow. Na jego ekranie kontur dna był widoczny tylko w ogólnych zarysach.
— Wszystko w porządku — odpowiedziałem prowadząc „Raję” między dwoma prawie pionowymi skałami.
— Niech się pan nie spieszy — radzi Agapow — proszę zbadać każdy metr.
Na chwilę przychodzi mi do głowy zupełnie fantastyczna myśl. A może tu gdzieś na dnie leży statek, który zatonął przed wiekami, i „Raja I” wśliznęła się doń przez otwarty luk, a potem utknęła w którejś ze zniszczonych ładowni? Metalowy korpus statku ekranizuje fale radiowe i dlatego też nastąpiło przerwanie łączności. Ale nie, ta wersja odpada. Titow w żadnym wypadku nie polazłby do wnętrza zatopionego okrętu, nie uprzedziwszy przedtem załogi „Poszukiwacza” i nie otrzymawszy na to zgody. A Kałabuszewowi nie mogło zależeć na takim ryzykownym eksperymencie. Węże morskie prawdopodobnie nie gnieździły się w zatopionych okrętach.
Wydostałem się na względnie swobodną przestrzeń. Przede mną leżał wąski i głęboki kanion. Zdecydowałem się iść nad samym dnem. Echosonda rysowała na przednim ekranie obraz rozpadliny aż do jej zakrętu. Reflektor, który włączyłem, rozcinał ciemną wodę na przestrzeni kilkudziesięciu metrów. Obserwowałem bliskie i dalekie cienie.
Po lewej stronie mrok był bardziej gęsty. Zbliżyłem się tam, zapaliłem dodatkowy reflektor i zobaczyłem, że ściana kanionu jest w tym miejscu jakby podmyta. Na dole wytworzyło się coś podobnego do płytkiego koryta.
— Poszukam w tej szczelinie — powiedziałem do Agapowa.
Nie odpowiedział. Popatrzyłem na ekran — był pusty. Przyrządy kontrolujące działanie łączności stwierdziły jej brak.
Aparatura nie mogła zepsuć się. Lampki indykatorowe, kontrolujące jej działanie, świeciły pełnym blaskiem. Wszystko było w porządku. Gdyby było inaczej, już dawno ogłuchłbym od wycia syreny alarmowej.
Machinalnie podniosłem oczy do góry W wypadkach gdy mamy jakieś trudności, zazwyczaj szukamy rozwiązania na suficie. I tam właśnie zobaczyłem odpowiedź na pytanie, dlaczego nie ma łączności. Skały, które zawisły nad moją „Rają”, odcinały ją od świata zewnętrznego. Ani ultradźwięki, ani fale ultrakrótkie nie mogły dotrzeć do „Poszukiwacza”. Dla obserwatorów na górze po prostu zniknąłem, zarówno z ekranu, jak i ze wszystkich innych kanałów łączności. „Poszukiwacz” powinien przesunąć się nieco w prawo od mojego kursu i łączność momentalnie pojawiłaby się na powrót. Zanim wlazłem w tę dziurę, powinienem omówić z dowódcą „Poszukiwacza” ten manewr łączności. Teraz należało jak najszybciej wyjść spod przewieszki, a wtedy natychmiast mnie zobaczą i usłyszą.
Wyglądało na to, że podobną omyłkę zrobił Titow. Drobny błąd, który popełniłem, pomógł mi odkryć przyczynę nieoczekiwanej przerwy w łączności z „Rają I”. Rozwiązanie zagadki okazało się śmiesznie proste. Niestety, podobne, elementarne głupstwa popełniają nawet najbardziej doświadczeni podwodniacy.
Wyciągnąłem rękę w kierunku dźwigni i… zamarłem. W przodzie, w głębi kanionu, poruszało się i zwijało jakieś długachne cielsko. Jestem zwolennikiem dokładności i precyzji we wszystkim, co robię, ale mimo że starałem się z zimną krwią, na jaką mnie było stać, określić rozmiary potwornego stworzenia, nieomalże w całości zapełniającego kanion, na oko wydawało mi się, że ma nie mniej niż sto metrów. Nie uwierzyłbym nikomu, kto próbowałby mi o czymś takim opowiedzieć. Ale nie mogłem nie wierzyć własnym oczom.
Natychmiast zdjąłem rękę z dźwigni sterującej. Zanim wyprowadzę „Raję” ze szczeliny, należało coś obmyśleć. Spróbowałem zmierzyć odległość dzielącą mnie od węża — tak będę na razie go nazywał — za pomocą radarowego odległościomierza. Przy okazji chciałem dokładniej określić jego rozmiary. Ale promień odległościomierza grzązł w przewieszonych skalach. Przecież w dalszym ciągu znajdowałem się w tym nieszczęsnym kanionie.