Jeszcze raz czytam końcowy wniosek Mirojana.,W ciele każdej żywej istoty — pisze on — tkwią jakieś pozostałości po przodkach. Budowa ciała ludzkiego ma wiele wspólnych cech ze zwierzęcym. Tak więc u miesięcznego embriona ludzkiego wyraźnie widać zaczątki łuków skrzelowych. To stadium ryby. Embrion ludzki w swym rozwoju przechodzi wszystkie stadia ewolucji. W ciągu dziewięciu miesięcy powtarzają się całe dzieje miliardów lat rozwoju życia na ziemi. Jakby coś w rodzaju zdjęć filmowych puszczonych w przyśpieszonym tempie. Najpierw nieskomplikowany, jednokomórkowy organizm, potem, przez nieustanny podział komórek, coraz bardziej złożony. Stadium ryby, stadium gada i tak dalej. Być może, że w czasie każdego z tych stadiów, w rozwijającym się stopniowo mózgu odkłada się odpowiednia informacja. Oto dlaczego mieliśmy możność ujrzeć dokładną wizje najdawniejszych epok geologicznych.
Jednokomórkowemu embrionowi byłaby w takim razie właściwa informacja z ery archaicznej, początków życia na ziemi. Stadium ryby przekazuje informacje o erze paleozoicznej. Końcowe stadium gada to era mezozoiczna, czasy wielkich jaszczurów itd. Tak można by wytłumaczyć chyba tę całą historię w sposób możliwy do przyjęcia. Nasuwa się jednak pytanie, dlaczego dotąd nie słyszeliśmy nigdy o podobnych wypadkach? Na to jest jedna tylko odpowiedź: po raz pierwszy dopiero zastosowano cerebrotron. Być może, że niektóre schorzenia umysłowe są spowodowane takim właśnie wyzwoleniem wewnętrznej informacji. Rzecz prosta, wymaga to jeszcze sprawdzenia i poparcia doświadczeniami. Dlatego wniosek, że embrionalna informacja stopniowo odkłada się na samym dnie podświadomości, na razie bez względu na wszelkie zastrzeżenia trzeba przyjąć jako jedyny. Innego wytłumaczenia na to nie mam…”
Tłumaczenie to wcale nie zadowala mnie całkowicie. Chociaż niewątpliwie jest w nim coś interesującego i intrygującego. I jakby się nawet częściowo potwierdza. Nie bez powodu praocean zajmuje w tych wizjach tak poczesne miejsce… Życie powstało, okrzepło i rozwinęło się właśnie w nim. Ale gdyby nawet odrzucić na razie, tak jak to uczynił Mirojan, epizody, które łatwo dają się odczytać i odnieść do odpowiednich momentów historycznych czasów, a które w żaden sposób nie dadzą się wytłumaczyć embrionalną pamięcią, pozostaje jeszcze jedna istotna sprzeczność. O filozoficznym raczej charakterze. Formułuję ją jako paradoks. Otóż we wszystkich oglądanych przeze mnie i przez Mirojana wizjach bardzo mało jest ewolucji… Tak, bardzo mało! Przecież to nieustanna rewolucja. Same zasadnicze zakręty, chwile najwyższego napięcia, momenty przełomowe, w których wazy się, kto weźmie górę!
Ryba wynurza się z wody i stawia pierwsze swe kroki na stałym lądzie, małpa zeszła z drzewa i wychodzi z lasu… Przecież to same rewolucje! Punkty zwrotne, przełomowe.
A te obrazy z czasów historycznych! Zajmują one w wizjach Rewina nie mniej miejsca niż praocean. Co za szczególne obrazy… Walka, nieprzerwana i nieubłagana walka, zupełnie takie same punkty zwrotne, przełomowe na długiej, żmudnej drodze od zwierzęcia do człowieka. Nie wolno przecież zapominać o ewolucji ludzkości. Z każdym dziesiątkiem lat przebiegała ona coraz szybciej i szybciej, jak puszczona swobodnie napięta sprężyna. Ludzkość kroczyła drogą mozolną, heroiczną, drogą pełną zakrętów i ślepych zaułków. Bywały całe wieki zastoju, dziesięciolecia cofania się wstecz. Po wiekach tych jednak nie ma śladu w wizjach Rewina. Dlatego, że nie one były zasadniczymi momentami determinującymi historię ludzkości. Historia człowieka to rewolucje.
Znów jest mi wstyd przed samym sobą tych wszystkich w moim życiu chwil całkowitego zobojętnienia. Jakże mogłem tak zapomnieć, że życie to walka. 1 to w pierwszym rzędzie walka z tym wszystkim złym, niegodnym, co tkwi w nas samych, co pozostało nam w spadku po mrocznej przeszłości i pokoleniach podłych mieszczuchów.
Za oknem, wagonu migają fioletowo-niebieskie światełka. Tory kolejowe jakby zakwitły jaskrawymi bławatkami. Dojeżdżamy do Moskwy. W wagonie robi się ruch. Zerkam ukradkiem na moją sąsiadkę. Pośpiesznie doczytała do końca rozdziału i właśnie wsuwa do książki, jako zakładkę, kopertę. Koperta miga mi tylko przed oczami, ale nazwisko nadawcy czytam wyraźnie: Artur Położencow. Omal nie krzyczę ze zdziwienia. Właśnie wczoraj telefonowałem do niego do Instytutu. Powiedziano mi, że wyjechał daleko i na długo, że gdzieś go służbowo oddelegowano. I oto nagle…
Pociąg zatrzymuje się cicho. Pneumatyczne drzwi rozsuwają się bezszelestnie. Ludzie, tłocząc się i pchając, wychodzą na peron. We mgle, wokół latarni elektrycznych na peronie, tworzą się jakby jasne kuliste aureole, mieniące się kolorami tęczy.
Kobieta idzie przede mną. Połyskują fałdy nieprzemakalnego płaszcza, ściągniętego w talii paskiem. Długie, zgrabne nogi w modnych pantofelkach na szpilkach stukają po asfalcie pewnym siebie krokiem. Idę za nią, waham się, czy ją dogonić i zaczepić, ale idę za nią krok w krok. Duża torebka z książką Paustowskiego i listem Położencowa wisi na jej przedramieniu. Przypomniała mi się powieść Londona, którą zaczytywałem się w dzieciństwie — „The Star Rover”. Dzisiaj ja sam byłem takim gwiezdnym wędrowcem po miliardach lat dziejów ludzkości, od samego zarania życia. Wędrowcem nie ograniczonym ani czasem, ani przestrzenią. Cały ten bogaty kalejdoskop wizji tkwi w mózgu ciężko chorego człowieka. Temu choremu człowiekowi powinno się bezwzględnie pomóc. Dlatego muszę dowiedzieć się wszystkiego, co się tyczy jego życia. Przede mną idzie kobieta, a w jej torebce leży list z adresem Położencowa. Położencow zaś może wiedzieć o tym człowieku coś, czego my nie wiemy. Za wszelką cenę trzeba się z nim porozumieć. Przy samym zejściu do metra zatrzymuję tę kobietę.
Artur Wikientiewicz Położencow
profesor biochemii
I znów jesień zastaje mnie wśród czerwonych mchów i zielonych jezior płaskowyżu sordonnoskiego. Moi koledzy, Walery i Roman, są razem ze mną. Ptaki odlatują już na południe. Oziębiło się ogromnie. Siedzę przy ognisku. W zakopconym kociołku bulgocze gotująca się ucha. Na jeziorze warczą motorówki. Nigdy jeszcze Sordonnoch nie widział tylu ludzi naraz. Sławny się stał teraz ten nasz Sordonnoch. Najważniejsza pozycja planu Wydziału Biologii Akademii Nauk.
Tutaj, pośród zamierającej przyrody, uspokoiłem się nieco, wiele rzeczy zrozumiałem, na wiele spraw spojrzałem inaczej. Żółkną i więdną rośliny, mrą motyle — wszystko sposobi się na spotkanie zimy, by wiosną znów się odrodzić i przez wieki wieków powtarzać wciąż swój cykl rozkwitu, śmierci i odnawiania się. Życie jest nieśmiertelne. I ludzie także są nieśmiertelni, nieśmiertelnością kolektywu. Sztafeta pokoleń, dziedzictwo z ojca na syna, zakonserwowane szyfry genetyczne.
Popełniłem wiele głupstw. Ale nie żałuję tego. Dzięki nim nabrałem doświadczenia i odrobinę zmądrzałem.
Gdy tylko znikła ampułka z preparatem — nazwałem go Vitalongą, wiecznym życiem — zupełnie straciłem głowę. Zamiast całą sprawę wyświetlić, przyleciałem tutaj, na Sordonnoch. Nielicho musiałem na pleść dyrektorowi instytutu. Staruszek pewnie pomyślał, że pomieszały mi się klepki. Dopiero tu, pod wygwieżdżonym mroźnym niebem, zdałem sobie sprawę, że Vitalonga żyje już we krwi zwierząt doświadczalnych i wcale nie trzeba szukać jej u ukrytego w głębi jeziora jaszczura. Potrzebny jest nam w zupełnie innym celu. Ten jaszczur to naprawdę bezcenna zdobycz dla nas, ludzi. Wstrzyknąłem Vitalongę królikom, które miały uprzednio zaszczepione nowotwory. Brodawczaki wessały się w ciągu siedemnastu dni; sarkoma Brampera znikła po czterdziestu dobach, nawet rak gruczołów nasiennych ustąpił. Nie bez podstaw przewidujący ludzie twierdzili, że problem raka wiąże się ściśle z problemem życia… Wymaga to jeszcze długiej i wytężonej pracy, by z patologicznej nieśmiertelności Vitalongi wydzielić właściwości antyrakotwórcze i hiperregeneracyjne w stanie czystym. Gdy organizm zasklepia się w sobie, to patologia. Kto wie, może uda się nam znaleźć jeszcze i inne drogi zabezpieczenia kwasów nukleinowych przed skłonnościami do mitogenetycznych omyłek. Może wówczas już inaczej spojrzymy na samą nieśmiertelność. Poglądy zmieniają się z upływem czasu. Nie wolno zamykać drogi przyszłym pokoleniom barierą naszych wyobrażeń. Może ludzkość z czasem da sobie z tym wszystkim radę. Na razie można tylko snuć fantazje. Pewne jest jedynie, że nasze wnuki zajdą dalej, znacznie dalej niż my. Nie rozstrzygajmy na razie, czy nieśmiertelność jest światu potrzebna.