Wczorajsza poczta lotnicza dostarczyła trzy listy, które wywołały prawdziwą burzę w naszym tak dotąd zgodnym i spokojnym obozie. Od razu zaczęły się gorące dyskusje, spory, kontrowersje. Jakby kto kij wetknął w mrowisko. Zwłaszcza Walery zaperzył się i naskakiwał na mnie. Roman o tej całej sprawie miał własne, zupełnie odrębne zdanie, według mnie nie całkiem do końca przemyślane i sprecyzowane właściwie. I on zabierał głos w dyskusji, cytując z naciskiem klasyków filozofii.
Jeden list był od matki Walerego. Kurilina pisała, że przed jakimiś dwoma miesiącami Borys Rewin został zabrany do szpitala w bardzo ciężkim stanie. Lekarze nie mogli określić rodzaju jego choroby. Objawy były bardzo dziwne i niezwykłe. Coś w rodzaju głębokiego snu letargicznego. A jednocześnie nie był to klasyczny letarg. Lekarze prawie już opuścili ręce bezradnie, gdy za chorego wziął się kandydat nauk Mirojan. Taki sympatyczny Ormianin, niewielkiego wzrostu, pisała Kurilina. Prosił właśnie, aby napisała do syna, żeby podał wszystkie wiadome mu szczegóły o Borysie.
Dwa pozostałe listy były do mnie. Od razu poczułem sympatię do ich autorów. Jeden był od Mirojana, tego samego, o którym właśnie wspominała w swym liście matka Walerego. Mirojan opisywał z najdrobniejszymi szczegółami objawy choroby Borysa i prosił, bym mu dopomógł w tej trudnej sprawie. Wszystko, co Borysa dotyczy, bardzo go interesuje.
Ostatni list był od asystenta uniwersytetu, Florowskiego. Opisywał w nim, jak Borys wyglądał i jak się zachowywał tuż przed chorobą. Florowski z trudem zdobył mój adres i niezmiernie się zdziwił, gdy okazało się, że jest to ten sam adres co Walerego Kurilina, który dostał od jego matki. Florowski i Mirojan uważają, że my bardziej niż ktokolwiek orientujemy się w prawdziwej przyczynie choroby Borysa.
I nie mylą się. Od razu zrozumiałem, że Borys, wierny swemu celowi, zabrał ampułkę i wstrzyknął sobie Vitalongę. Przypomniałem sobie naszą ostatnią rozmowę i wiele rzeczy stało się dla mnie jasne. Dziwne pytania i zachowanie się Borysa przedstawiały się teraz i w zupełnie innym świetle.
To pierwsza ofiara pańskiego preparatu — ponuro powiedział Walery.
Siedzieliśmy koło namiotu Romana. Przed nami rozciągała się spokojna tafla sordonnoskiego jeziora.
— Nie mogę w żaden sposób zrozumieć — ciągnął Walery — dlaczego wszystko, czego dokona nauka, przynosi tyleż zła co i dobra. Czasami wydaje się, że; byłoby lepiej, gdyby pewnych wielkich odkryć w ogóle nie dokonano. Choćby na przykład pańskiego preparatu nieśmiertelności. Z początku sądziłem, że na się jednak ludziom przyda, a teraz dopiero widzę, szkód i zamieszania może spowodować! Nie zdaje i pan sobie chyba sprawy, wobec jakiego problemu stawia pan ludzi. Być nieśmiertelnym! Przecież wszyscy fanatycy uczepią się tego, wszyscy egoiści, głupcy i różne temu podobne typki! Jakie dziwne niespodzianki mogą wyniknąć, jakie nadużycia! Ten wypadek z Borysem daje mi wiele do myślenia.
— Ludzkość, rozwijając się — przerwał mu Roman — musi eksperymentować, a więc nieraz musi się i mylić. Nie ma postępu bez błądzenia, a ty byś; chciał, żeby wszystko szło gładko jak po maśle, bez żadnych potknięć.
Wcale tego nie chcę, ale trzeba przecież zastanowić się, jakie mogą być skutki takiego czy innego odkrycia. Uczeni powinni uniemożliwić igranie z ogniem. Ludzkość wyrosła już z dziecięcego wieku.
— Muszę stanąć po stronie Romana — zacząłem — to, co mówi, jest w zasadzie słuszne. Rozwój myśli, nauki, nie może zatrzymywać się dlatego, że zdarza się czasem jakaś omyłka. Jeśli jakiegoś odkrycia nie dokonamy my, dokonają go inni…
Wypowiadając te słowa wciąż miałem w pamięci zdanie, które przeczytałem przerzucając list Kuriliny do Walerego: „…Wszystko mu się w życiu zawsze nie udawało, to i na taki koniec mu przyszło. Leży, biedaczysko, ani żywy, ani martwy i tylko ta dobra dusza, Mirojan, kręci się koło niego…”
— Zrobimy wszystko, by Borysa postawić na nogi — powiedziałem, całkiem nieoczekiwanie dla samego siebie. Głos mój brzmiał głucho, był pełen napięcia. Chłopcy popatrzyli na mnie ze zdziwieniem. Czy wierzyłem sam w swoje słowa? Wierzyłem. Ale sam się bałem, a nuż…
Kiedyś Borys powiedział mi, że bardzo by pragnął wyświetlić pewną tajemnicę, dotyczącą bliskich mu ludzi. Patrzył wtedy przezroczystym i szklanym wzrokiem. Jakby wpatrywał się w coś w sobie samym. Wtedy nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia, ale teraz wszystko nabrało jakiegoś specjalnego sensu: i nieruchomy wzrok, i ten szalony upór, by za wszelką cenę, bodaj za cenę życia, zobaczyć przeszłość. Taki stan emocjonalny łatwo może pchnąć człowieka do nieobliczalnych poczynań.
Troska o Borysa utkwiła mi w sercu głęboko i wciąż już będzie mi ciążyć. Na razie jednak należy zająć się wyłącznie naszą pracą naukową. Ścisła wiedza zawsze ‘chyba potrafi wskazać coś, co okaże się wybawieniem. — Postawimy go na nogi — powtarzałem sobie uparcie, zupełnie jakbym kogoś przekonywał.
Skądinąd ucieszyło mnie to wszystko, o czym dowiedziałem się z listów Mirojana i Florowskiego. Uzyskałem ostatnie brakujące ogniwo mojej hipotezy o wewnątrzkomórkowych informacjach. A więc nie omyliłem się. Mózg zdolny jest czerpać informację z samego organizmu, nie mając żadnej łączności z zewnętrznym środowiskiem. Z informacji zmagazynowanej w komórkach, w trzydziestu trylionach najdoskonalszych aparatur pamięci.
Doniosłe eksperymenty z dwugłowym robakiem, które przeprowadził Anglik Mac Conell, wykazały niezbicie istnienie dziedziczności cech nabytych. Florowski i Mirojan byli pierwszymi naocznymi świadkami, którzy na własne oczy ujrzeli te obrazy, jakie obficie utrwaliły się w plazmie naszych komórek.
Niezliczone molekuły kwasów nukleinowych, które nieprzerwanie rodzą się i giną w nas, niosą w sobie utrwaloną dla nas pamięć i doświadczenie nabyte przez. niezliczone pokolenia naszych przodków. Te cechy nabyte znajdują swe bezpośrednie odbicie w mózgu i systemie nerwowym. Wraz ze śmiercią przodków to nabyte doświadczenie nie ginie, lecz przechodzi dalej, u sztafetą z pokolenia na pokolenie, stając się coraz bogatsze i pełniejsze.
Niecałe jednak życie organizmu znajduje swe odbicie w strukturze kwasów nukleinowych. Jedynie bardzo ważne, zwrotne wydarzenia fizycznego i duchowego życia mogą spowodować mutacje. Mutacje — to nowe rozdziały w kronice rewolucji. Tryliony pobudzonych Vitalongą komórek nieprzerwanie przekazują do mózgu Borysa wszystkie informacje, jakie zdołały nagromadzić.
Wszystko to odbywa się chaotycznie, bez jakiegokolwiek porządku, czasem nawet jednocześnie. Jedynie taki skomplikowany i doskonały aparat jak cerebrotron mógł połapać się w tym chaosie i posegregować go na swych ferrytowych płytkach.
Nie dziwi mnie wcale, że Borys to wszystko odchorowuje. Żaden normalny, zdrowy mózg nie byłby chyba w stanie pomieścić takiego nawału pełnej wyrazistej treści informacji.