Ze swojego bocznego miejsca, mocno przechyliwszy się w prawo i przycisnąwszy twarz do ścianki kabiny, mogłem zupełnie dokładnie widzieć kołyszącego się leniwie potwora.
Gdzieś w podświadomości zaświtała wątpliwość, czy moja „Raja” posiada wystarczającą ilość energii, aby ogłuszyć takie ogromne bydlę. A co będzie, jeżeli wąż sam potrafi wytwarzać ładunki elektryczne, jak się to często zdarza mieszkańcom głębin? Jakim ładunkiem ewentualnie rozporządza? Przecież sądząc z jego rozmiarów, musiałaby to być prawdziwa elektrownia, o mocy takiej, że w porównaniu z nią zapasy energetyczne „Rai” nic by nie znaczyły. Spojrzałem jeszcze raz na węża i dostrzegłem coś, co momentalnie zmroziło mi krew w żyłach. Wąż wygiął się i zobaczyłem dziwne zgrubienie w samym środku jego tułowia. Nie wiem, czy zdarzyło się wam widzieć, w jaki sposób wąż połyka żabę? Gady mają głowę szerszą od pozostałej części ciała. Uchwyciwszy zdobycz w zęby, zwierzę połyka swoją ofiarę naciągając się na nią, w ten sam sposób, w jaki my zakładamy rękawiczkę lub skarpetkę. Gdy spojrzymy na węża, który niedawno spożył swój posiłek, zobaczymy gdzie aktualnie znajduje się nieszczęsna żabka i zaobserwujemy, jak zwierzątko, w wyniku robaczkowych ruchów jelit węża, przesuwa się coraz bliżej żołądka gada.
Zupełnie taki sam obrazek miałem przed sobą. Gigantyczny wąż połknął najwidoczniej coś, co z trudem mieściło się w jego tułowiu. Najstraszniejsze było to, że „pokarm” ten miał owalny kształt i rozmiary „Rai”.
Nie traciłem czasu na rozmyślania. Trzeba natychmiast atakować i przeciąć, obojętnie, w jaki sposób, brzuch węża, chociażby potem mieli mnie przekląć wszyscy biologowie świata za to, że nie zatroszczyłem się o zachowanie przy życiu potwora, którego nikt jeszcze nie widział. Muszę podkraść się do węża możliwie najbliżej i napaść na niego, zanim mnie zauważy. Przecież nawet gdyby nie chciał mnie atakować, może po prostu uciec.
Zacząłem ostrożnie przesuwać się do przodu. W kanionie występuje dosyć silny prąd, jaki często zdarza się na większych głębokościach, i prąd ten trochę utrudniał moje manewry. W czasie wykonywania jednego z nich, straciłem węża z pola widzenia.
Kanion w tym miejscu wyginał się. Ostrożnie zbliżyłem się do zakrętu. Zaledwie zdążyłem wysunąć spoza zakrętu dziób „Rai”, gdy nagle, prosto przede mną, zobaczyłem ogromną, otwartą paszczę gada.
Działo się to wszystko w ułamkach sekund. Zdążyłem jednak zauważyć troje zimnych oczu, patrzących na mnie bez mrugnięcia, i nierówne zęby, które zabłysły w świetle reflektora. A potem paszcza rzuciła się na mnie.
Zdążyłem wcisnąć guzik ochronnego pola elektrycznego. Nie wywołało to żadnej reakcji odwetowej. Sygnały alarmowe echosond żałośnie piszczały, krzycząc o niebezpieczeństwie grożącym ze wszystkich stron, o tym, że znalazłem się w zamkniętej przestrzeni. Gwałtownie włączyłem całą wstecz. Po przepłynięciu nie więcej niż trzech metrów „Raja” wparła się giętką płetwą w jakąś przeszkodę. Przeszkoda nie ustępowała pod naciskiem. Uderzyłem w nią z rozpędu jeszcze dwa razy, bez rezultatu.
Wówczas wyłączyłem silnik. Cóż mi jeszcze pozostawało do zrobienia? „Raję” natychmiast zaczęło gnać do przodu, albo co będzie właściwszym określeniem, do wnętrza przejścia, w którym się znajdowałem. Echosondy kreśliły na ekranach obraz ścian otaczających mnie, w minimalnej odległości, ze wszystkich stron. A w świetle reflektora rozróżniałem niejasne, rozmyte plamy na ciemnym tle. Plamy poruszały się, a korpus „Rai” drgał na skutek uderzeń, jakimi stateczek był bombardowany. Drgania przypominały mi robaczkowy ruch jelit. Zastanawiałem się tylko, jak to się mogło stać, że to „coś”, które połknęło moją „Raję”, nie udławiło się nią. W każdym razie, jak do tej pory, w środku nie było zbyt ciasno.
Zanim zdążyłem wyjaśnić swoje wątpliwości, przejście, przez które drobnymi ruchami przesuwana była „Raja”, nagle zwęziło się. Teraz ściany prawie dotykały kabiny. Ale stateczek poruszał się. Był przepychany drobnymi skokami do przodu. Wydawało mi się, że moja droga nie jest prosta, a prowadzi przez liczne zakręty i wiraże. Nie wykluczone, że bestia zatacza w tej chwili swoim ciałem „ósemki”.
Nie bałem się. Jeżeli nawet rzeczywiście zostałem połknięty przez węża, zawsze zdążę jeszcze przeciąć go od środka nożem ultradźwiękowym i wówczas może połykać mnie od nowa, tak długo, dopóki mu się ta cała zabawa nie znudzi lub dopóki do jego tępej mózgownicy nie dojdzie, na czym tu rzecz polega. Wyglądało na to, że wąż chwytał wszystko, co pojawiło się przed jego paszczą, zupełnie odruchowo, jak automat, któremu zadano taki program. Nie rozumiałem tylko jednego. Dlaczego załoga „Rai I” nie użyła noża ultradźwiękowego? Być może Titowowi stało się coś, a Kałabuszew nie umie się posługiwać nożem. A może ten uparciuch zdecydował się na zamieszkanie wewnątrz gada, bojąc się go uśmiercić, bo byłby wtedy stracony dla nauki? Być może również, że przyszła mu do głowy inna myśclass="underline" czekał, aż węża schwytają ratownicy i zoperują go według wszelkich prawideł sztuki chirurgicznej, pod narkozą i z założeniem równiutkich szwów pooperacyjnych?…
No nie, do takich ofiar nie jestem zdolny. Zobowiązałem się odnaleźć Kałabuszewa, a nie wzbogacać dietę węża morskiego, obojętne, jakich by to zwierze było rozmiarów i jaką wartość dla nauki przedstawiało. Ale może ta przedpotopowa bestia jest opancerzona i nie da się jej rozciąć od wewnątrz słabym promykiem ultradźwiękowym? Konstruktorzy „Rai” nie przewidywali walki z takim przeciwnikiem…
Seria drobnych pchnięć wywołała nieprzyjemną wibrację kadłuba. Silniejsze uderzenie rzuciło mnie na deskę rozdzielczą i w następnym momencie „Raja” prześliznęła się przez przewężenie. Zobaczyłem w przodzie…
Miałem ochotę uszczypnąć się. Zobaczyłem przed sobą świetlną plamę. Plama miała prawidłową, krągłą formę i szybko zbliżała się. Rozpoznałem… „Raję I”. Tak, „Raja I” prawie do połowy była pogrążona w czymś nieokreślonym, podobnym do mięśni czy innych tkanek. Samym skrajem eliptycznego dysku wysuwała się w moim kierunku. Kabina świeciła się. Wewnątrz, jakby w jakimś fantastycznym akwarium, widać było dwóch mężczyzn.
W ten sposób doszło do naszego spotkania. Włączyłem światło i natychmiast zostałem zauważony.
Na wierzchu i pod spodem każdej kabiny znajdowały się włazy zamykane pokrywami. Niewielkie, ale wystarczająco duże, żeby przecisnął się przez nie człowiek. Gdybym mógł umieścić swoją kabinę prosto pod kabiną „Rai I”, albo też nad nią, uchwyty znajdujące się naokoło luków zaczepiłyby się o siebie hermetycznie i w ten sposób powstałby jeden statek z dwupiętrową kabiną sterowniczą. Niestety brak miejsca nie pozwalał na wykonanie tego manewru. Gdyby udało mi się doprowadzić do zetknięcia kabin, moglibyśmy swobodnie komunikować się ze sobą, jak również płynąć bez rozdzielania statków. Płetwy pracowałyby synchronicznie i statki tworzyłyby jeden organizm. Co prawda, w ciasnym pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy, taka dwójka mogłaby mieć trudności w poruszaniu się, ale w naszym położeniu, być może, wygodniejsze byłoby zwiększenie rozmiarów statku. A połączenie naszych wysiłków na pewno byłoby nam na rękę.
W ogóle, jeżeli człowiek nie jest sam, to już ten fakt wyraźnie podnosi go na duchu. Podprowadziłem swoją „Raję” jak mogłem najbliżej statku Titowa. Wyregulowaliśmy oświetlenie, żeby móc nawzajem dokładnie się widzieć. Titow, krępy, niski, siedział w fotelu, odrobinę wcisnąwszy głowę w ramiona i wyglądał tak samo spokojnie, jakby znajdował się u siebie w domu. Kałabuszew powitał mnie burzliwie, z zachwytem podnosząc obie ręce do góry. Był to blondyn z bardzo jasnymi oczami, o płaskiej budowie ciała. Idealna budowa dla speleologa. Przeciśnie się tam, gdzie ja i Titow na pewno utkniemy jak korki wciśnięte do butelki.