Выбрать главу

Kiedy jeńcy zostali ustawieni w szeregu, w sali gimnastycznej zapanowała cisza.

Cisza zaczęła się przeciągać, gdyż Ransom przyglądała się jeńcom surowo, najwyraźniej czekając, aż ekipa nagrywająca ją z profilu, by lepiej ująć stalowe spojrzenie, nagra wystarczającą ilość materiału. W końcu najwidoczniej uznała, że dała im dość czasu, bowiem odchrząknęła i oświadczyła chłodno:

— Jesteście naszymi więźniami, a już same mundury, które nosicie, wystarczą, by wiedzieć, że jesteście wrogami ludu, ale Ludowa Republika okazałoby wam względy należne jeńcom wojennym, gdybyście nie ujawnili swej prawdziwej natury, atakując bez powodu naszych żołnierzy na planecie Enki. Co więcej, zabiliście i poraniliście ponad dziesięciu z nich, i mordując, wyrzekliście się ochrony, jaką mógł wam zapewnić status jeńca wojennego. Mówię to po, to żebyście jasno i bez złudzeń zrozumieli swoją sytuację.

Zrobiła przerwę i w sali zapanowała ponura, znacznie groźniejsza atmosfera, gdyż jasnym się stało, iż jest to wstęp do czegoś znacznie groźniejszego. Tylko nikt nie miał pojęcia do czego.

— Waszym miejscem przeznaczenia jest obóz Charon na planecie Hades — podjęła Ransom i uśmiechnęła się lodowato. — Jestem pewna, że słyszeliście i o obozie, i o planecie różne historie i mogę was zapewnić, że wszystkie były prawdziwe. Nie podejrzewam, by komukolwiek z was spodobał się pobyt tam… a będzie to naprawdę długi pobyt. Ludowa Republika zdaje sobie jednak sprawę, że niektórzy z was, być może nawet wielu zostało wprowadzonych w błąd przez rządzących wami imperialistów. Obywatele plutokratycznych państw nigdy nie mają nic do powiedzenia, gdy ich burżuazyjni władcy decydują się rozpętać kolejną pożogę wojenną. Ponieważ Komitet Bezpieczeństwa Publicznego jest przedstawicielem ludu walczącego z plutokracją, burżuazją i imperializmem, jego obowiązkiem jest wyciągnąć pomocną dłoń do ofiar imperialistycznego reżimu, zwłaszcza zaś ofiar tożsamych klasowo. I dlatego jako członek Komitetu mam prawo ofiarować wam możliwość odstąpienia od przywódców, którzy was okłamali i wykorzystali, by osiągnąć swe egoistyczne i imperialistyczne cele.

Ponownie przerwała i atmosfera w sali gimnastycznej znów uległa zmianie. Większość jeńców gapiła się na nią z takim osłupieniem i niedowierzaniem, jakby zwątpili we własny słuch czy też zdolność rozumienia ludzkiej mowy. Caslet co prawda nie wytrzeszczał jak oni oczu, ale całkowicie podzielał ich zaskoczenie. Podobnie jak większość obywateli Ludowej Republiki, widział przyznania się do winy „zbrodniarzy wojennych” i ani przez moment w żadne nie wierzył. Generalnie można było podzielić je na trzy typy.

Najczęściej było to mechaniczne powtarzanie wyuczonego, a napisanego przez kogoś innego tekstu, przez przerażonych i jąkających się ludzi o rozbieganym wzroku, albo też mało wyraźne bełkotanie ofiar znajdujących się pod wpływem narkotyków czy też innych środków odurzających. Okazjonalnie zdarzały się bardziej autentyczne wystąpienia nie wyglądające na pierwszy rzut oka na tandetną, nachalną propagandę, ale Warner zbyt długo służył w wojsku, by mieć złudzenia. W każdej grupie, zwłaszcza dużej znajdą się oportuniści bez charakteru czy osobnicy bez moralności, gotowi zrobić wszystko, by przypodobać się nowemu panu. W wojsku ich procent był ani mniejszy, ani większy niż w każdej innej licznej grupie, a więc tacy musieli się też znaleźć wśród jeńców. Bez trudu przekonali sami siebie do kolaboracji, widząc, co ubecy robią z opornymi.

Natomiast nie mógł uwierzyć, że Ransom jest aż tak głupia czy zadufana w sobie, by szukać ochotników wśród tego grona, i to na dodatek przed kamerami. Cokolwiek by wciskała Prolom, powinna wiedzieć, jak doprowadzono do tamtych wypowiedzi, a jeśli sądziła, że pustą, pełną frazesów gadaniną skłoni do zdrady kogoś, kto służył pod Harrington, była głupsza niż ustawa przewiduje. I znacznie głupsza niż oceniał to dotąd Warner Caslet.

Przyglądał się bardziej Ransom niż jeńcom, jako że miejsce, które mu wyznaczono, umożliwiało robienie tego dyskretnie. Im dłużej trwała cisza, tym Ransom silniej zaciskała zęby, a na jej policzkach pojawiały się coraz silniejsze wypieki…

A więc jednak była głupsza niż sądził…

— Powiem otwarcie, bo być może mnie nie zrozumieliście — oznajmiła, nie kryjąc już groźby. — Ludowa Republika gotowa jest okazać łaskę tym z was, którzy rozpoznając, że byli narzędziem zbrodni zorganizowanej i przeprowadzonej przez wasze władze, zechcą uwolnić się i odciąć od nich. Może pranie mózgu, któremu was poddano, ma trwalsze skutki, niż sądziliście, i uważacie, że haniebna jest zdrada i przejście na stronę przeciwnika. Byłaby to prawda, gdybyście rzeczywiście zdradzili kogoś poza swymi imperialistycznymi mocodawcami i przeszli na stronę wroga. Wy jednakże jedynie powrócicie tam, gdzie jest wasze prawdziwe miejsce: w szeregi ludu toczącego słuszną i sprawiedliwą walkę z ciemiężycielami. Przemyślcie dokładnie tę propozycję i dobrze się zastanówcie, nim ją odrzucicie, bo nie zostanie już powtórzona. Obojętne ilu z was chciałoby z niej skorzystać po zapoznaniu się z warunkami panującymi w obozie Charon.

Po czym pochyliła się do przodu, oparła łokcie na stole i przyjrzała się kolejno każdemu z jeńców płonącym lodowatym ogniem wzrokiem. Wyglądała jak mały, ale wściekły drapieżnik, który właśnie uciekł z klatki i teraz wybiera ofiarę. Kilka osób poczuło się nieswojo, co dało się zauważyć po ich zachowaniu, ale nikt się nie odezwał.

W końcu Ransom prychnęła gniewnie i usiadła prosto.

— Doskonale — oznajmiła, nie kryjąc wściekłości. — Wybraliście, ale wątpię, czy będziecie z tego zadowoleni. Zabrać wrogów ludu do klatek!

— Momencik! — rozległ się nagle głos z szeregu i wszystkie głowy odwróciły się jak jedna.

Głos należał do barczystego, zaczynającego siwieć kapitana, którego Caslet nie znał. Wyszedł on przed szereg, ignorując spojrzenia strażników, i stanął. Ransom przekrzywiła głowę, przyglądając mu się przez chwilę, po czymś zapytała:

— Pan jesteś?

— Kapitan Alistair McKeon.

— I chcesz się pan przyłączyć do ludu w jego słusznej walce z imperialistycznymi wyzyskiwaczami? — spytała, nie kryjąc sarkazmu.

McKeon zignorował pytanie.

— Jako najstarszy rangą wśród obecnych oficer Królewskiej Marynarki — oznajmił wypranym z emocji tonem — składam formalny protest przeciwko maltretowaniu fizycznemu i psychicznemu moich podkomendnych. I żądam natychmiastowego widzenia z komodor Harrington!

— Tu nie Królewska Marynarka! — warknęła Ransom. — A protesty i żądania nie wywierają na mnie żadnego wrażenia. Jedyne prawa, jakie wszyscy macie, to te, które zdecydował się dać wam lud, a w tej chwili nie widzę żadnego powodu, by dać wam jakiekolwiek. A co się tyczy Harrington, zobaczycie ją wszyscy w dniu, w którym zawiśnie!

— Zgodnie z konwencją denebską… — zaczął McKeon” ale Ransom zerwała się i warknęła: