Boardman o tym wszystkim wiedział… i wiedział też, że wściekłość Pierre’a na Ransom na pewno odbije się i na nim jako jej bliskim współpracowniku. I z całą pewnością nie odbije się dobrze. Naturalnie jeżeli nie pozostanie wobec niej lojalny, a ona jakoś to przetrwa i dowie się o tym, a dowie się na pewno, to skończy jeszcze gorzej — Pierre mógł go zabić szybciej, za to boleśniej i bardziej pomysłowo. Tyle że chwilowo Ransom była o lata świetlne stąd, a Pierre ledwie o sześćdziesiąt pięter wyżej…
Gryzipiórek zmusił się do spojrzenia w oczy towarzyszowi przewodniczącemu i powiedział z zadziwiającą stanowczością:
— Nie znam wszystkiego, co obmyśliła, nie byłem tam i nie miałem czasu obejrzeć wszystkich nagrań. Ale ze scenariusza, który otrzymałem, wynika, że przypomniała sobie o wyroku skazującym Harrington na śmierć jeszcze przed wojną, za poprzedniej władzy, no i… i zdecydowała się osobiście dostarczyć ją do obozu Charon i dopilnować wykonania tego wyroku, towarzyszu przewodniczący.
— Czy możemy ją powstrzymać? — spytała chrapliwie Esther McQueen.
Wraz z Saint-Justem siedziała przed olbrzymim biurkiem, za którym zasiadał Pierre, i nie próbowała nawet ukrywać, że jest wściekła. Zaczęła wreszcie orientować się w nowych obowiązkach i odkryła przy okazji, że ministerstwo wojny jest w jeszcze gorszym stanie, niż się obawiała. Miała aż za dużo problemów i roboty. Sytuacja jako żywo przypominała problem z mityczną stajnią Augiasza i naprawdę nie potrzebowała dodatkowych komplikacji wynikających z czyjejś bezdennej głupoty.
— Nie widzę sposobu — odpowiedział Saint-Just. — Kurier od Theismana opuścił Barnett trzy dni po odlocie Cordelii. Teraz dzieli ją od systemu Cerberus sześć dni drogi, a kurier wysłany stąd potrzebuje siedmiu dni na dotarcie do celu.
— Przecież nie każe powiesić Harrington, ledwie dotrze na miejsce! — zirytowała się McQueen. — Można spróbować i powinno się udać!
— Obawiam się, że nie zrozumiała pani podstawowego problemu, towarzyszko admirał — powiedział ciężko Pierre. — Nawet gdyby kurier zdążył na czas, nie możemy zakazać jej wykonania egzekucji.
— A to dlaczego? — zmusiła się w ostatnim momencie do złagodzenia tonu, nie kryjąc, ile wysiłku ją to kosztowało.
Pierre westchnął, żałując, iż nie może udać, że jej reakcja jest nie na miejscu.
— Ano dlatego, że ona puściła już swój cholerny „wywiad” w obieg — odparł Saint-Just za niego. — Nasi obywatele, już wiedzą co ma zamiar zrobić, dziennikarze z Ligi Solarnej też. Musieli już przesłać stosowne materiały do swoich oddziałów na terenie Sojuszu, a wszyscy wiemy, jaki będzie oddźwięk i zainteresowanie takim wydarzeniem. A nawet gdyby korespondenci Ligi z jakichś powodów nie tknęli tego tematu, to szpiedzy nagrywający nasze audycje dla wywiadów Królestwa Manticore mieli już dostęp do tych informacji. Jeżeli materiały jeszcze nie dotarły na Manticore, to dotrą tam wkrótce… nie możemy zmienić oficjalnego stanowiska, nie wychodząc na kompletnych idiotów. A to, co Ransom puściła, to jest oficjalne stanowisko Komitetu dla każdego, kto obejrzy to nagranie.
McQueen przyglądała mu się przez kilkanaście sekund, po czym spojrzała na Pierre’a. Ten pokiwał głową na znak zgody. Przez moment siedziała bez ruchu, najwyraźniej próbując zapanować nad emocjami, co jej się w miarę udało, gdyż zaczęła mówić spokojniejszym głosem:
— Całą sprawę trzeba bardzo starannie przemyśleć. Sama w sobie, traktowana wyłącznie jako oficer floty, Harrington nie jest aż tak istotna. Nie chcę umniejszać jej zdolności czy szkód, jakie nam wyrządziła. Prawdę mówiąc, jest jedną z najlepszych w branży: taktycy tego kalibru rodzą się ledwie parę razy na pokolenie… jeśli to pokolenie ma szczęście. Ale fakt jest faktem, że z czysto wojskowego punktu widzenia jest po prostu jednym z wielu komodorów czy admirałów w zależności od tego, którą z flot weźmie się pod uwagę. Natomiast towarzyszka sekretarz Ransom popełniła olbrzymi, by nie rzec kardynalny błąd, traktując ją wyłącznie jako oficera. W Gwiezdnym Królestwie Harrington uznawana jest za bohaterkę wojenną, w Protektoracie Grayson nie tylko za największą bohaterkę, ale i jedną z najważniejszych osobistości. Nasza własna flota widzi w niej najlepszego młodego oficera flagowego przeciwnika. Jestem co prawda pewna, że zarówno część społeczeństwa, jak i Ludowej Marynarki odetchnie z ulgą i będzie zadowolona, że Harrington przestała stanowić zagrożenie, ale by to osiągnąć, wystarczy umieścić ją w obozie i nie wymienić na naszych jeńców. Nie trzeba jej zabijać. A wykonanie kary śmierci będącej, jak wszyscy wiemy, zagrywką propagandową opartą na fałszywych zarzutach, będzie miało olbrzymie konsekwencje, i to nie tylko militarnej natury, przy których krótkotrwały sukces propagandowy jest niczym. Zrobimy z niej męczenniczkę, a martwy bohater jest wielokroć groźniejszy od żywego! Nawet jeśli pominiemy wszystkie inne aspekty, proszę pomyśleć o skutkach, jakie to będzie miało dla naszych ludzi. Królewska Marynarka nigdy nam nie wybaczy i z całym szacunkiem dla towarzysza Saint-Justa, to nie funkcjonariusze UB trafiać będą do niewoli. Już nie mówię o tym, że praktycznie rzecz biorąc, druga strona może przestać brać jeńców, gdyż to mało prawdopodobne. Natomiast załogi i Marines będą wiedzieli, że to właśnie oni zapłacą, co nie dość, że wpłynie na morale, ale spowoduje rozłam między nimi a UB, ponieważ całkiem słusznie będą obwiniać za zabicie Harrington funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa.
Obserwowała twarze, ale nie doczekała się gniewu, który spodziewała się wywołać. Co prawda nie bardzo mogła sobie przypomnieć, by na obliczu Saint-Justa widziała kiedykolwiek jakieś uczucia, ale Pierre miał nieco żywszą mimikę. Tymczasem na jego twarzy widać było jedynie zmęczenie i zrozumienie. Tym niemniej jednak gdy skończyła, pokręcił głową i opadł na oparcie fotela. Pomasował dłonią oczy i powiedział ciężko:
— Zgadzam się z tą analizą. Wiem, że Harrington w roli męczennika będzie groźniejsza, niż dowodząc całą Królewską Marynarką, ale mimo to nie mogę anulować decyzji Cordelii. Nie publicznie. Zrobiła źle i głupio, z czym wszyscy tu się zgadzamy, ale o jej decyzji wie już zbyt wielu. Jeżeli sprzeciwiłbym się temu i zmienił ją, musiałbym także zrobić to publicznie, a nie mogę. Nie tak krótko po próbie zamachu i nie w stosunku do pierwotnego członka Komitetu będącego na dodatek ministrem! Nie możemy sobie pozwolić na takie osłabienie pozycji Komitetu, bo nie wiadomo, kto tylko czeka na podobną okazję. Obojętnie jakie będą koszty śmierci Harrington, i tak będą mniejsze niż skutki powstrzymania Ransom.
McQueen słysząc to, zrezygnowała z protestów. Wściekłość, logika i niesmak działały na jej korzyść, ale nie trzeba było wybitnego umysłu, by zrozumieć, że decyzja zapadła, nim w ogóle poinformowano ją o całym problemie. Pierre i Saint-Just okazali się równie głupi i krótkowzroczni co Ransom, ale próba uzmysłowienia im tego jedynie osłabiłaby jej i tak nie najmocniejszą pozycję. Skoro zgadzali się z jej argumentami, a decyzję oparli na złej ocenie konsekwencji, należało zachować szacunek, który zyskała, mówiąc głośno to, co powiedziała, i przestać się kłócić, skoro była na przegranej pozycji. Bo w innym przypadku decyzja, by się z nią nie zgodzić wynikająca ze smutnej konieczności może zmienić się w coś bardziej parszywego jak np. gniew na upartego podwładnego.