Выбрать главу

— Dobrze, towarzyszu przewodniczący — westchnęła w końcu. — Nadal uważam, że to poważny błąd, ale ostatecznie jest to decyzja polityczna. Skoro obaj jesteście zgodni, że nie można zmienić jej decyzji, cóż… jest to wasze prawo i wasza decyzja.

— Dziękuję, towarzyszko admirał — sądząc po głosie, Pierre był jej autentycznie wdzięczny i McQueen nie bardzo wiedziała za co.

W końcu to on był przewodniczącym Komitetu i mógł robić co chciał, zwłaszcza mając poparcie Saint-Justa. To, co ona o tym sądziła, nie miało najmniejszego znaczenia, podobnie jak to, czy się na coś zgadzała czy też nie. Przynajmniej na razie nie miało.

— Obawiam się, że pani analiza reakcji naszych wojskowych okaże się zgodna z prawdą — dodał — i dlatego będziemy potrzebowali każdego pomysłu, jak ją złagodzić. Byłbym wdzięczny, gdyby podała pani jakieś koncepcje, towarzyszowi Boardmanowi, który będzie pisał oficjalne oświadczenie Komitetu w tej sprawie, jak też komunikat dla naszych sił zbrojnych. Tyle że… hm, ujmijmy to tak: nie mam zbytnich złudzeń co do jego pomysłowości, zwłaszcza w kwestiach dotyczących wojska. Jestem wręcz przekonany, że przyda mu się każda pomoc, żeby to wyglądało dobrze.

— Towarzyszu przewodniczący — McQueen zdecydowała się na szczerość. — Uważam, że nie ma takiego sposobu by to wyglądało „dobrze” z perspektywy floty. Najlepsze, na co możemy liczyć, to żeby nie wyglądało naprawdę źle. Naturalnie pomogę towarzyszowi Boardmanowi, jeśli tylko będę w stanie.

— Dziękuję — z tonu Pierre’a tym razem jasno wynikało, że uważa rozmowę za zakończoną.

McQueen wstała, skłoniła głowę, demonstrując poczucie własnej wartości i podległość służbową w odpowiednich proporcjach, i wyszła. Maszerując w stronę wind, musiała dokładać starań, by z jej zachowania nie dało się poznać, jaka jest wściekła — a trzęsło nią nader solidnie. Jedyną i to niewielką pociechę stanowił fakt, że zrobiła co mogła, by do tego nie dopuścić, i po raz pierwszy od wielu lat naprawdę miała „czyste ręce”. Co i tak niczego nie zmieniało. Przynajmniej w tej chwili, gdyż w przyszłości być może doda to wiarygodności oficjalnym powodom zamachu, które ogłosi po przejęciu władzy. W końcu zostanie przecież zmuszona do działania nadużyciem władzy, okrucieństwem, bezprawnością i całą masą innych wad Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego. W tym kontekście egzekucja Harrington może okazać się asem w rękawie.

Drzwi windy otworzyły się i Esther McQueen, uśmiechając się złośliwie, weszła do środka.

* * *

Miranda LaFollet siedziała na stojącej w cieniu ławce i obserwowała bawiące się kociaki. Obok wyciągnął się na brzuchu Farragut, naturalnie opierając brodę o jej udo. Głaskała go po grzbiecie, nadal nie do końca wierząc, że jednak ma swojego treecata. Farragut pomrukiwał z zadowoleniem, zapewniając ją równocześnie poprzez więź o miłości i przyjaźni. Było to dla Mirandy wspaniałe doświadczenie i nadal nie wiedziała, czym sobie na nie zasłużyła. To się po prostu nie mogło stać. Była niewypowiedzianie wdzięczna Ho…

Myśl urwała się jak ucięta nożem, a oczy siedzącej pociemniały. Zawsze trafiało ją to niespodziewanie. Zdołała zepchnąć świadomość zaginięcia Honor gdzieś głęboko i przestać o tym ciągle myśleć, koncentrując się na sprawach wymagających załatwienia, tych codziennych obowiązkach, które zawsze zabierają człowiekowi najwięcej czasu. I zwykle kiedy zajmowała się właśnie kolejną sprawą, jakieś odległe skojarzenie powodowało przypomnienie tego, o czym nie chciała myśleć. I nawrót ponurego mroku.

Przeniosła spojrzenie na inne treecaty — Samantha i Hera wylegiwały się na gałęziach ziemskiego dębu, poruszając jedynie koniuszkami ogonów. Nie był to jednak przejaw lenistwa, jak mogłoby się wydawać, bowiem samice pilnowały młodych i równocześnie obserwowały, jak Artemis uczy Cassandrę i Andromedę śledzić i podkradać się. Obiektami tych ćwiczeń byli obaj bracia, wyjątkowo spokojnie siedzący w trawie.

Wyglądało to zupełnie normalnie, ale Miranda była obecna przy pierwszym spotkaniu Jamesa MacGuinessa i Samanthy, ledwie Mac wrócił na Grayson. Trzymała w objęciach Farraguta i czuła to, co on czuł, gdy MacGuiness wyjaśniał Sam, co zaszło. Gdyby ktokolwiek z obecnych miał wcześniej wątpliwości, czy treecaty rozumieją, co się do nich mówi, przestałby je mieć po obejrzeniu tego, co zaszło.

Samantha była niespokojna, zanim jeszcze zobaczyła MacGuinessa, a kiedy go ujrzała, niepokój przeszedł w zdenerwowanie. Żeby się zdenerwować widokiem Maca nie trzeba było być empatą: wyglądał jak trup na urlopie. Jego twarz i cała postawa krzyczały wręcz, że jest zwiastunem nieszczęścia, na długo wcześniej, niż uklęknął przed Samantha i zaczął jej tłumaczyć, co się wydarzyło. Ona zaś siedziała wyprostowana, patrząc mu prosto w oczy, i przez całą jego relację ani razu nie drgnęła.

Miranda już wcześniej wiedziała, co się stało, ale miała wielką, kochającą się rodzinę i Farraguta. Wieści były straszne, zwłaszcza że w jej przypadku chodziło o dwie osoby — o patronkę i o brata — ale nie była sama… A Samantha straciła adoptowanego człowieka ledwie dwadzieścia standardowych miesięcy wcześniej — teraz jej partner i jego adoptowana także zniknęli. To, co było widać w jej zielonych oczach, łamało serce. Wszystkie treecaty, nawet Farragut, skupiły się przy niej, oprócz emocjonalnego ciepła dając jej też fizyczne, ale czy Samantha była telepatką czy empatką w tym momencie pozostała zupełnie samotna jak każdy normalny człowiek.

Czas, który minął od tego dnia, pod jednym względem był błogosławieństwem, gdyż stępił szok. Sam czas nie zaleczy nikogo, ani człowieka, ani treecata, ale też nikt nie mógł żyć ciągle pogrążony w rozpaczy i jedynie rozpamiętywać wciąż na nowo straty. A Samantha także miała rodzinę — młode i resztę klanu. I zwróciła się ku nim równie desperacko co Miranda ku swej rodzinie. Obie znalazły u bliskich wsparcie i pomoc.

Treecaty nie zapomniały także o MacGuinessie, który nie miał innej rodziny, a również jej potrzebował. Można by powiedzieć, że został grupowo adoptowany jeden dorosły treecat zawsze kręcił się w jego pobliżu, a inne pod byle pretekstem podrzucały mu kociaki. A to trzeba było któregoś położyć spać, a to co innego wymagało jego niepodzielnej uwagi. Pilnowały go tak, jak pilnowały młodych, zaś Miranda, gdy ocknęła się z pierwszego szoku, pomogła im: włączyła mianowicie w tę akcję wszystkich pracujących w Harrington House. Nikt co prawda by się do tego nie przyznał, ale wszyscy byli równie przywiązani do MacGuinessa co do lady Harrington i troszczenie się o niego było obietnicą złożoną patronce, że jej dom i domena będą gotowe na jej przyjęcie, gdy tylko wróci.

Farragut uniósł głowę i Miranda spojrzała w tym samym co on kierunku, ciekawa co też zwróciło jego uwagę. A zaraz potem uśmiechnęła się, widząc zbliżającą się, choć nadal odległą postać najnowszego mieszkańca domeny. Z pewnych względów doktor Harrington nie mogła wybrać gorszego okresu na pobyt, ale Miranda była szczerze wdzięczna losowi za jej obecność.

Allison zajęła się organizowaniem kliniki z energią równą energii Honor i osiągnęła równie imponujące rezultaty. Od chwili przystąpienia przez Graysona do Sojuszu lekarzy z Gwiezdnego Królestwa Manticore zjawiało się na planecie coraz więcej, a co najmniej trzecią ich część stanowiły kobiety. Przepaść dzieląca medycynę graysońską od współczesnej sprawiała, że wszelkie uprzedzenia zawodowe dotyczące kobiet-lekarzy znikały. Trudno było bowiem jakiemukolwiek rodzimemu doktorkowi twierdzić, że kobiety są mniej kompetentne od mężczyzn, skoro wiedza kobiet, o których mówił, o kilkadziesiąt lat wyprzedzała jego własną.