To także było zbędne okrucieństwo, gdyż jej proteza w żaden sposób nie mogła stanowić zagrożenia bezpieczeństwa czy pomocy w popełnieniu samobójstwa. Ale to nie miało dla Timmonsa żadnego znaczenia, a zyskał kolejną okazję do upokorzenia jej. Podobnie rzecz się miała z włosami — ogolili je na jeża pod pretekstem wymogów higienicznych. Tu akurat ich wysiłki zupełnie chybiły celu, bo choć szkoda jej było włosów hodowanych przez lata, żadnego innego efektu osiągnąć nie mogli. W sumie próba ją nawet rozbawiła — skąd mieli durnie wiedzieć, że sama dla wygody nosiła niewiele dłuższe przez prawie trzydzieści lat, i to z własnego wyboru.
Znacznie gorsze było to, że chudła i traciła siły. Timmons albo nie wiedział o specjalnych wymaganiach kalorycznych jej organizmu, albo chciał, by prosiła o dodatkowe jedzenie. W sumie było to bez znaczenia, bo już na samym początku zdecydowała, że prędzej szlag ją trafi, niż go o cokolwiek spyta, o prośbie nawet nie wspominając.
Wiedziała, że chudnie i traci tkankę mięśniową, ale nic na to nie mogła poradzić poza regularnymi ćwiczeniami. Ćwiczyła tyle, na ile pozwalały warunki. Była natomiast ciekawa miny Ransom, gdy ta ją zobaczy. Logiczne było, że chciała mieć ją w dobrej formie fizycznej, by nadać odpowiedni wydźwięk pokazówce, a zobaczy wychudzone, ogolone nieszczęście, czyli obraz nędzy i rozpaczy. Ta świadomość sprawiała Honor perwersyjną satysfakcję.
Najgorsze natomiast było to, o czym klawisze nie wiedzieli, bo nie dawała tego po sobie poznać. Stawała się coraz bardziej obojętna na wszystko, co się działo. Nie miała pojęcia, ile czasu siedzi w celi, gdyż oświetlenie i temperatura nigdy nie ulegały zmianom i choć obserwując zachowanie strażników, podejrzewała, że zbliżają się do celu, nie mogła być pewna, że to nie kolejna ich gierka. Poza posiłkami i związaną z nimi rewizją nic nie przerywało monotonii, a ona nie odezwała się przez ten czas słowem. Czasami zastanawiała się nawet, czy nie zapomniała, jak to się robi. Powodowało to stopniowe, ale stałe odcinanie się od rzeczywistości — nawet perspektywa własnej śmierci nie robiła już na niej wrażenia.
Tak na dobrą sprawę przed całkowitym zamknięciem się w sobie uchroniła ją tylko jedna rzecz, o której banda sadystów nie miała pojęcia. A może miała, tyle że najprawdopodobniej nie zrozumiała tego fenomenu. O jej więzi z Nimitzem mogli słyszeć, zrozumieć jej nie mieli prawa. Była ona teraz co prawda bardzo słaba tak z uwagi na stan zdrowia treecata, jak i na sporą dzielącą ich odległość, ale istniała. A dzięki niej wiedziała, że Nimitz żyje, i to stanowiło kotwicę utrzymującą ją przy zdrowych zmysłach i pozwalającą funkcjonować jej psychice na tyle normalnie, na ile było to możliwe w tych okolicznościach.
Oboje czuli wzajemnie swój ból — ona jego fizyczny, on jej psychiczny — i pierwszy raz nie mogli sobie pomóc, ale wiedziała, że potrzebują siebie bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Nie dlatego, by mieli jakąkolwiek nadzieję, ale z ważniejszej przyczyny: by zapewnić się nawzajem o swej miłości i o tym, że zawsze będą razem i że żadne nie pogrąży się samotnie w mroku, obojętnie co Ransom i pozostali sobie zaplanowali.
I to było ostatnie źródło jej siły, którego Timmons i reszta kryminalistów nie byli w stanie jej odebrać. Ba, nie wiedzieli nawet, że ono istnieje.
Naciągnęła kombinezon na nogi i dolną część ciała i zaczęła wkładać ręce w rękawy, gdy na ramieniu poczuła czyjeś dłonie. Znieruchomiała, ale serce zaczęło jej bić szybciej — to była dłoń Bergrena.
— Zbliża się koniec podróży, dziwko — jego pełen satysfakcji głos rozległ się tuż obok jej prawego ucha, z tak bliska, że poczuła jego oddech. — Niezadługo założą ci krawat na szyję i zrobią ją trochę dłuższą.
Nie odezwała się. Nie drgnęła nawet, ale jego dłoń i tak przesunęła się po jej ramieniu w parodii pieszczoty. Zarechotał i dodał:
— Tak se myślę, że pewnie chciałabyś mieć trochę przyjemności, zanim zaciągną cię na szafot.
Zacisnął chwyt i zmusił ją do odwrócenia się.
Gapił się na nią nachalnie, a w jego oczach była żądza. Ani śladu jakiegokolwiek innego uczucia. Jego zboczone zainteresowanie było gorsze nawet niż to, które okazał niegdyś Pavel Young. Young chciał dać jej nauczkę za odrzucenie zalotów i coś, co uznał za publiczne upokorzenie. Nienawidził jej, fakt, ale była to nienawiść osobista i personalna, choć nie traktował jej jak równej sobie istoty ludzkiej, lecz coś do użycia dla własnej wygody.
Nienawiść Bergrena była bezosobowa. To, że akurat w tej chwili nienawidził jej, było przypadkiem — każdy, kto znalazłby się na jej miejscu i stawił mu tak skuteczny bierny opór, byłby obiektem jego nienawiści. Jedyne, co się tak naprawdę dla niego liczyło, to przyjemność zadawania bólu: fizycznego czy psychicznego, bez różnicy. Nie miało dla niego znaczenia, komu go zadaje, bo nie wynikało to z żadnych osobistych urazów. On po prostu nienawidził wszystkich. Może poza tymi, którzy nienawidzili tak samo, ale i tego nie była pewna…
Bergren był człowiekiem tylko z pozoru i jedyne, co doń czuła, to bezbrzeżna pogarda. Doskonale w tej chwili widoczna w jej prawym oku.
— Ano, dziwko — powiedział ciszej i wredni ej. — Se myślę, że chcesz. To przestań się gapić i rozkracz się!
Oblizał usta i spojrzał na koleżankę po fachu stojącą w pobliżu drzwi. Podobnie jak pozostali podkomendni Timmonsa także była psychopatką. Teraz przyglądała się całej scenie z jeszcze większym oczekiwaniem niż Bergren.
— Dalej! — szepnął Bergren i przyciągnął ją bliżej, sięgając drugą ręką ku jej piersiom.
Nie zdążył ich dotknąć, gdyż lewa ręka Honor wystrzeliła ku górze i złapała jego nadgarstek niczym stalowe kleszcze. Tyle czasu posłusznie wykonywała ich polecenia, że Bergren zapomniał o jej sile i szybkości i nabrał przekonania, że zawsze będzie wykonywała polecenia. Teraz jęknął z bólu, a w jego oczach błysnął strach i to tym większy, że spotęgowany przez całkowite zaskoczenie. Honor zacisnęła palce i uśmiechnęła się posępnie prawą stroną twarzy.
— Zabierz łapę! — poleciła cicho, lecz wyraźnie.
Jej głos zaskoczył ją samą — po tylu dniach milczenia brzmiał dokładnie tak samo jak dawniej. Tyle że w tej chwili słychać było w nim głównie groźbę i zaproszenie. I nienawiść prawie tak silną jak nienawiść Bergrena. Ten przez moment stał jak sparaliżowany, ale natychmiast doszedł do siebie i dał krok do przodu, próbując wepchnąć ją na ścianę.
Nie miał cienia szansy na sukces — Honor ledwie się zachwiała i wykonała ostry, choć niewielki ruch ręką. Zawył i padł na kolana, gdy jego nadgarstek eksplodował bólem.
— Puszczaj go, suko! — strażniczka ruszyła ku niej, sięgając po pałkę przytroczoną do pasa.
Honor odwróciła głowę i spojrzała jej w oczy.
— Dotknij mnie tym kijem, a przetrącę ci kark! — ostrzegła rzeczowo.
Strażniczka zamarła zaskoczona jej całkowitą pewnością siebie.
Ale tylko na moment.
— Wątpię, dziwko! — warknęła pogardliwie. — Nawet gdyby, to nigdzie stąd nie wyjdziesz i nie spodoba ci się to, co moi kumple z tobą zrobią, jeżeli choć spróbujesz. A poza tym masz o kogo dbać, zapomniałaś?