Ogólny wydźwięk tego samobójczego paktu i jego skutki na wielką skalę były z punktu widzenia Harknessa kwestią czysto akademicką, natomiast indywidualne przypadki dotyczyły go jak najbardziej, jako że Johnson i Candleman byli typowymi przedstawicielami społeczeństwa, do którego należeli. Oznaczało to, że obaj byli takimi niedouczonymi ignorantami, że mało kto w Królestwie Manticore zdołałby w to uwierzyć, nie widząc żywych tego przykładów. Takich, którzy ledwie potrafili liczyć albo jak Candleman byli w zasadzie analfabetami, bo choć znali litery, nie potrafili zrozumieć, co czytają.
Tacy ludzie w nowoczesnych siłach zbrojnych mieli nader ograniczone wykorzystanie, gdyż obsługa, nie mówiąc już o naprawie rozmaitych urządzeń, była dość skomplikowana i wymagała od operatorów czy techników przynajmniej ogólnej znajomości zasad elektroniki, cybernetyki, teorii grawitacji i paru pokrewnych dyscyplin. Każdego można było w stosunkowo krótkim czasie wyszkolić do obsługi urządzenia, ale nie oznaczało to, że potrafi on wykorzystać w pełni jego możliwości, a kiedy się cokolwiek zepsuje, będzie już zupełnie bezradny. Poziom wiedzy takich ludzi, czego obaj ubecy byli przykładem, był taki jak kogoś, kto uważa, że zna się na matematyce, bo potrafi zrobić zakupy i nie dać się oszukać przy wydawaniu reszty. O tym, dlaczego naciśnięcie tego a nie innego klawisza powoduje taki a nie inny efekt, nie mieli bladego pojęcia i nawet nie odczuwali potrzeby, by to wiedzieć.
Dlatego właśnie większość przeglądów i drobnych napraw na okrętach Ludowej Marynarki wykonywali oficerowie lub starsi stopniem podoficerowie, flota bowiem jeszcze w okresie przedwojennym, chcąc mieć kompetentnych techników, musiała wyszkolić ich samodzielnie. A członkowie załóg brani z poboru zbyt krótko pełnili służbę, by przejść pełne szkolenie. Dlatego najpierw uczono ich obsługi, a dopiero potem naprawy. W praktyce okazywało się, że czas i wysiłek na to potrzebne opłacają się jedynie w przypadku zawodowych wojskowych.
Marines mieli z tym podobny problem, choć na mniejszą skalę, gdyż zasilane zbroje i broń wsparcia także wymagały specjalistów, a lepiej było, by nie mieli z nimi kontaktu techniczni ignoranci, bo straty tym wywołane mogły być zbyt duże. Czasy, gdy dawało się robić dobrych żołnierzy z technicznych analfabetów, przeminęły bezpowrotnie wraz z bronią powtarzalną, ale Marines byli formacją zawodową, a ich wyposażenie było mniej skomplikowane, toteż zdołali osiągnąć wyższy poziom taktycznej kompetencji w swych szeregach, choć naprawa i konserwacja nadal stanowiły najsłabszą stronę i chroniczny problem.
Na znaczne pogorszenie tego stanu rzeczy wpłynęły ciężkie straty w ludziach, którą obie formacje poniosły w początkowym okresie wojny, oraz czystki, które nastąpiły po przejęciu władzy przez Komitet. Ten ostatni, próbując uratować sytuację, powołał do służby rezerwistów, ale było to rozwiązanie na krótką metę — jedynym realnym sposobem było szkolenie poborowych, zanim trafią na okręty, by osiągnęli choćby przyzwoity poziom umiejętności technicznych. W Komitecie było dość trzeźwo myślących członków, by zdać sobie z tego sprawę, a Ransom zdołała sprzedać pomysł tłumowi.
W wyniku tego kierowana swoistą logiką banda pasożytów, dla zachowania przywilejów, z powodu których rozpoczęto tę wojnę, z ochotą rezygnowała ze swego dotychczasowego trybu życia, by nauczyć się, jak walczyć i wspierać wojsko. Gdyby ktoś przekonał ich do nauki i pracy przed rozpoczęciem działań, do wojny w ogóle by nie doszło, ale cóż…
Póki co jednakże ludzi wykształconych było za mało, a potrzebowało ich nie tylko wojsko, ale także przemysł i balansowanie przydziałami między siłami zbrojnymi a przemysłem zbrojeniowym cały czas stanowiło poważny problem dla administracji i Komitetu. Sytuacja ulegała poprawie, i to szybciej niż uwierzyliby pewni siebie przywódcy Sojuszu, ale w przewidywalnej przyszłości nie zmieni się na tyle, by rozwiązać problem.
Kłopotów z kadrą nie miał jedynie Urząd Bezpieczeństwa, raz dlatego że dość wykształconego ścierwa (lub szczerych patriotów) garnęło się w jego szeregi, a dwa że potrzeba ich tam było znacznie mniej. Johnson i Candleman na ten przykład nie byli umysłowo ociężali czy opóźnieni w rozwoju. Z ich mózgami było wszystko w porządku, tylko nikt nie umożliwił im pełnego wykorzystania posiadanego potencjału. Byli ignorantami, nie idiotami, ale UB do liniowych formacji czy straży więziennej nie potrzebowała wybitnych umysłów. Potrzebowała solidnych, bezmyślnych i wykonujących rozkazy osiłków zdolnych łamać gnaty i strzelać do wrogów ludu wskazanych przez towarzyszy oficerów. Siedemdziesiąt pięć do osiemdziesięciu pięciu procent funkcjonariuszy UB podpadało pod kategorię „towarzysz łamignat” i wymagało krótkiego jedynie przeszkolenia. W porównaniu do średniej Johnson i Candleman plasowali się w czołówce (zwłaszcza ten pierwszy wybijał się ponad przeciętność).
Co w niczym nie zmieniało brutalnej prawdy, że żadnego nie przyjęto by do służby na jakimkolwiek okręcie Królewskiej Marynarki, na który Harkness kiedykolwiek dostał przydział. Powód był prosty — ignorancja w pewnym momencie przechodziła w idiotyzm, bo trudno było spodziewać się, by ktoś nawet i niegłupi potrafił uniknąć niebezpieczeństwa, o istnieniu którego nikt go nie ostrzegł. Taki ktoś wśród załogi był groźniejszy od sabotażysty.
A obaj stróże Harknessa w tej właśnie chwili udowadniali, że osiągnęli tę linię graniczną.
— Widzicie — wyjaśnił Harkness nadal z uśmiechem. — Farley’s Crossing nie jest podobny do tych gierek, które już dla was poprawiłem. To w sumie uproszczona wersja symulatora treningowego floty, a to znaczy, że parametry programu są znacznie bardziej skomplikowane niż w innych. Dociera?
Zrobił przerwę i czekał.
Candleman spojrzał na Johnsona — ten kiwnął głową, więc Candleman podniesiony na duchu skupił ponownie uwagę na Harknessie, przyglądając mu się z takim zaufaniem i tak kompletnym brakiem zrozumienia, o czym mowa, że obiektowi jego adoracji aż się głupio zrobiło. Harkness, mając za sobą tyle lat służby na różnych okrętach, wyszedł z założenia, że każdy, kogo przydzielą mu na anioła stróża, zgodzi się i to z radością na propozycję ustawienia pokładowych gier tak, by mógł więcej wygrywać. I na tym oparł cały swój pomysł. Połączenie nudy, chciwości i czysto ludzkiej chęci bycia lepszym od innych dawało ten sam efekt na każdym okręcie RMN, na którym służył, więc tak samo musiało być i na okrętach Ludowej Marynarki oraz UB. Okazało się, że na Tepesie czynniki te działały jeszcze skuteczniej, natomiast on miał dodatkowe szczęście, że trafiła mu się akurat ta parka. Candleman był tak tępy, że litość brała, a Johnson, choć całkiem kompetentny w tym co robił, był starym spekulantem i dobrym przemytnikiem, więc u niego chciwość dominowała. A obaj nie mieli dość wiedzy, by zrozumieć, jakie mogą być konsekwencje wpuszczenia Harknessa do pokładowego banku gier.
Harkness zresztą też nie od razu wyrwał się z tą propozycją, wychodząc z założenia, że jest staranniej obserwowany nie tylko przez tych dwóch. Znając też podejrzliwość Ransom (ze słyszenia, ale doświadczenia to potwierdzały), dopuszczał możliwość prowokacji, nie żeby towarzyszka Sehieton coś podejrzewała, ale mogła to zrobić dla zasady. Dlatego najpierw starannie sprawdził, czy jego opiekunowie są faktycznie tacy tępi, czy tylko udają, a równocześnie ciężko pracował na reputację wiarygodnego zdrajcy. Czyli robił wszystko, co mu kazali towarzysze oficerowie UB. Nagrał kilkanaście wywiadów i oświadczeń, w których przyznawał się do popełnienia dowolnych (wymyślanych przez przesłuchujących) zbrodni wojennych na rozkaz przełożonych, jak też innych, których był świadkiem, w wykonaniu tychże przełożonych. Zamówienia były różne, jak mu wyjaśniono, na rozmaite okazje. Nagrał też apele propagandowe, w których jak najpoważniej wzywał rodaków do zdrady i dezercji, posługując się napisanymi tekstami i śmiejąc się w kułak, bo nikt normalny nie miał prawa zrozumieć bełkotu o wrogach klasowych, imperialistycznych wyzyskiwaczach i innych takich, od których aż się tam roiło. Odbył też kilka posiedzeń z towarzyszem komandorem Jewelem, którego na początku ostrzegł, że jest zwykłym technikiem i generatory impulsów grawitacyjnych owszem konserwował i przeglądał, ale teorię, która doprowadziła do ich skonstruowania, rozumie gorzej niż słabo. Potem już spokojnie odpowiadał na pytania, jak co działa, przynajmniej w jego pojęciu. Z tego co wiedział, na pewno zwiększył stan wiedzy wroga na ten temat, ale żadnych rewelacyjnych tajemnic mu nie przekazał, bo z pytań wynikało, że ktoś był pierwszy i wróg to co najważniejsze już wie.