Według własnych wyliczeń popełnił tak ze trzydzieści rozmaitych odmian zdrady i kolaboracji, stawiając się tym samym w sytuacji, w której powrót do domu był niemożliwy, a co najmniej zdecydowanie niezdrowy. Doprowadził jednak do tego, o co mu chodziło — przestano go traktować podejrzliwie, mając dowody jego szczerych intencji, i w nagrodę stopniowo zwiększano jego swobodę ruchów, aż mógł chodzić prawie po całym okręcie. Wyjątek stanowiły kwatery oficerskie (no i Ransom naturalnie), blok więzienny i stanowiska uzbrojenia oraz wszystko, co było z tym związane. Ustalił też stan umysłowy obu stróżów, a ci ze swej strony traktowali pilnowanie go jako czystą formalność.
Kiedy Harkness uznał, że wystarczająco się oswoili, zaczął opowiadać o swoich osiągnięciach w walce z celnikami i oficerami w kwestii tego, co wolno mieć na okręcie, a co nie. W krótkim czasie zaczęli się wymieniać opowieściami z Johnsonem, a w jeszcze krótszym ten ostatni zrozumiał, że ma do czynienia albo z mistrzem, od którego należy się uczyć, albo z największym łgarzem w znanym wszechświecie. Sprawdził to, zasięgając ostrożnie rady odnośnie, pewnych swoich operacji, i dzięki wskazówkom Harknessa w ciągu paru dni zarobił o dwadzieścia procent więcej niż zwykle. Teraz już nie miał wątpliwości, że trafił mu się maestro, którego poziomu nigdy nie osiągnie, ale równocześnie i bratnia dusza.
Reszta szła już w sposób naturalny, jako że największe zyski ciągnął z hazardu, do którego wykorzystywano pokładowe gry. Szefem całego przedsięwzięcia był towarzysz sierżant sztabowy Boyce, a Johnson był jednym z jego głównych pomagierów. Ponieważ hazard był surowo zabroniony na pokładach wszystkich okrętów UB, dochody były tym większe i tym bezpieczniejsze — nikt nie zaryzykowałby donosu, bo sam odpowiadałby za złamanie przepisów. Ponieważ towarzysz sierżant był osobnikiem przedsiębiorczym i ciągle szukał nowych sposobów zdobycia gotówki, Harkness podsunął mu parę pomysłów i pomógł Johnsonowi zwiększyć dochody z samego hazardu o czterdzieści procent. Boyce był tak tym zachwycony, a równocześnie tak zajęty wdrażaniem nowych operacji w życie, że dał Johnsonowi wolną rękę w kwestii hazardu, zastrzegając sobie jedynie stosowny procent od zysku.
A to oznaczało, choć o tym Boyce nie wiedział, że dał wolną rękę Harknessowi, który na dodatek nie miał żadnych kłopotów z preparowaniem gier, ponieważ okazało się to nieporównywalnie prostsze, niż się spodziewał. Prawdę mówiąc, był zaskoczony tym, jak stare są te gry i jak śmiesznie prosto zabezpieczone. Kilka było nawet wariantami gier, z jakimi zetknął się z pięćdziesiąt standardowych lat temu, zaczynając karierę w Royal Manticoran Navy. Wiedział co prawda, że Ludowa Marynarka ma gorszy sprzęt, a więc i gorsze oprogramowanie, ale nie sądził, że aż tak. Przynajmniej w dziedzinie gier pokładowych.
Niepodważalną zasadą było, że każda gra, którą da się zmanipulować, zostanie przerobiona, i to najszybciej jak tylko da się to osiągnąć. Dlatego też gry na okrętach Królewskiej Marynarki były regularnie sprawdzane przez informatyków, i to nie należących do załogi. A co ważniejsze układający zarówno je, jak ich zabezpieczenia zdawali sobie sprawę, że spora grupa inteligentnych, doświadczonych i nader dobrze wyszkolonych ludzi wykorzysta swoje umiejętności, by przełamać te zabezpieczenia, i robili co mogli, by im to utrudnić.
W Ludowej Republice nie przejmowano się tym aż tak, a w Ludowej Marynarce było znacznie mniej dobrych specjalistów. W UB jeszcze mniej. I dlatego gry pokładowe, jak też ich banki miały zabezpieczenia wręcz śmieszne dla kogoś, kto uczył się fachu na blokadach antywłamaniowych stosowanych w Królewskiej Marynarce. Harkness zaczął delikatnie od zmiany stosunku szans na korzyść komputera (czyli Johnsona) w kilku grach karcianych i w paru wariantach kości. Nie musiał nic więcej robić, by udowodnić Johnsonowi, że potrafi zrealizować, co obiecał. Dalej poszło już bez najmniejszych trudności.
Cała sprawa była ryzykowna, ale z tym pogodził się na samym początku, gdy wpadł w przebłysku geniuszu na pomysł. I nie chodziło oczywiście o to, że zmienił zasady gier, bo to była dziecinada, ale o to, że żeby je zmienić, musiał uzyskać dostęp do banku danych, w którym się znajdowały. Gdyby przełożeni Johnsona odkryli, że świeży zdrajca ma dostęp do komputerów pokładowych, konsekwencje byłyby zdecydowanie niemiłe. Na szczęście Johnson miał wszelkie powody, by także dbać o zachowanie całej sprawy w tajemnicy. I nie miał zielonego pojęcia, że z zupełnie innych niż Harkness powodów.
Jeśli chodziło o obu ubeków, to dla nich bank gier był po prostu bankiem gier — komputerem, w którym znajdowały się gry. Do głowy żadnemu nie przyszło, bo się na tym nie znali, że komputer ten stanowi część systemu komputerowego okrętu, a ponieważ sami nie potrafili wejść nawet tam, gdzie znajdowały się gry, nie podejrzewali, że w ten sposób można uzyskać dostęp do całego systemu. Wręcz przeciwnie sprawa wyglądała w przypadku Harknessa, bosmanmat Horace Harkness, był bowiem hakerem-artystą z wieloletnią wprawą. Od dawna doskonalił swe umiejętności, i to nie na jakichś głupich grach, ale na systemie komputerowym kadr Royal Manticoran Navy. I to w ten sposób, że nie dość, że nikt się tego nie spodziewał, to jeszcze nie zostawił żadnego śladu swej działalności. Wszystko zaczęło się po placówce Basilisk, gdy poznał Scotty’ego Tremaine’a. Polubił chłopaka i chciał go dalej pilnować, a wiadomo było, jak przypadkowo wyglądają przydziały, gdy okręt idzie na dłużej do doku albo gdy zainteresowani awansowali. Nie zdążył z pierwszym przydziałem po powrocie, gdyż miał zbyt wiele innych spraw na głowie, jako że zdecydował się zakończyć większość robionych na boku interesów, a zabezpieczenia systemu okazały się lepsze, niż podejrzewał. Jednak już po roku osiągnął to, co chciał, i od tej pory zawsze dostawał przydział tam gdzie Scotty. I nikt nawet nie podejrzewał, w jaki sposób to osiągał. Dla kogoś, kto zdołał złamać zabezpieczenia programowe tajnej bazy danych kadr RMN (i to wielokrotnie), zabezpieczenia mające powstrzymać technicznych analfabetów były wręcz śmieszne.
I dlatego przez ostatnie dwa tygodnie Harkness buszował sobie po systemie komputerowym krążownika liniowego Tepes, Nie zmieniał niczego, by nie zostawiać żadnych śladów, ale zgromadził olbrzymią ilość informacji tak o okręcie, jak i o jego załodze, miejscu przeznaczenia i procedurach operacyjnych. Oraz naturalnie o tym, kiedy dotrą do celu. Dzięki temu zdołał opracować dokładny plan i napisać niezbędne programy na minikompie dostarczonym przez Johnsona. I zabezpieczyć je tak, żeby nikt nie podejrzewał ich istnienia, nie mówiąc już o dostaniu się do nich.