Выбрать главу

Czas ten prawdopodobnie się zbliżał, jako że Tepes miał właśnie przekroczyć pas obrony Hadesu. Za nieco ponad pół godziny powinien się znaleźć na orbicie parkingowej planety. Caslet wiedział o tym, choć teoretycznie nie miał prawa znać tych informacji. Nie rozumiał zresztą dlaczego, jeżeli naturalnie nie brać pod uwagę manii UB przejawiającej się ukrywaniem wszystkiego, co w jakikolwiek sposób dotyczyło Urzędu Bezpieczeństwa. Ta tajemnica nie była akurat zbyt pilnie strzeżona i poznał ją bez większego trudu. A ponieważ wiedział też, co nastąpi potem, zdecydował się złożyć kolejną wizytę Alistairowi McKeonowi i Andreasowi Venizelosowi.

Naturalnie nie powinien tego robić. Co prawda do jego oficjalnych obowiązków należało czuwanie nad kondycją więźniów, ale celowe szukanie dodatkowego z nimi kontaktu jedynie zmniejszało jego i tak niewielkie szansę na przetrwanie. O ile je oczywiście jeszcze miał… Zdawał sobie z tego sprawę, ale niczego to nie zmieniało — po prostu nie był w stanie nic na to poradzić.

Pomimo swego oficjalnego statusu nie zdołał uzyskać dostępu do lady Harrington. Nie była jeńcem wojennym, więc nie miała prawa go obchodzić. To właśnie usłyszał, gdy próbował dowiedzieć się, w jakim jest stanie. Odmowy udzielono mu w tak jednoznaczny sposób, że nie odważył się ponowić próby. Natomiast kontaktu z jeńcami (bo taki status mieli pozostali mimo oświadczenia Ransom) nikt mu nie zabraniał. Mógł ich odwiedzać, kiedy mu na to tylko przyszła ochota. Może dlatego, że nikogo nie prosił o zgodę — skorzystał z przywileju rangi i oficjalnego statusu, by za pierwszym razem przejść przez nieśmiałe protesty porucznika odpowiedzialnego za ich bezpieczeństwo, a potem już nikt mu na drodze nie stawał.

Obawiał się, że towarzysz porucznik doniesie o pierwszym jego pojawieniu się i wynikną z tego reperkusje, ale albo tego nie zrobił, albo też jego przełożeni (czyli de facto Ransom) uznali, że pozwolą mu pogrążyć się własnym postępowaniem. Blok więzienny był monitorowany — na korytarzach i w celach znajdowały się kamery i nagrania z nich pochodzące mogły być ostatecznym dowodem jego nielojalności. No bo jaki uczciwy oficer Ludowej Marynarki odwiedzałby wrogów ludu częściej, niż wymagały tego jego obowiązki? Te nagrania mogły okazać się gwoździem do jego trumny w czasie procesu… o ile naturalnie ktokolwiek będzie zawracał sobie głowę urządzaniem mu takowego.

Wyprostowany wyszedł z windy i kiwnął głową czterem dyżurnym strażnikom siedzącym przy konsoli w połowie długości korytarza. Wszyscy odruchowo wyprostowali się, słysząc, że winda się zatrzymała, po czym widząc, że to tylko on, odprężyli się i sięgnęli po kubki z kawą. Niezależnie od tego, co na temat Casleta głosiła plotka, a co mogło, lecz nie musiało okazać się prawdą, był tylko oficerem floty, więc nie było się czym, a raczej kim przejmować. Świadczyło o tym dobitnie zachowanie dowodzącego zmianą sierżanta, który podszedł do niego.

— Czym mogę służyć, towarzyszu komandorze? — spytał, nawet nie zadając sobie trudu, by zasalutować.

— Chciałbym pomówić z najstarszym rangą więźniem, towarzyszu sierżancie Innis — odparł, ignorując to, Caslet.

Innis wzruszył wymownie ramionami i mruknął:

— Nie moja sprawa, nie mój kłopot.

Ale przywołał gestem jednego z podkomendnych i poprowadził gościa ku zamkniętym i wyposażonym w skomplikowany zamek drzwiom. Nim do nich doszli, jedna z siedzących przy kawusi postaci wstała, wzięła ze stojaka strzelbę i podeszła do drzwi, stając o pięć kroków od nich i celując w nie. Dopiero wtedy Innis wybrał odpowiednią kombinację, przyłożył kciuk do czytnika i otworzył drzwi.

— Ej tam, pobudka! — wrzasnął. — Gościa macie, obiboki!

Światło w celi zapalało się automatycznie wraz z otwarciem drzwi i Caslet poczuł się nieco winny, widząc, jak jeńcy budzą się w środku nocy pokładowej. Poczucie winy było jednak niewielkie, bo gdyby poczekał do rana, mógłby się już z nimi nie zobaczyć.

Kiwnął głową podoficerowi i wszedł do celi, by Innis mógł zamknąć za nim drzwi. Po czym spokojnie przeczekał falę ziewnięć i przeciągnięć towarzyszącą budzeniu się. Tym razem proces przebiegał znacznie szybciej, jako że wszyscy zdawali sobie sprawę, iż musi istnieć poważna przyczyna jego obecności o tak nietypowej porze.

Kiedy pierwszy raz tu przyszedł, powitanie było, łagodnie rzecz ujmując, chłodne, za co ich nie winił — spodziewał się jeszcze gorszego, ponieważ nie wiedział, że w celi siedzi także „pułkownik” LaFollet. Ten rozpoznał go i przedstawił pozostałym, a sposób, w jaki to zrobił, poinformował ich, że mają do czynienia z wyjątkiem od reguły, jeśli chodzi o korpus oficerski Ludowej Marynarki. Od tego czasu Caslet zdołał prawie zaprzyjaźnić się z McKeonem. Venizelos pozostał najbardziej podejrzliwy, ale podobnie jak pozostali był zbyt wdzięczny za medykamenty dostarczone przez Casleta dla Nimitza, by nadal okazywać mu wrogość.

Ledwie pomyślał o treecacie, odruchowo podszedł do posłania LaFolleta, w nogach którego znajdowało się gniazdo z kocy, w którym leżał Nimitz. Na jego widok treecat podniósł się, ale bez dawnej płynnej gracji. Jego kości, jak się okazało, zrastały się o wiele szybciej od ludzkich, ale ponieważ nikt na pokładzie Tepesa nie był zainteresowany w dostarczeniu Montoyi potrzebnych narzędzi, a Caslet nie miał do nich dostępu, nie zrosły się do końca właściwie. Nimitz odzyskał większość sił, ale jego strzaskane środkowe ramię i łapa zrosły się krzywo i nie miały pełnej swobody ruchu. Montoya był bowiem w stanie złożyć je jedynie w przybliżonej pozycji. Niemniej treecat mógł się poruszać o własnych siłach, choć na wpół stulone uszy i wyraz zielonych oczu wskazywały jednoznacznie, że każdy ruch sprawia mu ból. Co bynajmniej nie znaczyło, że przestał się ruszać lub ograniczył tę czynność do minimum. Teraz siadł na tyle prosto, na ile było to możliwe, gdyż źle zrośnięte kości ciągnęły go w bok, i bleeknął na powitanie.

To, że Nimitz go lubił i ufał mu, stanowiło ostateczny argument, dzięki któremu jeńcy zaakceptowali Casleta. Ponieważ sam także lubił treecata, podrapał go za uszami, nim odwrócił się do McKeona.

— Przepraszam, że was obudziłem — powiedział cicho — ale uznałem, że chcielibyście wiedzieć wcześniej… za czterdzieści minut znajdziemy się na orbicie Hadesu. Czas pokładowy trochę się różni od planetarnego, ale za kolejne dwie godziny w obozie Charon zacznie świtać i przyjdą po was… sądziłem, że wolelibyście wiedzieć z wyprzedzeniem…

* * *

Harkness pokonał ostatni zakręt i zrobił przerwę. Leżał rozciągnięty na brzuchu. Po chwili wyjął z kieszeni minikomp i włączył go. Na ekranie pojawił się wycinek systemu wentylacyjno-technicznego skopiowanego z planów okrętu, pokazujący szczegółowo miejsce, w którym się znajdował. Widząc rezultat, chrząknął cicho z zadowoleniem.

Większość szczurów lądowych uważa, że okręt wojenny to solidne kawały stopu otaczające kabiny i korytarze, podczas gdy — podobnie jak ludzkie ciało — każdy statek kosmiczny czy okręt pełen jest kanałów, którymi biegną kable energetyczne, płynie woda, powietrze i inne ingrediencje niezbędne do funkcjonowania sztucznego świata. Natomiast w przeciwieństwie do ludzkiego ciała znajdują się tam także przejścia techniczne umożliwiające kontrole czy naprawy, zaprojektowane tak, by człowiek mógł się nimi poruszać, a nawet robić coś jeszcze poza przemieszczaniem się (najczęściej zresztą na czworakach).