— Dokąd?! — wykrztusił McKeon, ignorując drugą część wypowiedzi.
Pytanie było całkiem sensowne, jako że znajdowali się o jakieś sto trzydzieści lat świetlnych od najbliższej nieruchomości będącej w rękach Sojuszu.
— Wszystko obmyśliłem… chyba… ale nie mamy teraz czasu na pogawędki, sir — Harkness nadal mówił rzeczowo, ale i z naciskiem. — Musimy się zmieścić w raczej niewielkim przedziale czasu, żeby się udało i…
Harkness urwał i wytrzeszczył oczy; najwyraźniej dopiero teraz zauważył Casleta, a raczej dopiero teraz jego obecność doń dotarła.
— O, szlag! Jak długo pan tu jest, komandorze? — spytał zaniepokojony.
— Co… — zaczął Caslet i zamilkł.
Na temat tego, co się działo, miał równie mętne pojęcie co pozostali, ale zdał sobie sprawę, że jego status i sytuacja właśnie diametralnie się zmieniły. Przestał być jednym ze strażników, choć wyjątkowo honorowym i szanowanym, a stał się samotnym wrogim oficerem w pomieszczeniu pełnym zdesperowanych ludzi. W następnej sekundzie zaś zaświtało mu, że to nie do końca jest prawda: właściwie już od dość dawna był po ich stronie, a w ciągu ostatniego miesiąca sam osiągnął poziom zdecydowania, z którym trudno było się równać…
— Jestem tu tylko kilka minut — odparł spokojnie. — Pięć może dziesięć… nie dłużej.
— Jak nie dłużej, to całe szczęście! — odetchnął Harkness i ponownie skupił uwagę na McKeonie. — Jak mi pan nie zaufa i nie ruszymy się, skończymy jako raczej martwi, sir.
McKeon przyglądał mu się jeszcze przez sekundę, po czym otrząsnął się i kiwnął głową.
— Bosmanmacie Harkness: jesteście wariat i prawdopodobnie wszyscy zginiemy przez pańską pomysłowość, ale przynajmniej jak ludzie — oznajmił i uśmiechnął się, ukazując wybite zęby.
Po czym uwolnił Harknessa od pasa z pulserem i zapiął go na swoich biodrach z lodowatym błyskiem w oczach.
— Jak pan kapitan nie ma nic przeciwko temu, to ja wolałbym przeżyć, sir — sprostował Harkness. — Mogę być wariat, nawet udokumentowany, ale myślę, że mamy szansę.
— Doskonale, panie Harkness. — McKeon ponownie uśmiechnął się upiornie i dał znak pozostałym.
Harkness został błyskawicznie uwolniony z nadmiaru broni, a na twarzach byłych jeńców pojawiły się głodne uśmiechy. Większość broni była zakrwawiona, choć widać było, że Harkness z grubsza ją oczyścił. McKeon spojrzał w głąb korytarza i pokiwał głową, widząc kałużę krwi i poszatkowane ciała klawiszy.
— Mam pytanko, Harkness — odezwał się prawie łagodnie. — Czy istnieje jakiś powód, dla którego ten korytarz nie roi się jeszcze od uzbrojonych ubeków?
— Jest taki powód, sir. — Harkness podał ostatnią strzelbę LaFolletowi i wyjął z kieszeni minikomp. — Włamałem się do systemu sterującego kamer i zrobiłem pętlę nagrań tych w korytarzu i w celach. Dlatego tak mnie zaniepokoiła jego obecność.
I wskazał głową Casleta.
— Pętlę? — spytał słabo Venizelos.
— Tak jest, sir. No, to znaczy pięć minut po rozpoczęciu tej wachty kazałem im nagrywać przez dwadzieścia minut, a potem nadawać to, co nagrały w pętli, czyli przez cały czas. W ten sposób ci, którzy oglądają ten rejon, widzą, że nic się nie dzieje, i nie mają powodu wszczynać alarmu. Jak długo ktoś się tu nie zjawi i nie zobaczy pobojowiska, to na ekranach będą widzieli to, co zawsze widzą. A według planu zajęć nikt się tu nie powinien zjawić do rana, póki po was nie przyjdą, żeby przewieźć was na planetę. I to właśnie daje nam czas na działanie… o ile nie zajdzie nic nieprzewidywalnego, ma się rozumieć. Ale gdybym nagrał przybycie komandora i on by tak przyszedł tu jeszcze raz, na ekranie znaczy się… a kamery nie pokazałyby, że wyszedł, to…
Harkness wzruszył wymownie ramionami, a Venizelos pokiwał ze zrozumieniem głową. Po czym przyjrzał się z namysłem Casletowi i spojrzał pytająco na McKeona.
— On idzie z nami, Andy — oznajmił stanowczo McKeon.
Caslet spojrzał na niego zaskoczony, a McKeon uśmiechnął się smutno.
— Obawiam się, że nie mamy zbyt dużego wyboru, komandorze Caslet — wyjaśnił. — Jakkolwiek byśmy pana lubili i byli wdzięczni za wszystko, co pan zrobił dla nas, jest pan oficerem Ludowej Marynarki. Pana obowiązkiem byłoby próbować nas powstrzymać przed… przed wykonaniem tego, co wymyślił Harkness. A zostawienie pana zamkniętego w celi raczej nie byłoby najlepszym dla pana rozwiązaniem, prawda?
— Wydaje mi się, że nie byłoby — zgodził się Caslet z krzywym, ale weselszym niż McKeona uśmiechem. — Założę się, że skończyłoby się na tym, że Ransom przypisałaby mi całą zasługę należną bosmanmatowi Harknessowi.
— Też tak sądzę — zgodził się McKeon i spytał Harknessa. — A ten palec panu na cholerę?
— Do otwarcia drzwi celi potrzebna jest kombinacja cyfr i odcisk kciuka dowódcy warty. Kombinację do wszystkich drzwi wziąłem z konsoli, a łatwiej nosić kciuk niż taszczyć ze sobą to, co z sierżanta zostało, panie kapitanie. Mogę otworzyć wszystkie cele.
McKeon spojrzał na konsolę straży — była obryzgana nie tylko krwią, ale i szczątkami kości, ciał i mundurów tego, co jeszcze niedawno było czterema ludźmi. Żeby dostać się do komputera, Harkness musiał stanąć w samym środku tej krwawej miazgi… McKeon przeniósł wzrok na pokład i zobaczył krwawe ślady prowadzące prosto do drzwi celi. Przyglądał im się przez chwilę, odetchnął głęboko i polecił:
— W takim razie proszę jak najszybciej otworzyć cele i powiedzieć mi, co my do cholery właściwie robimy.
— …i to byłoby w zasadzie wszystko — zakończył Harkness, rozglądając się po twarzach otaczających go byłych jeńców.
Oprócz pięciu podoficerów wszyscy byli starsi stopniem od niego, ale nikt mu nie przerywał. Wszyscy spoglądali na niego z pełną uwagą, a zwłaszcza Scotty Tremaine, który nie był wręcz w stanie oderwać od niego dziwnie pałających oczu…
— Wyłączyłem alarmy na prawie całym okręcie i mam opracowaną drogę na pokład hangarowy, ale fajerwerków nie mogłem uruchomić, bo nie wiedziałem, ile nam zajmą przygotowania i dotarcie na miejsce — dodał Harkness. — Kod aktywujący można wysłać dopiero, gdy będziemy na pozycji, a to znaczy, że ktoś będzie musiał we właściwym momencie podłączyć tę zabawkę do sieci. No i nie byłem w stanie włamać się do systemu bloku więziennego dla cywilów. Nie dość, że wszystko, co go dotyczy, jest ściśle tajne, to komputer nim sterujący nie jest połączony z systemem pokładowym. To całkowicie odrębna jednostka, do której fizycznie nie ma dostępu z całej reszty okrętu. Zresztą dostanie się do bloku więziennego może być równie ciężkie. Dotrzemy tam, ale jeśli któryś klawisz włączy alarm, nie będę mógł go zablokować.
— Rozumiem… — McKeon potarł podbródek i rozejrzał się po dwudziestu czterech zdeterminowanych twarzach otaczających go ludzi.
W jego zawodowej opinii plan Harknessa był najbardziej zwariowaną rzeczą, o jakiej słyszał, ale największym wariactwem było to, że faktycznie mógł się powieść.
— Dobrze — ocenił po chwili milczenia. — Będziemy musieli się rozdzielić. Andy, weź elektrokartę od bosmanmata.
Harkness podał Venizelosowi elektrokartę zabraną z konsoli strażniczej, na którą zgrał plan systemu cyrkulacji powietrza wraz z zaznaczonymi wejściami służbowymi.
— Jesteśmy tutaj, sir — pokazał na ekranie. — Zaznaczyłem najlepszą, jak mi się wydaje, drogę, ale nie wiem, na ile dokładny jest ten plan. Ta banda kretynów ma takiego świra, że celowo umieścili we własnych bankach danych fałszywe informacje! Natknąłem się na parę takich kwiatków, ale pojęcia nie mam, ile ich jest w sumie. A nawet jeśli ten plan jest w stu procentach dokładny, to i tak musicie się spieszyć, nim zacznie się zabawa.