Obserwujący ich ucieczkę Carson Clinkscales wiedział, że pierwszy raz w życiu zrobił wszystko dokładnie tak, jak należało.
I było to miłe uczucie.
ROZDZIAŁ XXIX
Towarzysz porucznik Hanson Timmons był w parszywym humorze.
Stał wyprostowany jak struna, w galowym uniformie, rękawiczkach i z trzcinką pod prawą pachą i wpatrywał się wściekle w drzwi windy. Za nim stała podwójna zmiana dyżurna, tak jak on wyprężona i w galowych mundurach doprowadzonych do stanu wręcz ideału według wojskowego regulaminu musztry. Wszyscy naturalnie byli uzbrojeni, ale broń (także regulaminowo) mieli przewieszoną przez ramiona lub spoczywającą w kaburach. Czekali na ekipę mającą nakręcić wyprowadzanie więźnia i byli nieszczęśliwi. Powód był prosty, podobnie jak i przyczyna tak nienagannego wyglądu — czuli rosnącą frustrację i wściekłość dowódcy, bo trwało to od paru ładnych tygodni i wręcz nie sposób było tego nie zauważyć. I nikt nie chciał dać mu najmniejszego pretekstu do rozładowania się. Timmons był tego świadom, ale to jedynie zwiększało jego wściekłość, skoro bowiem podkomendni rozpoznali bezbłędnie jego stan, musieli się też domyślić, co go spowodowało.
Timmons został przydzielony na dowódcę straży cywilnego bloku więziennego krążownika liniowego Tepes ledwie parę tygodni przed odlotem do systemu Barnett. Biorąc pod uwagę, że był ledwie porucznikiem, przydział stanowił nie lada gratkę, oznakę uznania przełożonych oraz wiary w jego umiejętności. Osiągnięcia miał faktycznie spore — specjalizował się w więźniach politycznych i zawsze dostarczał ich w dokładnie pożądanym przez zwierzchników stanie. Zazwyczaj załamanych, gotowych wykonać każde polecenie i wytresowanych. Był przekonany, że potrafi złamać każdego, i miał ku temu podstawy. W końcu zazwyczaj człowiek jest dobry w tym, co robi, jeśli lubi swoją pracę.
A Timmons wręcz ją kochał.
To był zresztą główny powód, dla którego przydzielono go na osobistą jednostkę towarzyszki sekretarz Ransom — spodziewała się ona bowiem, że od czasu do czasu będzie potrzebowała usług podobnego specjalisty. A powodem frustracji i wściekłości towarzysza porucznika było to, że pierwszy raz w życiu nie udało mu się złamać więźnia. Fakt, miał poważnie ograniczone możliwości, gdyż towarzyszka sekretarz Ransom zażyczyła sobie kategorycznie, by Harrington w dniu egzekucji znajdowała się w pełni sił fizycznych i psychicznych, tak by dobrze prezentowała się przed kamerami i była w stanie reagować na wszystko, co się wydarzy.
Ta pierwsza restrykcja wykluczała użycie wobec niej przemocy, gdyż nie mogło być śladów jej użycia — mogłoby to wzbudzić u widzów sympatię. A druga uniemożliwiała użycie narkotyków i innych środków chemicznych pomocnych w praniu mózgu.
Oceniając rzecz obiektywnie, Timmons rozumiał sensowność tych ograniczeń, tym bardziej że nie próbowali z więźnia wycisnąć żadnych informacji, a skoro miał trafić prosto na szubienicę, nie było z niego pożytku, więc nie było też sensu go łamać. Co nie zmieniało w niczym faktu, że chciał to zrobić dla własnej przyjemności i satysfakcji. Oraz dla zaspokojenia zawodowej ambicji. Lubił swoje zajęcie, czerpał z niego przyjemność i był pewien swych umiejętności. I dlatego ta porażka tak go bolała i była tak dotkliwa.
A najgorsze było to, że nie miał pojęcia, dlaczego mu się nie powiodło!
To powinno być takie proste, nawet bez użycia argumentów fizycznych i chemicznych. Na pierwszy rzut oka rozpoznał w niej dumę, a z dostarczonych danych wiedział, że jest przyzwyczajona do rozkazywania. A to tylko zwiększało przyjemność oczekiwania, bo dumnych najbardziej nienawidził. Z wyżyn swych osiągnięć czy urodzenia spoglądali na wszystkich z pogardą i traktowali jak służących. Specjalną radość sprawiało mu ściąganie ich z tych wyżyn i wpychanie w błoto. A doświadczenie nauczyło go, że upokorzenia i bezsilność stanowiły w stosunku do nich najskuteczniejszą metodę. I bez znaczenia było, czy chodziło o cywilów, czy wojskowych. Im wyżej który stał przed aresztowaniem, tym szybciej skutkowały. Ktoś przyzwyczajony, że jego polecenia są wykonywane natychmiast, i dzięki temu mający pełną kontrolę nad swoim losem i otoczeniem był wrażliwszy na niemożność dalszego posługiwania się władzą niż ktoś, kto nigdy nie znalazł się na tyle wysoko, by móc rozkazywać innym.
Kiedy dotarło do takiego, że cokolwiek by zrobił, nie miało to żadnego wpływu na bieg wydarzeń i że jest całkowicie bezsilny nawet w najbardziej codziennych kwestiach, szok i wstyd załamywały go błyskawicznie i ostatecznie. Timmons obserwował to wielokrotnie i dlatego ani przez moment nie wątpił, że z Harrington będzie dokładnie tak samo.
A cholera nie było!
Zdarzali się co prawda więźniowie, którzy próbowali ucieczki w bierność i zamykali się w swoim własnym wewnętrznym świecie, ale żadnemu się nie powiodło. Istniało zbyt wiele sposobów, by przywrócić ich do rzeczywistości, i zawsze któryś skutkował. Ale nie tym razem. W biernym oporze Harrington było coś nienaturalnego — był jakby elastyczny, jakby kolejne spadające na nią ciosy potrafiła zamortyzować tak, że traciły całą siłę. Nie był w stanie dokładnie tego ująć, a wiedział, że gdyby zrozumiał, na czym to polega, znalazłby także skuteczny sposób, by owo „coś” pokonać. Może gdyby miał więcej czasu…
Lecz w głębi duszy przyznawał, że oszukuje sam siebie — nawet gdyby miał rok, nie zdołałby jej złamać. Zabić tak, ale nie złamać. Wszystko starannie sobie skalkulował i dozował upokorzenia z naukową wręcz precyzją. Zawsze był zwolennikiem „śmierci tysiąca cięć” i pozbawiania ofiary stopniowo możliwości, a potem złudzeń co do zdolności wpływania na swój los. I przez pewien czas wyglądało na to, że z nią także wszystko przebiega zgodnie z planem. Ale nie przebiegało i ponad dziesięć dni temu doszedł do wniosku, że tym razem mu się nie powiedzie. A to, co się stało trzy dni temu z Bergrenem, jedynie potwierdziło to, co już wiedział. Miał ją przez standardowy miesiąc i skoro to nie wystarczyło, nigdy nie byłby w stanie jej złamać bez uciekania się do metod, których zakazano mu używać.
Przez ponad tydzień rzeczą, której pragnął najbardziej, było wpaść do jej celi z neuropejczem i zobaczyć, jak podobałaby jej się piętnastominutowa sesja polegająca na bezpośredniej stymulacji ośrodków bólu. Albo parę innych sposobów — prymitywniejszych, ale czasami skuteczniejszych właśnie z powodu owej prymitywności. Nauczył się ich od instruktorów z Policji Higieny Psychicznej i używał z dużym powodzeniem. A tym razem nie mógł, by nie zepsuć propagandowego efektu. Który i tak diabli mogą wziąć…
Bo prawdę mówiąc, bał się reakcji towarzyszki sekretarz Ransom, kiedy zobaczy swój gwóźdź programu po tym miesiącu. Przepisy wymagały wyłączenia implantów, więc kazał dezaktywować jej oko, pojęcia nie mając, co to zrobi z jej twarzą ani że technik — idiota nie będzie w stanie sobie poradzić i po chamsku spali implant, uniemożliwiając odwrócenie procesu. Towarzyszka Ransom nie będzie zadowolona, widząc więźnia wyglądającego jak ofiara zawału, i to jeszcze zagłodzona. To ostatnie nie było jego winą — karmił ją regularnie, ale coś mu mówiło, że i tak za to ober…
Lekki wstrząs okrętu przerwał mu tok myślowy. Nie był silny, ale przy takiej masie spowodować go mogło jedynie coś naprawdę potężnego. Odwrócił się ku konsoli znajdującej się na korytarzu, gdy okręt zakołysał się ponownie, tym razem silniej.
To dodało Timmonsowi skrzydeł — towarzysz szeregowy Hayman ledwie zdążył uskoczyć mu z drogi, zwalniając miejsce za pulpitem. Timmons nacisnął klawisz interkomu, gdy Tepes zadygotał trzeci raz.