Выбрать главу

— A pan ma zamiar mu jej udzielić — dokończył Honeker.

— Lecąc tam nie jakimś drobiazgiem w rodzaju pinasy, ale tym okrętem — dodał Tourville. — Problem w tym, że bez zgody dowództwa obrony Hadesu wolę nie ruszać się z miejsca. Raz, że nie wiadomo, czego w obozie Charon dowiedzieli się o sytuacji na pokładzie Tepesa, dwa, nawet jeśli niczego, to mogą nasze poczynania odczytać jako początek ataku, bo kazali nam się trzymać z dala od planety.

— Rozumiem — powtórzył Honeker, po czym zwrócił się do oficera łącznościowego: — Poruczniku Fraiser, będzie pan łaskaw skontaktować się z obozem Charon i poinformować, że na moją odpowiedzialność zamierzamy udzielić pomocy Tepesowi. Proszę przekazać, że będziemy lecieli z pełnym przyspieszeniem, i poprosić o potwierdzenie wyłączenia pól minowych znajdujących się na naszej drodze.

* * *

Słysząc otwierające się drzwi celi, Honor wstała i stanęła przodem do nich z twarzą całkowicie pozbawioną wyrazu. Nie było to takie łatwe, gdyż Timmons, nie kryjąc, że sprawia mu to przyjemność, poinformował ją dnia poprzedniego, że gdy drzwi się otworzą następnym razem, będzie to początek jej drogi na szubienicę.

Na dodatek zaczęła odbierać dziwne przebłyski emocji Nimitza. Były słabe i urywane, gdyż dzieliła ich spora odległość, a treecat nie wrócił do pełni sił, więc nie bardzo mogła się zorientować, o co chodzi. Wiedziała, że Nimitz jest w ruchu i że przemieszczanie się sprawia mu od czasu do czasu większy niż zwykle ból. Z początku sądziła, że jest przewożony na planetę, ale potem zmieniła zdanie, gdyż nadrzędnymi jego uczuciami były podniecenie, radość i dziwna determinacja przebijająca się na pierwszy plan. Pojęcia nie miała, co mogło ją wywołać, i zaczęła się obawiać, że mogą to być wytwory jej umysłu. Co prawda nigdy dotąd nic podobnego jej się nie zdarzyło, ale zawsze kiedyś jest pierwszy raz… a strach i osłabienie potrafią zrobić z człowiekiem różne rzeczy. Nie do tego jednak stopnia, by miała to okazać tej bandzie psychopatów.

Szczęknął zamek, drzwi otworzyły się i…

— Milady! Lady Harrington! Honor!

Zatoczyła się, słysząc ten głos, i wytrzeszczyła zdrowe oko, bo to, co usłyszała, było niemożliwe. To, co zobaczyła, zresztą też — w otwartych drzwiach stał Andrew LaFollet w sfatygowanym uniformie, ale z automatyczną strzelbą w dłoniach.

Prawie uznała to za halucynacje będące wynikiem osłabienia.

Na szczęście to nie była halucynacja — kiedy zrobiła niepewny krok w jego stronę, on zrobił trzy, pewne i szybkie, i ujął jej wyciągniętą dłoń. Czując ciepło i realność jego ręki, uwierzyła, że to prawda. Niespodziewanie coś zaszkliło jej się w prawym oku i przestała wyraźnie widzieć. Andrew uścisnął jej dłoń i Honor na wpół westchnęła, na wpół jęknęła. A potem objęła go i przytuliła się mocno.

— Przyszliśmy po panią — powiedział nieco niewyraźnie, gdyż usta miał wciśnięte w jej ramię.

Honor odetchnęła głęboko i puściła go, mrugając gwałtownie, by odzyskać ostrość widzenia. Zdążyła akurat, by zobaczyć, jak zmienia się wyraz jego twarzy, gdy dotarł do niego jej wygląd i stan. Czerwony kombinezon o dwa numery za duży, choć miesiąc temu pasował… wychudzona postać… martwa połowa twarzy… Oczy LaFolleta zmieniły się w dwie bryłki lodu, w którym zapłonęła czysta nienawiść. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że każdy ubek, jakiego spotka na swej drodze, bardzo szybko będzie martwym ubekiem. Niezależnie od okoliczności. Otworzył usta, ale powstrzymała go gestem.

— Nie mamy czasu, Andrew — powiedziała cicho, lecz zdecydowanie. — Potem.

Jeszcze przez sekundę przyglądał się jej, po czym otrząsnął się zupełnie jak wychodzący z wody pies.

— Fakt, milady: nie mamy czasu — przyznał.

I dał komuś znak ruchem głowy.

Ponieważ ten ktoś znajdował się z lewej strony, Honor musiała odwrócić się, by go dostrzec, co też szybko uczyniła. I przeżyła kolejną niespodziankę, widząc podchodzącego Venizelosa. Andreas zapiął jej na biodrach pas z pulserem, po czym uniósł oczy i uśmiechnął się z widocznym wysiłkiem. Uścisnęła jego ramię i natychmiast puściła je, sięgając po broń. Sprawdziła stan magazynka i zasilacz i z zadowoleniem wsunęła je do kabury — oba były pełne.

— Idziemy, milady! — polecił LaFollet.

Wyszli na korytarz i Honor stanęła jak wryta, widząc cztery rozsiekane w znacznej części ciała. Trzy były w mundurach sił Urzędu Bezpieczeństwa, czwarte w zielonym uniformie Gwardii Harrington.

— Bob! — szepnęła, rozpoznając z pewnym trudem Whitmana.

LaFollet pociągnął ją delikatnie, ale stanowczo za ramię.

— Nie mamy czasu, milady! — oznajmił, nie kryjąc zaniepokojenia.

Poszła posłusznie za nim, omijając trupy — gdyby go nie znała, mogłaby go znienawidzić za głos pełen napięcia, ale poza tym pozbawiony uczuć. Ponieważ go znała, wiedziała, że za tą maską kryje się żal większy, niż sama czuła, ale trzymany w żelaznych ryzach, na który przyjdzie czas, gdy skończy się walka. Odruchowo chciała przyklęknąć przy zwłokach Whitmana, ale jego dłoń i słowa powstrzymały ją:

— Musimy się spieszyć! Zdążyli wszcząć alarm, nim Bob ich zabił!

Przytaknęła ruchem głowy, próbując połapać się w sytuacji, gdy po jej drugiej stronie pojawił się Candless. Obaj z LaFolletem złapali ją pod ramiona i zestawili w szyb windy, gdzie czekała Marcia McGinley. Honor powitała ją uściskiem i próbowała coś powiedzieć, ale Marcia złapała strzelbę i pobiegła w ślad za Candlessem, który tymczasem zeskoczył i minął je. Do Honor zaś dołączyli LaFollet i Venizelos.

— Przynajmniej mamy kupę broni i amunicji — poinformował ją ten ostatni, wręczając jej strzelbę.

— Idziemy, milady! — przynaglił LaFollet.

I cała trójka ruszyła w głąb szybu.

* * *

— Znowu próbują szybem windy! — rozległ się czyjś okrzyk.

A zaraz potem rozległy się trzy następujące raz po razie wystrzały z granatnika.

Trzy pociski przemknęły obok McKeona i trafiły w otwór powstały w na wpół rozsuniętych drzwiach windy. Obie połówki drzwi były wykrzywione i zablokowane siłą wcześniejszego wybuchu, toteż nie dało się ich ani do końca otworzyć, ani zamknąć. Nastąpiły dwie sekundy ciszy, potem pociski kolejno eksplodowały. W zamkniętej przestrzeni szybu ich skuteczność musiała być całkowita, bo gdy ucichł huk, nie dobiegł stamtąd żaden jęk. Jasper Mayhew jednakże na wszelki wypadek posłał ich śladem jeszcze dwa następne.

McKeon mruknął z satysfakcją i polecił Marchantowi:

— Potrzebujemy kogoś, kto mógłby obserwować ten szyb. Musimy widzieć, kto się zbliża, bo jeszcze pozabijamy naszych wracających z lady Harrington, jeśli wybiorą tę drogę.

— Zajmę się tym — zapewnił Marchant i machnął na Clinkscalesa.

Obaj skokami dopadli drzwi i zaczaili się przy nich.

Na galerię pokładu hangarowego docierały dwie windy — każda z jednego jej końca. Znajdująca się po przeciwnej stronie jak dotąd była cała i nikt nie próbował jej wykorzystać, ale i tak na wprost jej drzwi ustawiono barykadę z rozmaitych urządzeń i palet ładunkowych. Russ Sanko i mat Halburton uzbrojeni w karabiny plazmowe zajęli za nią stanowiska ogniowe.

Jeden z programów Harknessa zablokował wszystkie windy prowadzące na pokład hangarowy nr 4, o czym załoga zdążyła się raczej szybko przekonać. Nie mogąc użyć wind, funkcjonariusze UB wykorzystali szyby i spróbowali wysadzić drzwi jednej z wind na galerii. Częściowo im się to udało — przy tej okazji zginął bosmanmat Reilly, ale pozostali zmasakrowali grupę szturmową, nim zdołała wyjść z szybu. Druga winda stanowiła potencjalnie większe zagrożenie, gdyż nie wiadomo było, czego mogą spróbować ubecy, ale McKeon zdecydował się nie wysadzać jej, by nie blokować wyjścia. Wysłani po Honor mogli wracać tamtędy, a Sanko i Halburton stanowili wystarczające zabezpieczenie. Każdy, kto próbowałby przeprowadzić atak, używając szybu tej windy jako punktu wyjściowego, zdołałby otworzyć drzwi. I to było wszystko, co by osiągnął atakujący.