Wylatała tysiące godzin na rozmaitych małych jednostkach i choć nie była urodzonym pilotem jak Scotty Tremaine, posiadała olbrzymie doświadczenie. Dlatego zresztą dostała to właśnie zadanie. Logicznie rzecz biorąc, była pewna, że potrafi je wykonać, ale i tak żałowała, że nie miała czasu na praktyczne zapoznanie się z promem szturmowym. Ot, tak choćby ze trzy dni lotów próbnych… Prom wydawał jej się ociężały i wolno reagujący na stery i choć zdawała sobie sprawę, że jest to złudzenie, tak właśnie czuła. Całe szczęście, że nadlatywały zwykłe nie uzbrojone promy transportowe, bo gdyby miało dojść do walki manewrowej, obie z DuChene nie miałyby szans — brak doświadczenia w pilotażu tego konkretnego typu jednostki stałby się natychmiast widoczny dla wszystkich wrogich pilotów. Na szczęście celem tej operacji było to, by w żadnym wypadku nie prowadzić walki, a przede wszystkim nie zdradzić swej obecności.
— Jedynka, widzisz jakieś ślady zewnętrznych zniszczeń? — w głośniku rozległ się inny głos.
— Baza, tu Jedynka: nie widzę żadnych uszkodzeń, tylko trochę szczątków. Sądzę, że eksplodował pokład hangarowy, może więcej niż jeden, ale nie widzę żadnych wycieków powietrza i nie odbieram żadnych sygnałów kapsuł ratunkowych. To musi być jakaś awaria elektroniki pokładowej.
— Taak? — w głosie kontrolera Bazy słychać było duże wątpliwości. — Nigdy nie słyszałem o awarii, która całkowicie pozbawiłaby okręt łączności i spowodowała eksplozję pokładów hangarowych. Może ty słyszałeś?
— Nie, ale co innego mogłoby to spowodować? Gdyby mieli poważne kłopoty, to aż by się tu roiło od kapsuł ratunkowych, promów i innego drobiazgu!
Metcalf zachichotała, słysząc ton obu rozmówców. Ich logice nie można było niczego zarzucić, ale tylko dlatego, że żaden nie zetknął się z „awarią elektroniki” zwaną bosmanmatem Harknessem.
— Jedynka, tu Baza, muszę się zgodzić z twoją oceną. Kiedy dotrzesz do Tepesa?
— Baza, tu Jedynka: oceniam, że za kwadrans, ale chcę przelecieć wzdłuż kadłuba i obejrzeć jego pokłady hangarowe, zanim spróbuję zacumować przy którejś z zewnętrznych śluz.
— Jedynka, tu Baza, jesteś na miejscu i decydujesz. Informuj, jak zauważysz coś interesującego.
— Tu Jedynka, oczywiście że będę informował. Jedynka bez odbioru.
Głosy umilkły, a Metcalf przyglądała się zbliżającym promom, dopóki nie rozległ się cichy, ale wyraźny dźwięk. Spojrzała pytająco na DuChene.
— Rakiety uzyskały namiar celów — poinformowała ją z uśmiechem Sarah.
Obie odprężyły się nieco — teraz przestało być ważne, jak sprawią się pasywne sensory promu, bo głowica samonaprowadzająca każdej z rakiet namierzyła wyznaczony cel i śledziła go samodzielnie. Oznaczało to, że nie zgubią już celu, wystarczyło je odpalić i…
Geraldine Metcalf i Sarah DuChene spojrzały na siebie, a ich uśmiechy mogły zmrozić serce gwiazdy.
— Nadal żadnej wiadomości z Tepesa? — spytał ostro kontradmirał Tourville.
— Żadnej, towarzyszu kontradmirale — odparł Fraiser z taką cierpliwością, że pytający zarumienił się.
Poklepał przepraszająco oficera łącznościowego po ramieniu i wrócił do stanowiska Shannon Foraker nadal skupionej na ekranie taktycznym.
Count Tilly gwałtownie wytracał prędkość po otrzymaniu wiadomości z obozu Charon, jako że dalsze zbliżanie się do planety było zdecydowanie niebezpieczne. Hades w tym czasie stale oddalał się od niego, gdyż tak przebiegała jego orbita — nim Count Tilly znajdzie się we względnym bezruchu wobec planety, ta będzie oddalona o ponad siedem minut świetlnych. To nastąpi jednak za trzydzieści pięć minut, i to przy pełnym obciążeniu kompensatora bezwładnościowego.
Tak na dobrą sprawę należałoby głupich ubeków zostawić samych sobie, skoro nie życzą sobie pomocy. Z obozu na orbitę można było zresztą dotrzeć znacznie szybciej… tylko nie dało się w ten sposób udzielić sensownej pomocy znajdującemu się w poważnych tarapatach okrętowi. A Tepes musiał mieć naprawdę duże problemy, bo zawiodło zbyt wiele systemów równocześnie. Inaczej nie doszłoby do całkowitego przerwania łączności i to na dodatek trwającego tak długo.
Należałoby zostawić durniów… tylko żaden prawdziwy członek załogi statku kosmicznego nie potrafił zignorować okrętu, który potrzebował pomocy. I dlatego kontradmirał Tourville miał poważny dylemat i klął w myślach aż miło.
— Nie podoba mi się to — oceniła zwięźle Honor, przyglądając się planowi widocznemu na ekranie elektrokarty. — Nie będziemy mieli żadnej osłony.
— Nie przeczę, że to ryzykowne, milady — zgodził się rzeczowo Venizelos. — Ale kończy się nam czas.
— A gdybyśmy obeszli tymi tunelami technicznymi? — spytała Honor, wskazując na brzeg ekranu.
— Wątpię, żeby to się udało, ma’am. — McGinley wyprzedziła Venizelosa w odpowiedzi. — Ktoś wie, że korzystamy z szybów wind i tuneli technicznych. Jeżeli zdołał o tym zawiadomić wszystkich, to będą się nas spodziewali właśnie tam, a plany okrętu mają, więc bez trudu znajdą dobre miejsce na zasadzkę gdzieś po drodze między miejscem walki a czwartym pokładem hangarowym. Poza tym Andy ma rację: kończy nam się czas i musimy zaryzykować. Ta trasa jest najkrótsza, a więc najlepsza.
Honor zmarszczyła brwi, odruchowo masując lewy policzek. Ponieważ znajdowała się bliżej Nimitza, wyraźniej czuła jego emocje. Co prawda cień bólu też był silniejszy, ale stanowił tło dla pozostałych sygnałów i choć nie była w stanie zorientować się, co się dokładnie dzieje, satysfakcja Nimitza oznaczała, że jak dotąd wszystko przebiega zgodnie z planem.
Natomiast to, co działo się na pokładzie hangarowym, miało marginalny wpływ na ich położenie. A ocena Venizelosa i McGinley była słuszna — mieli coraz mniej możliwości i coraz mniej czasu. Dlatego Andy wybrał trasę biegnącą korytarzami, ale najkrótszą, prowadzącą do windy mającej pozostawać pod kontrolą Harknessa.
— Andrew? — spytała.
LaFollet wzruszył ramionami.
— Uważam, że mają rację, milady. Fakt, jest to ryzykowne, ale nie aż tak jak obejście tunelami. Poza tym jeżeli się spóźnimy, kapitan McKeon będzie miał tylko dwie możliwości: albo nas zostawi, albo będzie czekał do końca, a wtedy złapią czy wybiją wszystkich…
— Dobrze — westchnęła, uśmiechając się krzywo. — W końcu dlaczego ja się kłócę z wariatami, którzy to wszystko zaplanowali?!
— Już prawie są… — oceniła DuChene.
Metcalf przytaknęła bez słowa. Promy zbliżyły się na tyle, że lada chwila ich załogi musiały zauważyć komitet powitalny, a co gorsza zaczęły się rozdzielać, a do tego nie mogła dopuścić. Odczekała pięć sekund i nacisnęła przycisk odpalający rakiety.
Odległość między promem szturmowym a trzema promami transportowymi wynosiła sześćdziesiąt kilometrów. Rakiety włączyły napędy, ledwie oddaliły się na bezpieczną odległość od wyrzutni, i pomknęły ku namierzonym celom. Były znacznie mniejsze od będących na wyposażeniu wyrzutni pokładowych choćby niszczycieli i dlatego też rozwijały mniejsze przyspieszenie. Co i tak w tym przypadku było bez znaczenia: przy tak małej odległości i przyspieszeniu czterdziestu tysięcy g dotarły do celu w pół sekundy, a przez taki czas na pokładach celów nikt nie miał prawa zorientować się, że coś im zagraża.