Skoro nie było, należało mieć nadzieję, że winda będzie na nich czekać… Tylko że muszą najpierw do niej dotrzeć, by jak najprędzej dołączyć do reszty na pokładzie hangarowym. Andy i Marcia mieli rację, natomiast ją chwilowo bardziej pochłaniała kwestia złapania oddechu — nie sądziła, że straciła aż tyle sił. Kiedy mogła już mówić bez gorączkowego łapania tchu, otworzyła oczy i uśmiechnęła się krzywo.
— Przynajmniej nie będę miała żadnego problemu z zapamiętaniem kodu otwierającego drzwi — przyznała ze złośliwym uznaniem.
Venizelos roześmiał się. Harkness użył bowiem daty jej urodzin jako kodu do drzwi. Winda zaś miała być tak zaprogramowana, by po wejściu do niej osób, które w ten sposób otworzyły drzwi, wystarczyło nacisnąć „O”, by winda automatycznie skierowała się na pokład hangarowy numer cztery. Honor nie miała pojęcia, skąd Harkness znał datę jej urodzin, ale bosmanmat okazał się tak pełen niespodzianek, że przestała się już dziwić czemukolwiek.
— Dobra — ocenił Venizelos i spojrzał pytająco na LaFolleta. — Andrew?
— Idziemy pojedynczo — wyjaśnił zapytany. — Ja prowadzę, potem lady Harrington, komandor McGinley, na końcu ty. Proszę, milady.
Podał jej elektrokartę i ujął oburącz strzelbę.
— Zapamiętałeś drogę? — upewniła się.
— Tak, ale chcę, żeby pani miała plan na wszelki wypadek…
Zamiast kończyć, wzruszył wymownie ramionami. Honor zaś stłumiła bezsensowny protest — dwie osoby już poświęciły dla niej życie, a reszta ryzykowała je wielokrotnie… Chciała coś powiedzieć, podziękować im jakoś, ale brakowało jej słów i czasu. Dlatego tylko uśmiechnęła się i objęła każdego z nich w krótkim, silnym uścisku.
— Dobra — powiedziała, biorąc strzelbę. — Załatwmy to!
— Nadzorca Tresca dziękuje za ostrzeżenie, towarzyszu kontradmirale, ale uważa, że jest zbyt alarmistyczne — zameldował Harrison Fraiser. — Jest pewien, że załoga Tepesa wkrótce odzyska kontrolę nad okrętem, a dopóki to nie nastąpi, sam ma wystarczające środki, by uniemożliwić start z pokładu krążownika każdej małej jednostki.
— Idiota! — komentarz niespodziewanie wygłosiła cicho, ale z przekonaniem Shannon Foraker.
Tourville spojrzał spod oka na Honekera i niespodziewanie obaj uśmiechnęli się porozumiewawczo, a równocześnie bezsilnie.
— Mogłabyś to uzasadnić, Shannon? — zaproponował po chwili ciszy Honeker, pierwszy raz zwracając się do niej nie dość, że jak człowiek, to jeszcze po imieniu.
Tourville był ciekaw, czy Foraker zwróciła na to uwagę. Jeśli tak, to doskonale nad sobą panowała, bo nie zdradziła się niczym.
— Ten, jak mu tam… Tresca jest idiotą, bo opowiada bzdury, jakie to ma możliwości, a nie ma zielonego pojęcia, że co najmniej jedna mała jednostka i to uzbrojona dawno wystartowała z pokładu Tepesa i nadal jest w pobliżu okrętu! Proszę się nie dziwić, tylko pomyśleć: skąd mogły się wziąć rakiety, które zniszczyły wszystkie trzy promy wysłane przez tego bęcwała?
— Jazda!
LaFollet wykopał kratkę wentylacyjną i wypadł w ślad za nią. Wylądował na ugiętych nogach na pokładzie i jego strzelba ustawiona na ogień pojedynczy kaszlnęła dwa razy, nim Honor znalazła się na korytarzu. Ani jeden z zastrzelonych nie zdążył wydać dźwięku, a LaFollet, nie czekając, aż znieruchomieją, ruszył naprzód.
Honor pobiegła za nim, starając się być blisko, ale nie za blisko, by mu nie przeszkadzać. Nie sprawiło jej to kłopotu, mimo że miała dłuższe nogi, gdyż po kilkunastu krokach zmęczenie i brak sił dały znać o sobie. Z początku delikatnie, potem coraz mocniej. Za sobą słyszała tupot butów McGinley i Venizelosa, a przed sobą strzały, krzyki i jęki.
Wszystko szło pięknie przez pierwszych parę minut, dopóki nie usłyszała okrzyku dobiegającego z tyłu. A zaraz potem za jej plecami rozległo się wycie pulserów i wystrzały strzelby. Dobiegła do kolejnego narożnika i odwróciła głowę akurat w momencie, w którym Venizelos zawrócił. Odruchowo chciała go zatrzymać, ale McGinley pchnęła ją z całych sił do przodu.
— Biegnij! — wrzasnęła.
I Honor pobiegła, wiedząc, że tamta ma rację.
Ostatnie, co zobaczyła przed minięciem narożnika, to Venizelos klęczący na jednym kolanie i strzelający równo i spokojnie niczym na strzelnicy do każdego, kto się tylko pokazał. A potem zasłoniła go ściana, a ona biegła dalej, zostawiając go na pewną śmierć.
Z przodu zagrzmiała gęsta kanonada i dopiero gdy się potknęła o jakiegoś trupa, oprzytomniała na tyle, by z powrotem patrzeć pod nogi. Przez moment bała się, że zobaczy tam ciało LaFolleta, ale trup był w czarno-czerwonym mundurze. Andrew zaś był z przodu i oczyszczał drogę.
Andrew LaFollet już raz uratował jej życie, wraz z Candlessem i Eddym Howardem, ale wtedy atak zabójców nastąpił zbyt niespodziewanie i szybko, by mogła w pełni zorientować się w przebiegu wydarzeń. Tym razem było inaczej, może dlatego że była dalej od niego, może dlatego że trwało to dłużej, a może była pewna, że on też zginie tak jak Bob, Jamie i Andy, i dlatego obserwowała go uważniej.
I dlatego wreszcie zdała sobie sprawę, jak dobrym jest zawodowcem i jak śmiertelnie jest groźny. Biegł płynnie, nie próbując szukać osłon, których i tak niewiele by znalazł — liczył na szybkość i zaskoczenie. Równomiernymi ruchami głowy omiatał wzrokiem obie strony korytarza i wszystkie drzwi, a lufa strzelby trzymanej na wysokości pasa podążała ze jego wzrokiem niczym sprzężona: celował tam, gdzie patrzył. Dlatego każdy, kogo dojrzał, padał martwy praktycznie w tym samym momencie. I jeśli był sam, nie zdążył nawet krzyknąć, nie mówiąc już o strzelaniu. A co chwila wyskakiwał z drzwi czy bocznego korytarza jakiś ubek zwabiony zamieszaniem i strzelaniną w samym środku pokładu, na którym dotąd panowały cisza i spokój.
Andrew LaFollet spłacał dług i bronił życia swej patronki, i szedł przez nich niczym wysłannik śmierci — ten, kto go zobaczył, ginął. A potem zniknął za kolejnym narożnikiem i Honor zamiast strzałów usłyszała jego tryumfujący okrzyk — dotarł do drzwi windy.
Zawrócił natychmiast, przebiegł skulony obok niej i zajął stanowisko przy ścianie korytarza, Marcia zaś przy drugiej, a Honor pobiegła dalej, by wprowadzić kod przywołujący windę. Gdy dotarła do drzwi i wybierała kombinację cyfr, za jej plecami rozpętała się strzelanina. Drzwi otworzyły się bez uprzedzającego sygnału i ujrzała przed sobą windę dokładnie w momencie, w którym rozległ się wysoki wizg wielolufowego działka pulsacyjnego. Pojęcia nie miała, skąd się tu znalazło, ważne było, że ubecy je mieli i użyli. Była to straszna broń w zamkniętej przestrzeni, gdyż jej eksplodujące pociski cięły ściany i drzwi niczym gigantyczna piła łańcuchowa — nic poza pancerzem nie stanowiło przed nimi osłony, a ściany korytarzy czy szyby wind nie były opancerzone, bo i po co…
Wskoczyła do środka — światła zapaliły się automatycznie, a ekran nad klawiaturą wyświetlił, tak jak miał, trzy znaki zapytania. Oznaczało to, że winda pozostała pod kontrolą Harknessa.
Honor odwróciła się i krzyknęła:
— Jest winda! Zabieramy się stąd!
McGinley odwróciła się pierwsza i ruszyła biegiem, ukazując w uśmiechu wszystkie zęby. I nagle jakby potknęła się w pół skoku, a jej tułów eksplodował rozcięty na dwoje pociskami z działka, które moment wcześniej rozpruły ściany za nią. Honor krzyknęła, a dwa zakrwawione kawałki ciała będące jeszcze przed sekundą żywym człowiekiem zwaliły się na pokład.