Pierre ufał mu z dwóch powodów. Po pierwsze, Oscar wiedział, że jako główny oprawca i klawisz Ludowej Republiki nie mógłby utrzymać się przy władzy, nawet gdyby udało mu się ją zdobyć. Był obiektem strachu, nienawiści i pogardy zbyt wielu ludzi, by mogło mu się to udać. Po drugie, autentycznie nie miał ochoty zostać przywódcą. Pierre dał mu na to wystarczająco wiele okazji — żadna nie została wykorzystana, gdyż Saint-Just dokładnie znał własne możliwości i ograniczenia.
W przeciwieństwie do Cordelii, i to był główny powód, dla którego ona nie mogła zająć jego stanowiska. Była bowiem zbyt nieprzewidywalna, co znaczyło w tych warunkach zbyt niepewna, by Pierre mógł zaryzykować. Poza tym podczas gdy on próbował stworzyć coś na szczątkach starego porządku, ona częstokroć była bardziej zainteresowana wykorzystywaniem władzy dla własnych zachcianek, a te sprowadzały się głównie do niszczenia. Najskuteczniejsza okazała się w mobilizowaniu motłochu do realizacji innych niż zniszczenie Komitetu celów i w tej kwestii potrafiła zdziałać prawdziwe cuda. Dlatego była tak cenna. A ponieważ propaganda publiczna kształtowała opinie, musiała mieć w pierwszej kolejności dostęp do informacji, co dawało Ransom nie rzucającą się w oczy, ale jak najbardziej realną władzę. Poza tym karierę w rewolucyjnych władzach zaczynała w bezpiece, kierując lotnymi plutonami egzekucyjnymi, i pozostały jej liczne, starannie kultywowane kontakty z byłymi współpracownikami. To, że oboje z Oscarem byli opętani ideą rewolucyjnych przemian, choć z zupełnie innych powodów, pozwalało Pierre’owi wygrywać ich wzajem przeciw sobie, dzięki czemu utrzymywał w równowadze zakres posiadanej przez każde władzy i umacniał własne stanowisko, wykorzystując poparcie któregoś z nich.
— Rozumiem opory Cordelii, Rób — odezwał się Saint-Just po chwili milczenia i odchylił oparcie fotela, odsuwając się w ten sposób od kryształowego blatu stołu konferencyjnego, przy którym siedzieli.
Złączył dłonie na piersiach, przez co wyglądał jeszcze bardziej niż zwykle na niegroźnego wujka, i dodał po chwili:
— Spędziliśmy ponad pięć lat standardowych na przekonywaniu wszystkich, że to flota zorganizowała zamach na Harrisa. W tym czasie usunęliśmy wszystkich starszych rangą oficerów powiązanych ze starym reżimem i umieściliśmy na większości okrętów moich komisarzy, co nie zjednało nam przychylności ich następców. Poza tym w tym gronie możemy uczciwie przyznać, że danie naszym politycznym szpiegom prawa weta w stosunku do rozkazów wydawanych przez tychże oficerów w znacznej części przyczyniło się do serii klęsk, jakie poniosła nasza flota. Jeżeli policzymy do tego, ilu oficerów zabiliśmy lub zamknęliśmy za owe klęski albo „by dodać pozostałym animuszu”, oczywiste jest, że perspektywa zdjęcia buta z ich karku, że się tak wyrażę, może napawać obawą… I to nawet biorąc pod uwagę fakt, że osiągnęliśmy granicę skuteczności terroru, jak i to, że to właśnie flota uratowała nas przed maniakami LeBoeufa. Co do tej ostatniej kwestii, to nie oszukujmy się: McQueen postąpiła tak wyłącznie dlatego, że w porównaniu z nimi każda władza jest lepsza. Częścią programu Lewelerów jest przecież rozstrzelanie każdego oficera wyższego rangą niż major czy komandor porucznik pod zarzutem „zorganizowania militarno-przemysłowego spisku mającego na celu przegrywanie wojny”. Nie ma natomiast żadnej gwarancji, że flota poparłaby nas, gdyby zagrożenie stanowiła mniej energiczna grupa.
To, co mówił, brzmiało spokojnie i rozsądnie, ale sądząc po wyrazie oczu Cordelii, zdawała sobie sprawę, że jest to wstęp do sprzeciwu wobec jej własnego stanowiska. Pierre także w ten sposób to odebrał, dlatego spytał:
— Ale w porównaniu z innymi możliwościami, jakie mamy…?
Saint-Just wzruszył ramionami.
— Porównując to z innymi możliwościami, nie bardzo mamy wybór. Królewska Marynarka spuszcza naszym admirałom lanie za laniem, a my ciągle obwiniamy właśnie ich o klęski. W tej chwili to już nie tylko zła strategia, ale nawet zła propaganda i sama musisz to przyznać — spojrzał na Cordelię spokojnie. — Twoim ludziom jest coraz trudniej zachęcać masy do wspierania „naszych dzielnych obrońców”, skoro równocześnie zabijamy „w nagrodę” prawie tylu naszych oficerów co przeciwnik.
— Fakt, że trudniej, ale to i tak mniej ryzykowne niż pozwolić wojskowym znów poczuć się ważnymi — zripostowała, patrząc wymownie na Pierre’a. — Jeżeli dokooptujemy do Komitetu jakiegoś wojskowego, to jak uniemożliwimy mu dowiedzenie się czegoś, co chcemy ukryć przed wojskiem? Jak, dajmy na to, kto naprawdę zabił Harrisa i jego rząd?
— Na to akurat są niewielkie szanse — odparł Saint-Just. — Dowodów na nasz udział nie było nigdy, a przy życiu nie pozostał nikt poza kilkoma bezpośrednimi wykonawcami, więc nikt nie zdoła podważyć naszej oficjalnej wersji. Ci, którzy żyją, gdyby zaczęli mówić, jedynie pogrążyliby siebie, a nas i tak nie zdołaliby przekonująco wplątać. Poza tym dopilnowałem, żeby w archiwach UB były wyłącznie informacje potwierdzające oficjalną wersję. Każdy, kto spróbuje kwestionować takie „bezstronne dowody”, będzie naturalnie kontrrewolucjonistą, wrogiem ludu, reakcjonistą i tak dalej.
— „Niewielkie szanse” to nie to samo co „niemożliwe” — prychnęła Ransom ostrzej niż zwykle.
Cordelia Ransom bowiem, niezależnie od tego że była manipulatorką, autentycznie wierzyła w cały pomysł wrogów ludu. A jej podejrzliwość w stosunku do wszystkich wojskowych i wojska jako całości była wręcz obsesyjna. Pomimo konieczności tworzenia świetlanego wizerunku Ludowej Marynarki w związku z toczącą się wojną i podkreślania jej roli jako obrońcy Ludowej Republiki nienawidziła prywatnie tejże Ludowej Marynarki w sposób wręcz patologiczny. Uważała ją za instytucję dekadencką, zdegenerowaną i godną pogardy, którą w dodatku wszystkie tradycje wiązały ze starym reżimem, toteż, jak sądziła, najprawdopodobniej we flocie cały czas spiskowano, jak obalić Komitet i wrócić do poprzednich rządów. W tym podejrzeniu umacniały ją ciągłe porażki Ludowej Marynarki (wynikające bez wątpienia w części z nielojalności). Co gorsza, klęski te wzbudziły w niej strach o własną skórę, a konkretnie o to, że flota nie zdoła jej obronić. Doprowadziło to do sytuacji tak nieracjonalnej animozji, że zaczęła się ona wymykać spod kontroli. I było jednym z powodów, dla których Pierre zdecydował, że potrzebuje we władzach wyższego oficera jako przeciwwagi dla Cordelii.
Rob S. Pierre był zresztą zaskoczony tym, że Cordelia skupiła nienawiść właśnie na wojsku, gdyż w przeciwieństwie do niego wywodziła się z wykonawczego ramienia Unii Praw Obywatelskich i przez prawie czterdzieści lat standardowych walczyła nie z wojskiem, które praktycznie nigdy nie ingerowało w kwestie bezpieczeństwa wewnętrznego, lecz z policją i bezpieką. Zdrowy rozsądek sugerował, że to właśnie oni powinni stać się obiektem jej nienawiści. A wcale tak nie było. Z Oscarem, który pełnił wówczas funkcję zastępcy szefowej bezpieki, współpracowała doskonale i nigdy nie zdarzyło jej się wypomnieć żadnemu pracownikowi Urzędu Bezpieczeństwa, że wywodził się ze starej bezpieki czy Policji Higieny Psychicznej. Być może działo się tak dlatego, że Ransom i oni działali według tych samych zasad i choć byli wrogami, rozumieli się, a terrorystka, jaką z natury była Cordelia, w żaden sposób nie potrafiła pojąć tradycji i wartości najistotniejszych dla członków sił zbrojnych.
Niezależnie zresztą od powodów jej nastawienia ani on, ani Oscar go nie podzielali. Jeżeli chodziło o wrogów Komitetu, postępowali tak samo, ale zdawali sobie sprawę, że najgroźniejsi z nich bynajmniej nie znajdują się w szeregach sił zbrojnych. W przeciwieństwie do Cordelii potrafili też precyzyjnie rozgraniczyć Komitet i Ludową Republikę, tak jak potrafili pogodzić się z faktem, iż porażki floty nie są wcale dowodem planowanej przez oficerów zdrady. Być może byli większymi pragmatykami, być może zaś powodem było to, że każdy z nich na swój sposób próbował coś stworzyć, podczas gdy Cordelia nadal bardziej zainteresowana była niszczeniem. Pierre uważał, że powód był inny i bardziej prozaiczny — egoizm i paranoja Ransom wspomagały się wzajem i napędzały. Ransom była wewnętrznie przekonana, że Lud, Komitet i ona stanowią jedność, a więc każdy, kto sprzeciwił się lub zawiódł kogokolwiek z tej trójcy, stawał się osobistym wrogiem wszystkich. A dalej już zwykły instynkt samozachowawczy nakazywał ciągłą podejrzliwość i bezwzględne niszczenie wrogów Ludu, zanim oni dopadną i zniszczą ją, Cordelię Ransom.