— A nawet jeżeli masz rację i oficjalna wersja nie wzbudzi podejrzeń, to jak możesz w ogóle rozważać zaufanie jakiemuś oficerowi?! — dodała z uczuciem Ransom. — Sam powiedziałeś, że zabiliśmy zbyt wielu i doprowadziliśmy do zniknięcia zbyt wielu innych i to wraz z rodzinami, by nam to kiedykolwiek wybaczyli!
— Myślę, że nie doceniasz, jak ważny jest dla każdego człowieka jego prywatny interes, oficerów nie wyłączając — odpowiedział jej Pierre, mimo iż nie do niego adresowane było pytanie. — Każdy, kogo dopuścimy do władzy, będzie miał dość powodów, by przy niej pozostać. Poza tym wszyscy inni będą wiedzieli, że osoba ta musiała się z nami w jakiś sposób dogadać, żeby znaleźć się tam, gdzie się znalazła, więc spadnie zaufanie, jakim ją dotąd darzyli. A jej władza będzie nadal zależna od naszej woli. Jeżeli potem odpuścimy trochę oficerom…
— To będą przekonani, że to zasługa tego kogoś, i tym bardziej będą lojalni wobec niego, a nie wobec nas! — wpadła mu w słowo.
— Być może, ale bynajmniej nie na pewno. Zwłaszcza jeśli dopilnujemy, by zastosować w praktyce część rad takiego kogoś i zrobić to otwarcie. Nie przerywaj mi przez chwilę, tylko posłuchaj do końca. Idiotyzmem byłoby nie przyznać temu, kogo wybierzemy, części zasług, bo nikt w to nie uwierzy. Z początku wszyscy mogą uznać, że to rzeczywiście tylko jego zasługa. Ale ważniejsze jest co innego: jeżeli chcemy wygrać tę wojnę, musimy dysponować siłami zbrojnymi, których członkowie nie zachowują się jak niewolnicy. A teraz tak właśnie się zachowują, bo ich do tego doprowadziliśmy stosowaniem zbiorowej odpowiedzialności! Metoda z początku była słuszna i skuteczna, bo świadomość, że za twoje porażki zapłaci rodzina, jest potężnym bodźcem, ale doszliśmy do kresu możliwości, jakie dzięki niej możemy uzyskać. Osiągnęliśmy doskonałe posłuszeństwo wśród oficerów i prawie dokładnie stłamsiliśmy w nich inicjatywę. Co więcej, staliśmy się dla nich wrogiem gorszym od RMN, bo Królewska Marynarka próbuje jedynie zabić ich, a nie zagraża ich rodzinom — w przeciwieństwie do nas. Prawdę mówiąc, byłoby to głupotą ze strony korpusu oficerskiego, gdyby nam w obecnych warunkach zaufał. A nasze poprzednie błędy wymuszają na nas jakąś rehabilitację w ich oczach, jeśli chcemy, by stali się skuteczną siłą zbrojną. Każde wojsko potrzebuje motywacji, a my im ją odebraliśmy. I tak mamy niesamowite szczęście, że flota nie pozostała bierna i nie obserwowała, czym się zakończy walka o władzę. Bo gdyby tak postąpiła, wszyscy troje bylibyśmy już martwi. A chcę ci przypomnieć, że tylko jeden okręt liniowy, i to nie należący do Floty Systemowej, przyszedł nam z pomocą. Nie możemy jednak liczyć na to, że ponownie ktoś taki jak McQueen znajdzie się w odpowiednim momencie na pokładzie równie dużej jednostki jak Rousseau i zechce nas uratować następnym razem, jeżeli przynajmniej nie zademonstrujemy wdzięczności wobec tych, którzy uratowali nasze życie. A jedynym sposobem spłaty tego długu jest według mnie danie wyższemu rangą oficerowi Ludowej Marynarki miejsca i prawa głosu w najwyższych władzach. I dopilnowanie, by choć część proponowanych przez niego zmian weszła w życie, a wszyscy, tak korpus oficerski, jak i członkowie załóg, wiedzieli o tym, że słuchamy ich przedstawiciela. Przynajmniej publicznie.
— Przynajmniej? — Cordelia uniosła brwi. Zaczęła wyglądać na zaciekawioną.
Pierre przytaknął ruchem głowy i wyjaśnił:
— Przedyskutowaliśmy z Oscarem stosowne środki zabezpieczające na wypadek, gdyby nasz udomowiony pies wojny spróbował się wściec albo urwać ze smyczy. Wyjaśnisz?
Pytanie skierowane było do Saint-Justa, który zajął się rzeczowym tłumaczeniem:
— Sprawdziłem każdą z kandydatur proponowanych przez Roba. Po niewielkich przeróbkach ich akt i meldunków ich komisarzy każdy może wyglądać na nieskazitelnego rewolucjonistę i bohatera, gdy go publicznie zaprezentujemy. Bohaterami zresztą są, co do reszty — wystarczyło usunąć parę drobiazgów. Natomiast w aktach każdego ukryliśmy dość bombek i niespodzianek, by móc ich zniszczyć w dowolnym momencie. Naturalnie sympatyczniej byłoby zrobić z takiego zdrajcę i ostatnie ścierwo, kiedy będzie już martwy, bo nieboszczykowi znacznie trudniej jest się bronić.
— Rozumiem…
Cordelia odchyliła się na oparcie fotela i podrapała z namysłem podbródek. Po dłuższej chwili przyznała niechętnie, ale już bez poprzedniej wrogości:
— To dobry początek, ale chcę poznać te niespodzianki. Żeby nasz figurant był odpowiednio na nie podatny, moi ludzie muszą wiedzieć, jak zbudować jego wizerunek na wejście. Co podkreślić, a co przemilczeć, żeby potem nie wyszły na jaw jakieś rażące niekonsekwencje.
— Żaden problem — zapewnił ją Saint-Just.
Mimo to wyraz niezadowolenia nie zniknął całkowicie z jej twarzy. Przestała zajmować się podbródkiem, usiadła prosto i zwróciła do Pierre’a:
— Przyznaję, że jak długo będzie się to udawać, tak długo na tym skorzystamy, ale nadal uważam, że cały ten pomysł jest cholernie ryzykowny. Poza tym wciąż będziemy wysyłali wojskowym sprzeczne sygnały. No bo tak: dopiero co rozstrzelaliśmy Girardiego za utratę Trevor Star, choć wiemy, że to nie całkiem jego wina. Oprócz Proli wszyscy o tym wiedzą, a korpus oficerski najlepiej. I ma świadomość, że admirał zginął tylko dlatego, że musieliśmy udowodnić motłochowi, że to nie nasza wina. Z tego co wiem, nawet członkowie załóg są niezadowoleni ze zrobienia z niego kozła ofiarnego. Więc twoja propozycja, Rób, niewiele zmieni w ich nastawieniu, a przynajmniej nie tak szybko.
Pierre był zaskoczony jej oceną sytuacji, a raczej roli admirała Girardiego. Być może ta wyjątkowa sprawiedliwość opinii wzięła się stąd, że Ransom zmuszona była przyznać, iż nieboszczyk nie jest już w stanie planować zdrady. Naturalnie nie dał tego po sobie poznać. Oznajmił z uśmiechem:
— Bo nie wiesz, kogo planuję powołać w skład Komitetu!
Spojrzała nań bykiem, próbując udać, że nie zżera jej ciekawość, ale oboje wiedzieli, że cierpliwość nie należy do jej najmocniejszych stron. Zdołała opanować zniecierpliwienie przez prawie minutę, potem wzruszyła ramionami i zażądała:
— Więc mi powiedz!
— Esther McQueen — oznajmił Pierre.
Ransom podskoczyła jak oparzona.
— Żartujesz! — warknęła i poczerwieniała, gdy Pierre pokręcił przecząco głową. — Szkoda, bo lepiej byłoby, gdybyś żartował! Oscar, powiedz mu coś, do cholery!
Posłała Saint-Justowi spojrzenie, które winno go spopielić na miejscu, ale nie spopieliło. A nawet nie skłoniło do zabrania głosu, więc dodała: