— Jej popularność już osiągnęła niebezpiecznie wysoki poziom! A nasi szpiedzy donoszą, że na dodatek jest ambitna i ma własne plany. Nie znamy tych planów, ale nie ulega kwestii, że istnieją. Chcecie dać nabitą broń komuś, o kim wiemy, że jej szuka?! Powariowaliście obaj?
Odpowiedział jej ponownie Pierre:
— Po pierwsze, jej ambicja może być naszym najlepszym sprzymierzeńcem. Fontein ostrzegł nas, że McQueen chce osiągnąć własny cel, i łatwo się domyślić, co nim jest. Próbowała nawet stworzyć tajną organizację wśród oficerów flagowych, ale nie bardzo jej się udało, gdyż oni także domyślili się, co jest jej celem. Większość okazała się zbyt tchórzliwa, by zaryzykować, reszta nie uznała jej za dość dobrego gracza politycznego, by na nią postawić. Albo też nie zaufali jej wystarczająco, gdy okazało się, że chce się bawić w politykę. Jeżeli my damy jej stanowisko i dostęp do rozgrywki, to ta właśnie ambicja powinna spowodować, że zrobi wszystko, by Komitet, a więc i jej władza przetrwały.
— Hmph! — chrząknęła Ransom i zamarła ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma, pogrążona w myślach.
Po długiej chwili potrząsnęła głową, lecz tym razem gest był wolniejszy i pełen namysłu.
— No dobrze — odezwała się w końcu — załóżmy, że masz rację. Ale nadal pozostanie zagrożeniem: dla tłumu jest zbawczynią Komitetu, a połowa jego członków uważa, że jest zdolna chodzić po wodzie czy robić inne cuda. A my nawet nie mamy pewności, czy ona tak naprawdę chciała nas ocalić. Gdyby jej pinasa nie skraksowała, mogłoby się okazać, że po rozprawieniu się z Lewelerami chciała dokończyć to, co zaczęli, i przejąć władzę!
— Mogła, ale nie wierzę w to — oznajmił Pierre, choć nie do końca tak uważał. — Gdyby było inaczej, jej Marines nie zachowaliby się tak, jak to robili po dotarciu do nas. Poza tym Komitet ma pewne podstawy do działania: choćby rezolucję powołującą go do istnienia i prawie sześć lat standardowych rządów za sobą. Nawet gdyby nas wybiła, korzystając z okazji, na kim oparłaby swą władzę? Tylko jej okręt flagowy pomógł w ratowaniu nas, nie mogła w żaden sposób liczyć na poparcie pozostałych jednostek przebywających na orbicie. Nie przy swojej reputacji oficera o politycznych ciągotach i ambicjach.
— Brzmi to tak, jakbyś sam siebie przekonywał — burknęła Cordelia. — A nawet jeśli nie, to i tak sam sobie przeczysz. Skoro reszta oficerów traktuje ją jak kogoś niepewnego, bo ma zbyt wybujałe ambicje polityczne, to w jaki sposób włączenie jej w skład Komitetu ma ich przekonać, by popierali nas?
— McQueen jest zwierzęciem politycznym, ale także najlepszym dowódcą, jakiego mamy. A z tego zdaje sobie sprawę także cały korpus oficerski, i to lepiej niż my — odparł Saint-Just. — A więc jest najlepszą kandydatką, bo łączy zdolności zawodowe szanowane przez pozostałych oficerów z ambicjami politycznymi powodującymi, że jest nieco wyobcowana z szeregów „prawdziwej” floty.
— Skoro jest taka dobra, to jakim cudem straciliśmy Trevor Star? — prychnęła Cordelia.
Pierre ledwie zdołał ukryć uśmiech, słysząc to. Ministerstwo Cordelii zmieniło Trevor Star w coś w rodzaju symbolu albo raczej mitycznej reduty, za którą nie można się już cofnąć. I to pomimo jego sugestii, że należałoby stonować retorykę, gdyż choć system miał olbrzymie znaczenie strategiczne, to jednak wobec obszaru całej Republiki pozostawał jedynie jednym z ważnych punktów. Należało go bronić, ale nie za wszelką cenę, a konsekwencje jego upadku nie oznaczały automatycznego zagrożenia istnienia Ludowej Republiki. Militarny aspekt tychże konsekwencji był zresztą pierwszym impulsem, który skłonił go do szukania odpowiedniego oficera, którego mógłby dokooptować do składu Komitetu. Od utrzymania Trevor Star ważniejsze było morale społeczeństwa, jak też wola walki floty, a oba doznały poważnego uszczerbku, gdy 6. Flota Royal Manticoran Navy zdobyła ową mityczną fortecę.
— Straciliśmy Trevor Star, ponieważ RMN ma lepsze okręty i technikę — wyjaśnił jej spokojnie. — Oraz dlatego, że dzięki naszej własnej polityce rozstrzeliwania pokonanych admirałów ich oficerowie flagowi gromadzą doświadczenia, a nasi cierpią masowo na nieuleczalną przypadłość zwaną potocznie śmiercią.
Ransom zaskoczona wytrzeszczyła oczy, ale Pierre jeszcze nie skończył. Nim zdążyła się odezwać, mówił dalej:
— McQueen może i nie zdołała utrzymać systemu, ale zadała przeciwnikowi ciężkie straty. Biorąc pod uwagę wielkości obu flot, to Sojusz poniósł większe straty niż my, jeżeli nie weźmie się pod uwagę rozstrzygającej bitwy. Dowódcy eskadr i kapitanowie okrętów McQueen zebrali w czasie tej kampanii naprawdę dużo doświadczeń, a zdołaliśmy dzięki dobrze pomyślanej rotacji wycofać około jednej trzeciej z nich. Teraz mogli podzielić się tymi doświadczeniami z innymi. Natomiast już około roku temu było oczywiste, że White Haven zdobędzie ten układ planetarny. Dlatego odebrałem dowództwo McQueen i zastąpiłem ją Girardim. Nie patrz tak na mnie: nie miałem zamiaru jej stracić, a biorąc pod uwagę nasze dotychczasowe postępowanie, jasne było, że nie będziemy mieli wyboru i po utracie Trevor Star dowódca skończy przed plutonem egzekucyjnym. O ile przeżyje finałową bitwę o system. Po wydarzeniach sprzed miesiąca sądzę, że było to jedno z moich naprawdę genialnych posunięć militarnych.
— Mhm… — chrząknęła Cordelia i ponownie zapadła się w fotel, wpatrując się nieżyczliwie w blat. — Jesteś pewien, że właśnie ją chcesz w Komitecie? Bo im więcej mi opowiadasz, jaka to jest kompetentna, tym bardziej się robię nerwowa.
— Kompetentna w swojej specjalności, nie w naszej — poprawił ją Pierre. — W polityce ma małe zorientowanie mimo ambicji i trochę jej zejdzie, nim zrozumie zasady panujące na naszym podwórku. Obaj z Oscarem będziemy mieli na nią oko i gdyby okazało się, że zorientowała się zbyt dokładnie, to cóż… wypadki się zdarzają.
— A poza tym niezależnie od tego, jakie minusy są związane z wybraniem jej, to i tak mniejsze zło niż następny w kolejce — dodał Saint-Just.
— A kto jest następny? — zaciekawiła się Ransom.
— Zanim nasz rajd przeciw frachtowcom Sojuszu w Konfederacji zmienił się w spektakularną klapę, za najlepszego kandydata uważaliśmy Javiera Giscarda. Był nawet lepszy od McQueen. Ale chwilowo nie wchodzi w grę, mimo że jego poglądy polityczne nie uległy zmianie, co potwierdza towarzyszka komisarz Pritchard. Uczciwość nakazuje też przyznać, że klęska rajdu nie była jego winą, natomiast nasza decyzja o odwołaniu go była błędem. No ale odwołaliśmy go i nadal jest na „okresie próbnym” z powodu niepowodzenia. To czysta formalność, gdyż jest zbyt dobrym oficerem, by go rozstrzelać bez absolutnej konieczności, ale nie możemy go od ręki rehabilitować i jeszcze w nagrodę włączyć w skład Komitetu.
— Rozumiem — zgodziła się Ransom. — Ale miałeś mi powiedzieć, kto jest następny w kolejce, a nie kto z niej chwilowo wypadł.
— Fakt. Przepraszam. Jedynym poważnym konkurentem McQueen jest Thomas Theisman. Jest młodszy stopniem i ma mniejsze doświadczenie, ale tylko on ze wszystkich oficerów flagowych pokazał w czasie operacji „Sztylet”, że potrafi walczyć. Potem wyróżnił się w czasie obrony Trevor Star, zanim nie odwołaliśmy go z systemu. Jego obrona układu Seabring to jedno z niewielu zwycięstw, jakie odniosła nasza flota. Cieszy się popularnością wśród oficerów i szacunkiem zarówno jako taktyk, jak i strateg. Ma tylko jeden feler: bardzo stara się pozostać całkowicie apolityczny.
— I to ma być wada?! — zdziwiła się Cordelia.
Pierre potrząsnął smętnie głową.
— Nie myślisz — skarcił ją. — Istnieje tylko jeden powód, dla którego tak dba o swą apolityczność, i nie jest to miłość do nas. Owszem, może unikać polityki z powodu ryzyka, jakie się z nią wiąże, ale nikt z jego osiągnięciami nie może być naiwnym głupkiem, a tylko ktoś taki nie zorientowałby się, że istnieją rozmaite sposoby, by dać nam znać, że jest posłusznym małym chłopcem. To nie musiałoby być szczere i nie wymagałoby zmiany podejścia do polityki, a co więcej — nic by go nie kosztowało. A jednak przez cały czas nie zrobił tego.