Według Honor był to zły pomysł. Ona, a więc i Nimitz mieli wkrótce po powrocie otrzymać przydział do normalnej liniowej służby, co oznaczało, że Samantha pozostanie sama z czterema przedsiębiorczymi kociakami na obcej planecie. I to co gorsza na planecie, której środowisko w niewidoczny sposób było zabójcze nawet dla dorosłego treecata. A co najgorsze ona i młode byliby jedynymi treecatami na całej planecie, toteż Sam zostałaby pozbawiona opieki czy rady starszych i bardziej doświadczonych przedstawicielek swego gatunku, pomagających zwykle w wychowaniu młodych na Sphinxie.
Próbowała to obojgu wytłumaczyć i była pewna, że Nimitz zrozumiał, o co jej chodzi. Nie miała jednakże pewności, czy dotarło to do Samanthy mimo pośrednictwa Nimitza, jako że nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia. Albo telepatia zawiodła, albo Sam okazała się bardziej nieodpowiedzialna, niż Honor dotąd sądziła.
O tym, że wnioski te są fałszywe, Honor przekonała się na tydzień przed odlotem na Grayson. Nigdy nie zastanawiała się, jaką pozycję w klanie zajmuje Samantha. Była znacznie młodsza od Nimitza, i Honor odruchowo przyjęła, że ktoś tak młody nie może być specjalnie ważny, zwłaszcza w klanie, do którego trafił poprzez „małżeństwo”. Zmuszona była raczej radykalnie przewartościować swoją ocenę, gdy pewnego ranka na progu zjawiło się osiem treecatów należących do klanu Nimitza, w tym trzy samice i do tego starsze niż Samantha.
Kiedy rozległ się dzwonek u drzwi liczącego sobie pięćset lat rodzinnego domu stojącego u podnóża gór Copper Wall i MacGuiness otworzył je, Honor przez moment była pewna, że ma przywidzenia. A potem, gdy osiem treecatów wmaszerowało do domu, że to pomyłka. Dopiero widok Nimitza i Samanthy witających ich niczym oczekiwanych gości, i to w dodatku gości mile widzianych, przekonał ją, że wrażenie było całkowicie błędne. Cała ósemka dostojnie wkroczyła do jadalni, zajęła miejsca przy stole i spoglądała na nią wyczekująco, a ona była tak otumaniona tym, co widziała, że dopiero zdecydowana interwencja Nimitza przypomniała jej o dobrych manierach. Przedstawiła się gościom, a Mac udał się do szklarni po dodatkowe zapasy selera.
Każdy z treecatów potwierdził z powagą jej samoprezentację, a Honor zdecydowała się złamać kolejny zwyczaj. Dotąd uznawano za nieuprzejmość nadawanie treecatom imion, dopóki nie dokonały adopcji, ale teraz zjawiło się ich zbyt wiele, by można było uniknąć niesamowitego zamieszania, nie nazywając ich jakoś od razu. Biorąc pod uwagę jej upodobanie do historii marynistyki i marynarek wojennych pływających po ziemskich morzach przed wiekami, trudno było się dziwić, że samce otrzymały następujące imiona: Nelson, Togo, Hood, Farragut i Hipper. Z samicami było trudniej, gdyż przyjęło się, by dobierać im imiona pasujące do osobowości, a poznanie tych ostatnich wymagało czasu. Dlatego też dopiero po paru dniach doszła do wniosku, że może wybrać dla nich stosowne imiona.
Sprawę załatwiła w znacznej części hierarchia panująca w grupie. Najstarsza została Herą, gdyż wszystkie treecaty z wyjątkiem Nimitza słuchały jej poleceń bez sprzeciwów. Jej zastępczyni i doradczyni stała się Atheną, trzecia zaś, niewiele starsza od Samanthy, za to najbardziej zadziorna, otrzymała imię Artemis. Ona też zajęła się uczeniem kociąt podstawowych zasad śledzenia i polowania.
Treecaty przyjęły nowe imiona z radosną aprobatą, co rozwiało obawy Honor. Zajęły się także zadomawianiem się, jakby od zawsze stanowiły część rodziny i miały na zawsze w niej pozostać.
Treecaty znajdowały się pod szczególną ochroną, co więcej — Dziewiąta Poprawka do Konstytucji Gwiezdnego Królestwa Manticore gwarantowała im specjalny status jako rdzennym, obdarzonym świadomością mieszkańcom planety Sphinx. Prawa przyznające im własność ponad jednej trzeciej powierzchni planety i chroniące przed jakimkolwiek wykorzystaniem były, łagodnie rzecz ujmując, stanowcze i wszechstronne, ale ich twórcy nigdy nie podejrzewali nawet zaistnienia sytuacji podobnej do tej. Więź adopcyjna prawnie miała taki sam status jak małżeństwo, na czym oparto przepisy Admiralicji dotyczące urlopów macierzyńskich. To, że Samantha nie adoptowała Honor, już spowodowało, iż sprawa należała do precedensowych, jako że nigdy nie było człowieka posiadającego dwa treecaty. Ponieważ stanowiły one parę, sprawa budziła powszechne zrozumienie i nie wywoływała rozbieżności w ocenie. Natomiast wieść, że ta sama osoba ma jeszcze osiem treecatów, przekraczała granice pojmowania niektórych urzędników. Nikt nigdy nie rozważał nawet sytuacji, w której jeden człowiek staje się odpowiedzialny za dziesięć treecatów (kociaków nie licząc) i na dodatek ma zamiar wywieźć je poza planetę. To przekraczało wyobraźnię nie tylko urzędników.
Dlatego też pewnego popołudnia w posiadłości Harringtonów zjawił się tuzin rangersów zdecydowanych uratować osiem „dzikich” treecatów przed porwaniem. Ich zdecydowanie okazało się jednak niczym w porównaniu z determinacją ratowanych, nie życzących sobie kategorycznie żadnego ratunku. Nie wiadomo, czym by się to zakończyło, gdyby dwóm rangersom nie towarzyszyły ich treecaty, które jednoznacznie dały do zrozumienia, iż uważają, że przyjaciele Samanthy i Nimitza mają pełne prawo udać się z kim chcą i gdzie chcą, a ludziom nic do tego. Naturalnie poza wybranymi przez samych zainteresowanymi.
Rangersi wycofali się mocno ogłupiali, a Foresty Commission zdecydowała całkiem rozsądnie dać sobie spokój z całą sprawą. Do akcji przystąpiła natomiast Admiralicja, która najwyraźniej potrzebowała nieco więcej czasu, żeby otrząsnąć się z szoku. Podjęte działanie było zgodne z filozofią niektórych wojskowych, głoszącą, że wszystko da się załatwić rozkazem. Honor otrzymała takowy, nakazujący jej pozostawienie Samanthy z klanem Nimitza. To jeszcze była w stanie zrozumieć, jako że pierwotnie miała taki zamiar. Za przesadę uznała jednakże ciąg dalszy rozkazu zabraniający jej wstępu z jakimkolwiek innym niż Nimitz treecatem na pokład okrętu, który miał ją przewieźć na Graysona.
Na nieszczęście dla ich Lordowskich Mości regulamin nie wymagał, by oficerowie czy członkowie załóg musieli korzystać w takich sytuacjach z transportu wojskowego. Kiedy Honor upewniła się, że treecaty jak najpoważniej chcą udać się wraz z nią, poszukała innych środków transportu. W pierwszym momencie chciała wynająć kabinę na liniowcu pasażerskim, potem zaczęła rozważać wyczarterowanie niewielkiej cywilnej jednostki. Najrozsądniejsze rozwiązanie, które zresztą nawet przez myśl jej nie przeszło, podsunął Willard Neufsteiler zarządzający jej finansami. Poradził mianowicie, by kupiła sobie stosowny statek.
Ponieważ niewielkie, nie uzbrojone i nie wyposażone w najnowsze oprzyrządowanie statki cywilne kosztowały w granicach siedemdziesięciu milionów dolarów, pomysł wydał się jej, łagodnie mówiąc, ekstrawagancki, dopóki Willard nie uświadomił jej dwóch rzeczy. Pierwszej — że jest aktualnie posiadaczką ponad trzech i pół miliarda dolarów, i drugiej — że kupienie statku na firmę, czyli na Sky Domes Ltd., w sumie nawet się opłaci. Ponieważ firma zarejestrowana była na Graysonie, Honor jako patronka zwolniona była z opłat rejestracyjnych, zakup taki dawał zaś prawo do sporego odpisu podatkowego w Królestwie Manticore. Ponadto był w stanie wynegocjować dość atrakcyjną cenę, gdyż Hauptman Cartel wymieniał właśnie część swej floty. W ten sposób Honor stała się właścicielką prawie nowej i nieco większej niż się spodziewała jednostki, która na dodatek miała mieć całkiem sensowne wykorzystanie w przyszłości. Jak wytłumaczył jej Willard z kalkulatorem w ręku, jej zwiększająca się zasobność wymuszała coraz więcej przelotów między Graysonem a Manticore. Trasę tę musieli pokonywać zarządzający rozmaitymi gałęziami firmy oraz sam Willard, a posiadanie własnego statku nie dość, że dawało większą elastyczność w dysponowaniu czasem i uniezależniało ich od tego, czy będą miejsca na liniowcu pasażerskim, to w dodatku na dłuższą metę będzie tańsze. A w miarę upływu czasu i wzrostu jej majątku statek będzie coraz bardziej użyteczny.