Выбрать главу

— Proszę mi wierzyć, to była pomyłka. — Było mi naprawdę głupio.

— Pomyłka! — głos mu się załamał, wydawało się, że zaraz zacznie płakać. — Wróciłem właśnie z Omaha. Moja farma spalona, połowa inwentarza zginęła, mój zięć zniknął, a tu jeszcze coś takiego. Do czego to doszło.

Pomyślałem sobie, że na to ostatnie pytanie mógłbym mu odpowiedzieć, ale nie próbowałem. Chciałem mu jeszcze zapłacić za szkody, ale rzucił pieniądze na ziemię. Szybko wróciliśmy do wozu i ruszyliśmy.

— Czy ty i Starzec jesteście pewni, że macie rację? — zapytał Davidson po chwili.

— Ja mogę popełnić błąd — krzyknąłem rozwścieczony ale słyszałeś, by kiedykolwiek zdarzyło się to Starcowi?

— Nie, na pewno nie. Dokąd teraz?

— Prosto do głównej stacji telewizyjnej w Des Moines. Przy wjeździe do Des Moines strażnik zatrzymał nas. Spojrzał w notes, potem na tablice rejestracyjne.

— Szeryf poszukuje tego wozu — oznajmił. — Proszę zjechać na bok.

— W porządku — zgodziłem się, cofnąłem i ruszyłem prosto na barierę.

Pojazdy Sekcji mają wzmocnioną karoserię, czasem się to przydaje. Po drugiej stronie bariery znacznie przyśpieszyłem.

— Mam nadzieję — powiedział spokojnie Davidson — że ciągle jeszcze wiesz co robisz.

— Przestań jęczeć! — rozzłościłem się. — Może jestem szalony, ale ciągle jeszcze jestem agentem Sekcji. I posłuchajcie obydwaj: nawet jeśli mielibyśmy nie wrócić, zdobędziemy te zdjęcia.

Pędziłem jakby nas gonili. Zatrzymałem się dopiero przed stacją telewizyjną. Wysiedliśmy i bez żadnych sztuczek „wuja Charliego” władowaliśmy się do pierwszej lepszej windy. Ruszyliśmy na ostatnie piętro.

Przy drzwiach gabinetu próbowała nas zatrzymać sekretarka. Odepchnąłem ją. Reszta pracownic biura patrzyła na nas z przerażeniem.

Rzuciłem się na drzwi Barnesa, ale były zamknięte.

— Gdzie Barnes? — zapytałem.

— Czy mógłby się pan najpierw przedstawić? — zapytała zimno, ale uprzejmie.

Popatrzyłem na jej plecy. Były wybrzuszone. Przecież ona była tutaj, kiedy zabiłem Barnesa. Złapałem ją za ręce i podniosłem jej sweter. Nie mogłem się mylić. Po raz drugi patrzyłem na to ohydne stworzenie. Miałem ochotę zwymiotować. Sekretarka zdołała się wyrwać i próbowała mnie uderzyć. Mocnym ciosem w plecy pozbawiłem ją przytomności. Na wszelki wypadek uderzyłem jeszcze w brzuch. Wtedy obróciłem ciało i ściągnąłem ubranie.

— Jarvis! — krzyknąłem — fotografuj!

Ten idiota zamiast podejść klęczał pochylony przy sprzęcie.

— Nic z tego — powiedział, kiedy wreszcie się wyprostował przewód pękł.

— Zrób coś, szybko.

W tym momencie dostrzegłem jak kobieta, która stała w rogu pokoju, celuje prosto w sprzęt. Strzeliłem do niej w tym samym momencie co Davidson. Trafiliśmy ją obaj. Wtedy jak na komendę, na Davidsona rzuciło się sześć innych pracownic. Te na szczęście nie miały broni, tylko przewagę liczebną. Odepchnąłem ciało sekretarki i strzelałem, gdzie popadło. Nagle poczułem, że ktoś stoi za mną i odwróciłem się. To był Barnes — „Barnes numer dwa”. Nie zastanawiając się, strzeliłem mu prosto w piersi. Chciałem zabić także pasożyta. Było oczywiste, że tam jest. Darvidson radził sobie nieźle z napastniczkami. Jedna z dziewczyn próbowała jeszcze z nim walczyć. Strzelił jej prosto w twarz. Padł następny strzał, tym razem kula przeleciała mi koło głowy. Obróciłem się i zrozumiałem dlaczego strzelał.

— Dzięki! — krzyknąłem — a teraz wynośmy się stąd. Jarvis, chodź! Wpadliśmy do wciąż otwartej windy. W biegu złapałem sekretarkę i wciągnąłem ją za sobą. Zamknąłem drzwi i ruszyliśmy. Davidson był roztrzęsiony, a Jarvis trupio blady.

— Przywołuję was do porządku — zirytowałem się. — Nie zabijaliście ludzi! To były te potwory. Takie jak ten… — uniosłem ciało dziewczyny, żeby im pokazać pasożyta i oniemiałem. Mój jedyny okaz zniknął. Musiał zwiać podczas zamieszania, zostawiając jedynie martwe ciało dziewczyny.

— Jarvis — zapytałem — czy widziałeś to?

Jarvis potrząsnął głową i nic nie powiedział. Davidson też milczał. Plecy kobiety były pokryte czerwoną wysypką, jakby śladami po ukłuciach szpilkami. Opuściłem jej sweter i położyłem ciało na podłodze. Wciąż była nieprzytomna. Wychodząc zostawiliśmy ją w korytarzu. Prawdopodobnie jeszcze nikt nie wiedział, co się stało na górze, bo spokojnie wyszliśmy na ulicę.

Samochód stał na miejscu, tylko jakiś policjant wypisywał nam mandat.

— Tutaj nie można parkować — powiedział potępiająco.

— Przepraszam — odpowiedziałem i podpisałem kwit. Pośpiesznie wsiedliśmy do wozu i ruszyliśmy. Mandat wyrzuciłem przez okno. Zmieniłem tablice rejestracyjne i numer licencji, kiedy byliśmy w bezpiecznej odległości poza ich zasięgiem.

Starzec pomyślał o wszystkim. Chciałem zdać mu raport zaraz po powrocie, ale przerwał mi i kazał zameldować się w biurze. Była tam Mary. Pozwolił mi opowiedzieć co się stało.

— Ile z tego udało się wam zobaczyć?

— Łączność została przerwana, po rozbiciu bramy wjazdowej do Des Moines — poinformował mnie spokojnie. — Prezydent raczej nie był poruszony tym, co zobaczył.

— Przypuszczam.

— Kazał mi cię zwolnić.

Zesztywniałem, mogłem złożyć wymówienie, ale nie byłem przygotowany na wyrzucenie.

— Dobrze — szepnąłem zrezygnowany.

— Co ty mówisz? — zdenerwował się Starzec. — Powiedziałem mu, że może wyrzucić mnie, ale nie zwalniać moich podwładnych. Jesteś nieudolnym głupcem, ale teraz nie zrezygnuję z ciebie. Jesteś mi potrzebny.

— Dzięki.

Mary nerwowo przechadzała się po pokoju. Próbowałem uchwycić jej spojrzenie, ale nie patrzyła w moim kierunku.

Nagle zatrzymała się obok Jarvisa i dała Starcowi ten sam sygnał. Zrozumiałem szybciej niż pozostali. Uderzyłem Jarvisa pistoletem w skroń, jego ciało osunęło się bezwładnie.

— Odsuń się Davidson! — krzyknął Starzec i wymierzył broń w pierś Davidsona. — Mary, co z resztą?

— Są w porządku.

— Sam też?

— Tak.

Starzec zastanawiał się. Obserwował mnie i Davidsona. Nigdy nie czułem się tak bliski śmierci.

— Obydwaj ściągajcie koszule! — rzucił surowo.

Zrobiliśmy to, by go przekonać, że Mary się nie myliła. — Teraz załóżcie rękawiczki!

Obróciliśmy Jarvisona na brzuch i bardzo ostrożnie rozcięliśmy na nim ubranie. Mieliśmy niezbity dowód.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Znowu zrobiło mi się niedobrze. Uświadomiłem sobie, że ten potwór podróżował z Iowa tuż obok mnie. Nie mogłem tego znieść. Nie jestem zbyt delikatny. W Moskwie przynajmniej raz na tydzień ukrywałem się w kanałach. Ale nic dotychczas nie zrobiło na mnie takiego wrażenia.

— Może jeszcze ciągle możemy go uratować — powiedziałem i odetchnąłem głęboko.

Jednak nie wydawało mi się to możliwe. Byłem przekonany, że każdy opanowany przez potwora musi umrzeć, gdyż jest zupełnie stracony. Chyba miałem zabobonne przeświadczenie, że one pożerają duszę.

— Zapomnij o Jandsie — rozkazał Starzec.

— Ale…

— Powiedziałem ci! Nawet jeśli mógłbyś go uratować, to nie miałoby to znaczenia. Dla nikogo… — Zamyślił się.

Zrozumiałem o czym mówił, dlatego więcej nie pytałem. Zasada, w myśl której jednostka jest najważniejsza, nie pozwalała nam użyć Jarvisa jako królika doświadczalnego. Nie wiem tylko, czy zrozumieliby to ludzie mieszkający w tym kraju. Pomyślałem sobie, że sam przed sobą się usprawiedliwiam. Ale naprawdę lubiłem Jarvisa.