Starzec przeszedł ostrożnie obok nieprzytomnego agenta i stanął obok Mary.
— Połącz mnie z Prezydentem, użyj tajnego kodu. Mary podeszła do biurka. Słyszałem jak mówiła, ale całą moją uwagę wciąż skupiał pasożyt. Cały czas pulsował.
— Nie mogę się z nim połączyć. Jego asystent jest na ekranie.
— Który? — zapytał Starzec.
— McDonough.
Na naszych twarzach pojawił się grymas niesmaku. McDonough był inteligentnym i ogólnie lubianym człowiekiem, od kiedy przestał być włamywaczem. Prezydent traktuje go jak kozła ofiarnego.
Starzec gwałtownie wyłączył wizjer, gdy dowiedział się, że nie może uzyskać połączenia. Nie wyglądał najlepiej. Wziął kilka głębszych oddechów i jego twarz złagodniała.
— Dave! Przyprowadź mi tutaj doktora Gravesa. Reszta niech się trzyma z daleka!
Szef laboratorium pojawił się szybko.
— Doktorze — powiedział Starzec — mamy jednego. Ten na pewno nie jest martwy!
Graves spojrzał na Jarvisa, potem na jego plecy.
— Interesujące — stwierdził — możliwe, że to jednak żyje. Pochylił się nad ciałem, żeby przyjrzeć się dokładnie.
— Uważaj! — krzyknął Starzec.
— Przecież muszę go zbadać…
— Do cholery, nie możesz pojąć, że zagraża ci niebezpieczeństwo. Chcę żebyś to zbadał, ale przede wszystkim zalecam ostrożność. Musisz utrzymać to przy życiu, nie możesz pozwolić temu uciec. A przede wszystkim uważaj na siebie. Moje ostrzeżenia nie są bezpodstawne.
Graves uśmiechnął się.
— Nie obawiam się tego. Ja…
— Masz się obawiać! To rozkaz!
— Chciałem tylko powiedzieć, że chcę umieścić pasożyta w inkubatorze. A żeby to zrobić, należy zdjąć go z tego człowieka. Ten martwy, którego dostarczyłeś właściwie w ogóle nie został zbadany. Był martwy, bo go udusiłeś. To stworzenie potrzebuje tlenu. Nie tak jak my, ale tlenu dostarczonego przez żywiciela. Może wystarczyłby mu duży pies.
— Nie — zdecydował Starzec. — Zostaw go tak.
— Co? — Graves popatrzył na niego zdziwiony. — Czy ten człowiek jest ochotnikiem?
Starzec nie odpowiedział od razu. To było trudne pytanie.
— Ludzie, biorący udział w doświadczeniach laboratoryjnych, są ochotnikami. Etyka zawodowa. Chyba to rozumiesz?
— Doktorze Graves, każdy z agentów w mojej Sekcji jest ochotnikiem, dlatego też godzi się na wszystko, co ja uznam za konieczne. Każdy z nich jest do tego zobowiązany. Proszę się zastosować do moich rozkazów, przynieść nosze i zabrać go stąd. I jak wspomniałem proszę być ostrożnym — Starzec powiedział zdecydowanie.
Odesłał nas, jak tylko wynieśli Jarvisa. Wszyscy wybraliśmy się na drinka. Zdecydowanie nikt z nas nie był w dobrej formie. Najgorzej jednak było z Davidsonem. Bardzo chciałem mu pomóc.
— Słuchaj Dave, czuję się tak samo źle z powodu tych dziewczyn, ale nie mogliśmy zrobić nic innego. Wbij to sobie do głowy. Nie było innego wyjścia!
— Było aż tak źle? — zapytała Mary.
— Raczej tak. Nie wiem ile ich zabiliśmy, może sześć, może więcej… Właściwie zlikwidowaliśmy tylko pasożyty. Odwróciłem się do Dave’a.
— Rozumiesz to? Wyglądał już trochę lepiej.
— Tak. Oni nie byli ludźmi — mówił powoli. — Powinienem przecież umieć zabić nawet własnego brata, gdyby to było konieczne. A to nie byli ludzie. Celowałem, a one spokojnie podchodziły do mnie. Nie, to nie byli… — przerwał.
Było mi go żal. Po chwili wstał. Wiedziałem, że pójdzie po zastrzyk, który go uleczy. Mary i ja tymczasem próbowaliśmy jeszcze przeanalizować to wszystko. Nie doszliśmy do niczego. W końcu Mary stwierdziła, że jest śpiąca i poszła do żeńskiej sypialni. Starzec na wszelki wypadek kazał nam nocować w biurze. Poszedłem do skrzydła dla mężczyzn i wskoczyłem do śpiwora. Ale nie mogłem zasnąć. Cały czas słyszałem jakieś hałasy, nie mogłem się również opędzić od obrazu stacji telewizyjnej w DesMoines.
Obudził mnie alarm. Szybko się ubrałem.
— Stan pełnej gotowości! Pozamykać wszystkie okna i drzwi. Wszyscy mają być natychmiast w sali konferencyjnej — usłyszałem głos Starca w interkomie.
Właściwie nie dotyczyły mnie żadne rozkazy dla personelu, ale powlokłem się tunelem ze skrzydła mieszkalnego do biur.
Starzec już siedział w wielkiej sali. Wyglądał ponuro. Chciałem go zapytać, co się stało, ale wokół niego kręciło się z tuzin szaleńców, którzy chyba też chcieli się czegoś dowiedzieć. Starzec dostrzegł mnie wśród tłumu i kazał mi iść do strażnika przy głównych drzwiach po listę obecnych w budynku. Kiedy ją przeczytał okazało się, że na sali są wszyscy od starej panny Haines, prywatnej sekretarki Starca, do kelnera z klubu dla personelu. Oczywiście oprócz strażnika i Jarvisa. Wiadomo było, że lista jest dokładna. Każde wejście i wyjście w tym budynku było zapisywane dokładniej niż przychody i rozchody w banku.
Zostałem ponownie wysłany do strażnika. Tym razem, by go przekonać, że może zejść z posterunku i pójść ze mną. Kiedy wróciliśmy, na sali był także Jarvis. Zajmował się nim Graves i jeden z laborantów. Stał na własnych nogach, ubrany w szpitalną piżamę. Wydawało się, że jest przytomny. Jasne jednak było, że jest pod wpływem narkotyków. Spojrzałem na niego i natychmiast zrozumiałem, o co chodzi. Zresztą po chwili Starzec pozbawił mnie wszelkich wątpliwości. Ze spokojem wyciągnął broń i wycelował w zebranych.
— Jeden ze stworów dokonujących inwazji został wypuszczony i jest teraz między nami — powiedział. — Niektórzy z was aż za dobrze rozumieją, co to oznacza. Reszcie postaram się wytłumaczyć. Bezpieczeństwo całej ludzkości zależy teraz od waszego posłuszeństwa, dyscypliny i całkowitego współdziałania — krótko, ale konkretnie starał się wytłumaczyć czym jest pasożyt i co nam grozi w tej sytuacji. — A więc to stworzenie przebywa teraz z nami, w tym pomieszczeniu. Jeden z nas wygląda jak człowiek, ale już nim nie jest. To automat wykonujący polecenia naszego wroga.
Na sali zapanowała grobowa cisza. Ludzie spoglądali na siebie ukradkiem, a niektórzy próbowali się nawet odsuwać od stojących najbliżej. Przed chwilą stanowiliśmy zgrany zespół, który łączyła praca w tym niezwykłym miejscu. Teraz był to tłum, w którym każdy jest podejrzany. Ja także czułem się zagrożony i starałem się odsunąć jak najdalej od człowieka, który stał obok mnie. To był Ronald, kelner z klubu. Znaliśmy się od lat.
Widziałem jak Graves podszedł do Starca.
— Szefie, chciałbym żebyś wiedział, że podjąłem wszystkie możliwe środki ostrożności…
— Przestań! Wyprowadź Jarvisa na środek sali. I zdejmijz niego tę szmatę.
Graves nie dyskutował więcej i podszedł do współpracownika. Prowadził go jak nieprzytomnego. Jarvis wyglądał strasznie. Przygnębiające wrażenie podkreślały sine pręgi na policzku i skroni.
— Obróć go! — rozkazał Starzec. Jarvis bez sprzeciwu pozwolił się odwrócić plecami do zgromadzonych. Widać było ślad po pasożycie — czerwone plamy.
— Wszyscy możecie to zobaczyć — powiedział Starzec. Tutaj znajdowało się to stworzenie.
Kiedy rozbierano Jandsa na sali słychać było szepty i stłumione chichoty. Teraz nagle zapadła cisza.
— Musimy znaleźć tego potwora. Należy schwytać go żywego. Ostrzegam wszystkich nadgorliwych, których swędzą ręce, kiedy dotykają spustu. Jeśli ktoś zabije pasożyta, ja zabiję jego. Jeśli musielibyście strzelać do ofiary, aby ją zatrzymać, strzelajcie w nogi.