Выбрать главу

Widziano mnie, gdy uciekałem. Usłyszałem wtedy wyraźnie, jak ktoś mnie wołał. Tylko dwie osoby znały moje imię. Starzec użyłby mojego prawdziwego imienia. Więc to była Mary. Ucieszyłem się przez chwilę ale czułem, że najważniejsze to wziąć się do roboty i nie dać się rozpoznać.

Byłem w dzielnicy wielkich magazynów. Posuwałem się ostrożnie po ulicach, starając się nie wyróżniać w tłumie. Szybko znalazłem budynek, o który mi chodziło. Wisiało tam ogłoszenie: „Strych do wynajęcia. Wiadomość na parterze.” Zapisałem sobie adres, zawróciłem do najbliższej poczty i przesłałem wiadomość: „Jestem gotowy do przyjęcia przesyłki. Joel Freeman.” I dodałem, gdzie się znajduję. Wysłałem to do Roscoe i Dillarda, Agencji Pośrednictwa i Producentów, Des Moines, Iowa. Gdy wyszedłem z poczty, widok restauracji przypomniał mi, jak bardzo byłem głodny. Ale natychmiast poczułem jakiś skurcz i nie myślałem już o tym. Wróciłem do budynku. Był późny wieczór, więc znalazłem sobie ciemny kąt, by poczekać na ranek i móc wynająć strych. Musiałem zasnąć. Jak przez mgłę przypominam sobie klaustrofobiczne koszmary, które męczyły mnie po nocach. Od świtu byłem już na nogach. Poszedłem do biura ogłoszeń. To jedyne miejsce, gdzie człowiek nie zwraca na siebie uwagi. O dziewiątej spotkałem się z agentem, który wynajął mi strych. Zapłaciłem mu słono za to, że wynajmę posesję natychmiast. Poszedłem na strych i czekałem.

Około jedenastej moja przesyłka została dostarczona. Chciałem, by wyszli tragarze. Potem otworzyłem paczkę. Wyjąłem jednego pasożyta, ogrzałem go w dłoniach. Był gotowy. Zszedłem na dół, odnalazłem właściciela.

— Panie Greenberg, czy mógłby pan pójść ze mną na górę. Pragnę porozmawiać z panem na temat pewnych przeróbek, które wydają mi się konieczne. Przede wszystkim chodzi o oświetlenie. Był niezadowolony, ale zgodził się. Kiedy weszliśmy na górę zamknąłem za sobą drzwi na klucz. Podprowadziłem go do otwartej paczki.

— Tutaj — powiedziałem — jeśli pochyli się pan…Chwyciłem go mocno za szyję, chyba zbyt brutalnie. Zerwałem mu marynarkę, koszulę i przeniosłem pasożyta na jego obnażone plecy. Musiałem go jeszcze przytrzymać, żeby się nie szarpał. Potem pozwoliłem mu wstać, pomogłem się otrzepać.

— Jakie wieści z Iowa? — zapytałem kiedy złapał oddech.

— Co chcesz wiedzieć? — odparł. — Jak długo jesteś poza Des Moines?

Zacząłem wyjaśniać, niezbyt precyzyjnie.

— Zróbmy bezpośrednią konferencję, nic marnujmy czasu — przerwał mi.

Zdjąłem koszulę. Usiedliśmy na brzegach otwartego pudła, plecami do siebie, by nasi władcy byli w kontakcie. Zupełnie niewiem, ile czasu nam to zajęło. Mój umysł był wtedy całkiem pusty. Patrzyłem na muchę szamoczącą się w pajęczynie, nie myśląc o niczym więcej.

Następnym, którego zdobyliśmy to zarządca całego budynku, wielki Szwed. Obydwaj musieliśmy go trzymać, gdyż okazał się niezwykle silny. Następnie Greenberg zadzwonił do właściciela budynku i domagał się jego przyjazdu, z powodu jakiegoś potwornego wypadku. W tym czasie ja ze Szwedem przygotowywaliśmy następne pasożyty.

Właściciel budynku był wspaniałą partią. Wszyscy czuliśmy głęboką satysfakcję, on także. Nasza duma wzrosła, kiedy okazało się, że właściciel jest członkiem Klubu Konstytucyjnego. Posiadał listę członków liczących się w przemyśle, finansach i rządzie. Należeli do niego wszyscy najsławniejsi ludzie tego miasta. Okazało się, że możemy zwerbować wielu współpracowników podczas lunchów.

Posiłek zazwyczaj organizowano w południe. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu. Szwed poszedł do sklepu po eleganckie ubrania i dużą skórzaną torbę. Trzeba jeszcze było zwerbować szofera właściciela budynku. O dwunastej wyruszyliśmy wielkim wozem właściciela. W torbie miałem dwunastu władców. Wydawało mi się, że to wystarczy. Przedstawiono nas pozostałym jako gości J. Hardwicka Pottera. Jeden ze służących podbiegł, by wziąć odemnie torbę, ale przekonałem go, że chcę się przebrać przed lunchem. Potter i ja ruszyliśmy więc do łazienki. Zaraz po wejściu zwerbowaliśmy obsługującego gości w łazience. Następnie wysłaliśmy go z wiadomością do szefa przyjęcia, iż jeden z gości źle się poczuł w toalecie. Za chwilę on także został jednym z nas. Przebrałem się w biały fartuch i stałem się jeszcze jednym łazienkowym. Zdecydowaliśmy bowiem, że to świetne miejsce, by łapać kolejnych członków klubu. Jeszcze przed końcem lunchu zużyliśmy wszystkie pasożyty. Zaskoczył nas jakiś facet, kiedy zakładaliśmy jednemu z gości ostatniego. Musiałem go zabić. Wepchnęliśmy ciało do schowka na szczotki.

Przez moment mieliśmy przerwę w pracy. Nie było już pasożytów, a nowe paczki, po które wysłaliśmy szofera jeszcze nie przybyły. Poczułem dotkliwy głód. Był tak silny, że nie udało się go pokonać. Nie było wyjścia. Powiedziałem o tym szefowi przyjęcia, a on zaserwował mi taki lunch, jakiego w życiu nie jadłem. Zaraz potem dostarczono upragnione paczki.

Zawładnęliśmy Klubem Konstytucyjnym. Zdobyliśmy wszystkich członków i personel. Od tego momentu bez problemów zajmowaliśmy się gośćmi tuż przy drzwiach. Jeszcze tego samego dnia szef klubu zadzwonił do Des Moines po cztery następne paczki.

Jednak najcenniejsza zdobycz pojawiła się wieczorem. Przyszedł sam wiceminister skarbu. Byliśmy dumni z wykonanego zadania. Ministerstwo Skarbu odpowiadało za bezpieczeństwo Prezydenta.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Triumf z opanowania elity władzy w mieście potraktowałem jako coś przelotnego i natychmiast o tym zapomniałem. Potwierdzało się moje spostrzeżenie dotyczące emocji odczuwanych przez ofiarę pasożyta. Wszystko, co nie stanowiło teraźniejszości, nie miało znaczenia, po prostu nie istniało. Każdy z nas przypominał trochę dobrze wyszkolonego konia, który szybko reaguje na rozkaz i chwilę potem jest już gotów przyjąć następny sygnał od jeźdźca. To niezwykle trafne porównanie. Jeździec korzysta z inteligencji zwierzęcia, pasożyty zaś korzystały nie tylko z naszej inteligencji, ale także z pamięci i doświadczenia. To my komunikowaliśmy ich ze sobą. Czasem wiedziałem, o czym rozmawiają, a czasem w mojej głowie pojawiała się pustka jakby wszystko zasnuwała tajemnicza mgła. Tak było podczas ostatniej konferencji na wysokim szczeblu, zaraz po zwerbowaniu wiceministra skarbu. Nie wiem o niej nic, chociaż byłem obecny.

Działałem, jak każdy żywiciel, na tej samej zasadzie co radio. Właściwie nie miałem nic wspólnego ze słowami, które sam wypowiadałem. Byłem tylko nadajnikiem. Chociaż niekiedy pamiętałem informacje, które przekazywałem. Na przykład, pamiętam wiadomość o tym, że wylądowały trzy nowe statki, niedaleko Nowego Orleanu. Zupełnie nie zrobiło to na mnie wrażenia.

Po dniu spędzonym w klubie zostałem specjalnym asystentem Pottera. Całe dnie spędzałem w jego biurze, potem także noce. Po jakimś czasie stosunki między nami się zmieniły. To ja wydawałem ustne polecenia Potterowi. Wtedy chyba bardziej zacząłem rozumieć system panujący w społeczeństwie pasożytów. Jest on bardziej elastyczny, może nawet anarchistyczny. Są bardziej subtelni i wyczuleni na najdrobniejsze sytuacje, niż myślałem na początku.

Ja i mój władca wiedzieliśmy, że lepiej dla mnie będzie pozostać w ukryciu. Pasożyt wiedział wszystko o organizacji, dla której pracuję. Jasne było też, że Starzec wie, iż zostałem opanowany przez pasożyta, więc będzie próbował mnie odzyskać albo zabić. Mój władca powinien zmienić żywiciela. Z rekrutacją nie było problemów. Nie myślę, by miało to cokolwiek wspólnego z ludzką lojalnością. Władcy wypuszczani z powłok, w których są transportowani, często zabijają swojego pierwszego żywiciela. Z moim władcą było inaczej. Przede mną miał jeszcze przynajmniej ze trzech żywicieli: Jarvisa, pannę Haines oraz dziewczynę z biura Barnesa. Przez ten czas prawdopodobnie zdobył doświadczenie, a także nauczył się kontrolować ludzi. Ale czy doświadczony hodowca pozbywa się wyszkolonego przez siebie żywiciela i zamienia go na nieznane, niedoświadczone zwierzę. Ja stanowię dla nich jakąś szczególną wartość. Jestem do czegoś potrzebny. Równie dobrze mogę się mylić. W końcu niewiele jeszcze wiedziałem.