Выбрать главу

Miasto zostało już prawie całkowicie opanowane, więc mogłem spokojnie wychodzić na ulicę. Wszystkie kluczowe stanowiska były obsadzone przez nosicieli. Od gliniarza na rogu ulicy po pastorów, dziennikarzy, ministrów i przede wszystkim większość ludzi odpowiedzialnych za mass media. Większość z nich jednak nie wiedziała, co się dzieje.

Pasożyty nie mogły pokonać tylko jednej trudności technicznej. Myślę, o komunikowaniu się na większe odległości. Byli ograniczeni do kontaktu za pomocą ludzkiej mowy i tylko przez ciała żywicieli. Nie ma wątpliwości, że mogli komunikować się ze statkiem, ale aktualnie nie było żadnego w pobliżu. To miasto zostało opanowane prawdopodobnie przy okazji, w efekcie mojego wypadu do Des Moines w poprzednim życiu.

Pewnego dnia zostałem wysłany na konferencję do Nowego Orleanu. Właściwie nawet o tym nie wiedziałem. Wyszedłem na ulicę, jak co rano. Ale tym razem poszedłem na stację i zamówiłem pojazd. Tego dnia mieliśmy kłopoty z transportem. Musiałem długo czekać. W końcu mój pojazd został podstawiony na platformę startową. Starszy gość wsiadł do niego przede mną. Otrzymałem polecenie, by się go pozbyć, zaraz potem jednak władca nakazał mi zachować ostrożność. Chyba niespecjalnie wiedział czego chce. Po prostu przeczuwał niebezpieczeństwo.

— Przepraszam sir, ten pojazd jest zajęty.

— Oczywiście — powiedział — właśnie go zająłem. Sprawiał wrażenie zarozumiałego i pewnego siebie. Było coś apodyktycznego w jego zachowaniu.

— Będzie pan musiał znaleźć sobie inny — stwierdziłem. Jaki ma pan numer?

Byłem przekonany, że pojazd jest mój. Miałem ten sam numer, co mój bilet. Ale starszy człowiek nie ruszał się z miejsca.

— Dokąd pan się wybiera? — zapytał natarczywie.

— Do Nowego Orleanu — odpowiedziałem i wtedy właśnie dowiedziałem się od władcy jaki jest cel mojej podróży.

— Więc może mnie pan podrzucić do Memfis.

— To nie po drodze — potrząsnąłem głową.

— Przecież zajmie to panu dziesięć minut. — Był uparty, niezwykł ulegać. — Musi pan przecież znać przepisy jakie obowiązują w dni deficytu. Nie można wykupić na własność publicznego środka lokomocji. Takie zachowanie jest nie do przyjęcia. — Odwrócił się. — Panie kierowco, proszę wytłumaczyć mu, że łamie przepisy.

— Nic mi do tego. Zabieram i dowożę. Dogadajcie się między sobą, bo inaczej wezmę następny kurs — powiedział kierowca, nie przestając dłubać w zębach.

Zawahałem się. Żadnych instrukcji od władcy. Wrzuciłem torbę i wsiadłem.

— Do Nowego Orleanu — powiedziałem do kierowcy. Proszę zatrzymać się w Memfis.

Wzruszył tylko ramionami i przekazał wiadomość do wieży kontrolnej. Już w powietrzu nieznajomy wyjął z teczki gazety i zaczął czytać. Patrzyłem na niego bez zainteresowania. Zauważyłem, że siadam w sposób, żeby wygodnie móc wyjąć broń. Starszy człowiek wyciągnął rękę i sprawnie złapał mnie za nadgarstek.

— Nie tak szybko synu! — Wtedy na jego twarzy ujrzałem szatański uśmiech Starca.

Mam szybki refleks, ale byłem w niedogodnej sytuacji. Każda decyzja musiała być skonsultowana z władcą. W efekcie, po chwili miałem pistolet przystawiony do skroni.

— Spokojnie synu.

Drugą ręką Starzec wbił mi w bok igłę. Poczułem ukłucie, a potem ciepłe mrowienie. Już kilka razy załatwiono mnie tym narkotykiem, znałem jego działanie. W ostatnim przypływie energii próbowałem wyciągnąć broń, a potem straciłem świadomość.

Niewyraźnie docierały do mnie jakieś głosy, ale nie mogłem nic zrozumieć. Ktoś szarpał mnie brutalnie.

— Ostrożnie z tym androidem! — Usłyszałem głos.

— W porządku, przecież jest ogłuszony.

— Myślę, że ciągle może być niebezpieczny. „Pewnie — pomyślałem rozdrażniony — jeśli tylko zbliżycie się wystarczająco blisko załatwię was.” Czułem się dziwnie. Nie mogłem ruszać rękami, z nogami też było nie najlepiej. Najbardziej jednak przeszkadzało mi, że mnie obrażają. To nie moralne ubliżać człowiekowi, który jest bezbronny. Westchnąłem ciężko i znowu popadłem w odrętwienie.

— Jak, lepiej synu? — Starzec pochylał się nad moim łóżkiem, wpatrując się we mnie z zatroskaną miną.

— Chyba tak — odpowiedziałem. — Już całkiem nieźle. Spróbowałem się podnieść. Nadal było to niemożliwe. Powinniśmy już uwolnić ciebie — zdecydował Starzeci odpiął klamry, którymi byłem przypięty do łóżka. Usiadłem i próbowałem rozetrzeć zdrętwiałe mięśnie. Byłem strasznie zesztywniały.

— Teraz opowiadaj wszystko, co pamiętasz.

— Nie rozumiem o czym mówisz.

— Jak to? Dopadły cię. Czy ty nic nie rozumiesz? Nagle wszystko wróciło. Poczułem przerażenie, chwyciłem się kurczowo łóżka.

— Szefie… — wybełkotałem porażony strachem — oni wiedzą o tym miejscu. Ja im powiedziałem.

— Nie, nie wiedzą — powiedział spokojnie — nie jest to biuro Sekcji, które znałeś. Kiedy okazało się, że uciekłeś bez słowa, od razu wiedziałem, co się stało i ewakuowałem stare biuro. Spróbuj sobie przypomnieć, co się z tobą działo.

— Nie muszę sobie przypominać. Wszystko pamiętam doskonale. Wybiegłem z biura i poszedłem… — zacząłem opowiadać wszystko po kolei. Jeszcze raz przeżywałem ten koszmar. Znowu miałem żywego, wilgotnego pasożyta w rękach i umieszczałem go na plecach agenta od wynajmu mieszkań…

Zwymiotowałem na prześcieradło. Starzec zdjął je, wyrzucił w kąt pokoju, wytarł mi twarz.

— Mów dalej — powiedział łagodnie.

— Szefie, one są wszędzie — stwierdziłem w końcu. Opanowały całe miasto.

— Wiem, tak samo jak Des Moines. I Minneapolis, St. Paul, Nowy Orlean i Kansas City. Pewnie jeszcze wiele innych miejsc. To jest jak walka z cieniem. Przegrywamy. Nie możemy nawet odseparować tych miast…

— Do cholery, dlaczego nie?

— Ważniejsi ode mnie, wciąż mi nie wierzą. Sam wiesz, że pasożyty potrafią się maskować. Życie zazwyczaj toczy się jak przedtem.

Popatrzyłem na niego, poczułem się bardzo źle.

— Nie martw się, jesteś pierwszym, którego uwolniliśmy, a przede wszystkim przeżyłeś to. A twojego pasożyta udało nam się zachować do badań. Będziemy mieli szansę…

Przerwał, gdyż byłem bliski histerii. Świadomość, że on żyje i znów mnie zaatakuje… Nie, nie mogłem tego znieść.

Starzec złapał mnie silnie za ramię. Trzymaj się synu. Spokojnie. Jesteś bezpieczny.

— Gdzie to jest?

— Co, pasożyt? Nie martw się o niego. Jeśli będziesz chciał, pokażemy ci go. Zastąpił cię orangutan Napoleon. Wszystko jest w porządku.

— Zabij to!

— Nie, musimy go hodować.

Musiałem zemdleć, bo poczułem nagle klepanie po policzkach.

— Weź się w garść — radził Starzec. — Przykro mi, że cię zamęczam w takim stanie, ale to konieczne. Musimy zdobyć kilka informacji i to jak najszybciej. Spróbuj opowiadać dalej.