— Inspektor twierdzi, że cała ta sprawa była żartem, kochani — figiel wymyślony przez chłopców. Idziemy? — mówiąc to, wymownie spojrzał na sierżanta stojącego obok nas.
— Nie ma statku kosmicznego? — Mary wyglądała na rozczarowaną.
— Jest tutaj pojazd, który na upartego można nazwać kosmicznym. Znajdziecie go, jeśli pójdziecie za tymi frajerami. Poza tym jestem sierżantem, a nie inspektorem.
Wuj Charlie rzucił mu pod nogi cygaro i ruszyliśmy przez pastwisko do pobliskiego lasku. Wejście tam kosztowało dolara i w związku z tym wielu potencjalnych frajerów wracało nie obejrzywszy latającego talerza. Droga wśród drzew była piaszczysta. Marzyłem, aby zamiast nadajnika mieć z tyłu głowy jeszcze jedną parę oczu. Posuwałem się ostrożnie. Według naszych informacji, właśnie tą drogą szło naszych sześciu agentów. I żaden z nich nie wrócił. Wliczając Starca i Mary, idących przede mną, miałem być dziewiąty. Niespecjalnie mi się to podobało. Tymczasem Mary szczebiotała jak idiotka. Wszelkimi siłami starała się zrobić wrażenie niższej i młodszej. W końcu dotarliśmy do polany, na której znajdował się słynny obiekt.
Był naturalnych rozmiarów, miał więcej niż sto stóp średnicy. Jednak tandetna obudowa z metalu i plastiku sprawiła, że wyglądał jak zabawka.
— Ach, jakie to ekscytujące! — zapiszczała Mary.
— Z włazu umieszczonego na szczycie tej okropnej konstrukcji, wychylił się może dziewiętnastoletni, bardzo pryszczaty młodzieniec.
— Chcecie wejść do środka? — zawołał. Dodał jeszcze, że będzie to kosztowało o pięćdziesiąt centów drożej od osoby. Wuj Charlie łaskawie się zgodził.
Mary podeszła bliżej, jednak po chwili cofnęła się, gdyż obok młodego człowieka pojawił się drugi niemal identyczny. Byli chyba bliźniakami. Chcieli pomóc Mary wejść do środka pojazdu. Siostra cofnęła się jeszcze bardziej, więc szybko podszedłem gotowy do działania. Doskonale potrafiłem wyczuwać niebezpieczeństwo.
— Tam jest tak ciemno — głos jej zadrżał.
— To absolutnie bezpieczne — zapewnił drugi, równie pryszczaty młodzieniec. — Turyści wchodzą tu przez cały dzień. Ja jestem właścicielem, nazywam się Vinc McLain. Nie ma się pani czego obawiać.
Wuj Charlie zajrzał przez właz. Nie mógł sobie pozwolić na takie ryzyko.
— Tam mogą być węże — powiedział zdecydowanie. — Nie powinnaś tam wchodzić.
— Czego się obawiacie — odezwał się, już dość napastliwie pierwszy McLain — tam jest całkiem bezpiecznie.
— Zatrzymaj pieniądze młody człowieku — rzekł Wuj i zrobił minę jakby sobie o czymś przypomniał. — Jesteśmy już spóźnieni. Ruszajmy moi drodzy.
W drodze powrotnej szedłem za nimi i cały czas myślałem o tym, co zobaczyliśmy. Wsiedliśmy do samochodu. Starzec odezwał się dopiero, gdy wyjechaliśmy na drogę.
— No i jak? Zauważyliście coś?
— Nie ma żadnych nowych informacji? — zapytałem. — Nikt się nie uratował?
— Nikt.
— Chyba nie udało im się zmylić naszych agentów. To nie był ten pojazd, o którym wszyscy mówili.
— Oczywiście, że nie — zgodził się Starzec. — Coś jeszcze?
— Ile według ciebie kosztowałoby zrobienie takiej atrapy? — zapytałem. Metal wyglądał jak nowy, świeża farba, a także udało mi się dostrzec przez właz, jakieś sto stóp przestrzeni wewnątrz. Z pewnością wszystko było bardzo kosztowne.
— Masz rację.
— A dom McLainów wygląda na nieodnawiany od lat, stodoła też. Jak więc mogli sfinalizować swój szalony pomysł owi chłopcy?
— Słusznie. A ty Mary?
— Wuju Charlie, czy zauważyłeś jak oni mnie traktowali?
— Kto? — zapytałem zdziwiony. — Sierżant i ci wieśniacy. Użyłam całego swojego sex-appealu i nic. Żadnej reakcji.
— Wszyscy byli tobą naprawdę zachwyceni — zapewniłem uprzejmie, traktując ją w gruncie rzeczy jak idiotkę.
— Nic nie rozumiesz — zirytowała się. — Zawsze doskonale wyczuwam jak mnie odbierają. Oni zachowywali się, jakby byli martwi. Jak strażnicy haremu, jeśli wiesz co mam na myśli.
— Hipnoza? — zapytał wuj Charlie.
— Może, albo narkotyki. — Mary zmarszczyła brwi, wyglądała na zaintrygowaną.
Starzec zastanawiał się chwilę nad jej słowami.
— Przy następnym skrzyżowaniu skręć w lewo, Sammy. Musimy sprawdzić pewne miejsce dwie mile stąd — powiedział w końcu.
— Według pomiarów triangulacyjnych punkt widoczny na zdjęciach? — zapytałem, nie oczekując odpowiedzi.
Nie udało nam się tam dostać. Okazało się, że nie ma mostu, a było za mało miejsca, żeby rozpędzić wóz i przeskoczyć spory rów. Zawróciliśmy zrezygnowani na południe. Na drodze zatrzymał nas gliniarz. Poinformował nas o pożarze. Nie pozwolił przejechać, wskazując objazd. Wpadł także na pomysł, żeby wysłać mnie do akcji ratowniczej. Wtedy Mary pokazała nam, jak działają na normalnych mężczyzn jej wdzięki. Przy pomocy kilku gestów i drobnego kłamstwa uwolniła mnie od tego przykrego zadania. Zadowoleni ruszyliśmy dalej.
— Co myślisz o tym facecie?
— O co ci chodzi? — zdziwiła się Mary. Też, jak to nazwałaś, strażnik haremu?
— Ależ skąd! Bardzo atrakcyjny mężczyzna.
Jej odpowiedź rozzłościła mnie.
Starzec zdecydował, że nie będziemy próbowali zaparkować w pobliżu prawdziwego miejsca lądowania pojazdu kosmicznego. Uznał to za zbyteczne. Udaliśmy się do Des Moines. Zamiast zostawić samochód przed rogatkami, zapłaciliśmy za wjazd do miasta. Pojechaliśmy prosto do głównego studia telewizyjnego.
Wuj Charlie hałaśliwie wkroczył do biura generalnego dyrektora, ciągnąc nas za sobą. Na początek wygłosił stek kłamstw. Chociaż? Może Charles M. Cavanaugh jest naprawdę znaczącą figurą w Federalnym Wydziale Środków Masowego Przekazu? Skąd mógłbym to wiedzieć?
Kiedy znaleźliśmy się w gabinecie szefa, wuj kontynuował swoją życiową rolę.
— A teraz sir, chciałbym się dowiedzieć, o co chodzi w tym absurdalnym numerze ze statkiem kosmicznym? Otwarcie ostrzegam, że od tego może zależeć ważność pańskiej licencji.
Szef studia okazał się małym niepozornym człowieczkiem o zgarbionych plecach, ale nie wyglądał na przestraszonego. Wręcz przeciwnie, był bardzo pewny siebie.
— Wydaje mi się, że przekazaliśmy wystarczająco obszerne wyjaśnienia w naszych programach — odrzekł prawie oburzony. Zostaliśmy oszukani przez jednego z naszych ludzi. Ten człowiek został już zwolniony.
— Bardzo słusznie, panie Barnes — powiedział Starzec — ale ostrzegam sir, ze mną nie ma żartów. Sam prowadzę dochodzenia. Nie jestem przekonany, aby ci dwaj prostacy i nic nie znaczący reporter mogli do tego stopnia zorganizować i rozdmuchać taką sprawę. W tym czuje się pieniądze? Wysoko… A teraz powie mi pan, co pan robił…
Mary przysunęła się bliżej biurka Barnesa. Niepostrzeżenie zsunęła z ramion kostium. Miała piękne ciało. Jej poza przywiodła mi na myśl „Nagą kobietę” Goyi. W tym momencie opuściła kciuk w dół i przekazała coś Starcowi.
Barnes nie powinien był tego zauważyć. Wydawało się, że cała jego uwaga skoncentrowana jest na Starcu. A jednak zauważył. Spojrzał na Mary. Wtedy wyraźnie zobaczyłem jego obojętną i bezwzględną twarz. Nigdy dotąd nie widziałem kogoś, o takimwyrazie twarzy. Sięgnął do szuflady biurka.