— Dlaczego doktorze? — zapytała Mary.
— No… oczywiście nie musi pani tego oglądać, jeśli pani nie chce. Ale to jest właśnie ten okres, który badamy. Chcemy zrekonstruować za pomocą pani pamięci, to co stało się na Wenus, co spowodowało, że pasożyty zaczęły umierać. Jeśli uda nam się dowiedzieć, co zabiło pani pasożyta może będziemy mieli w ręku broń, której potrzebujemy. Pani przecież przeżyła.
— To wy tego nie wiecie? — Mary była zdumiona.
— No jeszcze nie, ale dowiemy się. Pamięć ludzka, to bardzo szczegółowy zapis, nawet jeśli jest to głęboko ukryte.
— Ależ ja mogę wam powiedzieć. To była dziewięciodniowa gorączka.
— Co? Hazelhurst mało co nie wypadł z krzesła.
— Oczywiście. Nie zobaczyliście tego na mojej twarzy? To najbardziej charakterystyczny objaw, ta maska… Widziałam to wiele razy. Tam w Kaiserville opiekowałam się chorymi, ponieważ sama byłam uodporniona na tę chorobę.
— Co pan na to, doktorze? — zapytał Steelson. — Czy widział pan kiedy przypadek tej choroby?
— Czy widziałem? — wykrzyknął Hazelhurst. — Nie, nie widziałem. Podczas drugiej ekspedycji, w której brałem udział, mieliśmy już szczepionkę. Ale znam jej kliniczne objawy.
— Nie rozpoznał pan ich z tego zapisu?
— Więc… — Hazelhurst ostrożnie dobierał słowa — to co widzieliśmy mogłoby być objawami dziewięciodniowej gorączki, ale to niczego nie dowodzi.
— Jak to nie dowodzi? — gwałtownie odezwała się Mary. — Przecież powiedziałam, że to była dziewięciodniowa gorączka.
— Jednak musimy się upewnić — odparł Steelson przepraszająco.
— Jak pan chce to zrobić? Nie ma przecież żadnych wątpliwości. Powiedziano mi, że byłam na to chora, kiedy Pete i Frisco mnie znaleźli. Później opiekowałam się cierpiącymi na tę chorobę i nigdy się nie zaraziłam. Pamiętam ich twarze… Wiedzieli, że są skazani na śmierć, to były martwe maski. Ja także miałam taką twarz, widzieliście to. Nikt, kto chociaż raz to zobaczy, nigdy tego nie zapomni. Nie można też pomylić tych objawów z niczym innym. Czego więcej chcecie? Ognistych liter na niebie? — Nigdy przedtem nie widziałem Mary tak bliskiej utraty panowania nad sobą.
— Pani dowody są przekonywujące — odezwał się łagodnie Steelton. — Ale proszę mi wyjaśnić, jak to się stało, że dotychczas wszystko wskazywało, iż nie pamięta pani nic z tamtego okresu. Potwierdzały to przede wszystkim badania. A teraz nagle okazuje się, że te wspomnienia istnieją, a do tego jest pani ich świadoma.
Mary przez chwilę wyglądała na zmieszaną.
— Nie wiem jak to się stało, ale przypominam sobie teraz. Pamiętam to dokładnie. Nie myślałam o tym przez wiele lat.
— Myślę, że rozumiem — Steelton zwrócił się do Hazel-hursta.
— Więc doktorze? Czy mamy te zarazki w laboratorium? Czy pracował pan nad tym kiedykolwiek?
Hazelhursta zatkało.
— Czy pracowałem nad tym? Oczywiście, że nie. Przecież to zupełnie bez sensu! Równie dobrze moglibyśmy użyć tyfusu albo polio. To jest niebezpieczne!
Wziąłem Mary delikatnie za ramię. — Chodźmy Mary, chyba już dość narobiliśmy im kłopotu.
Kiedy wychodziliśmy dostrzegłem, że Mary drży, a oczy ma pełne łez. Zabrałem ją do messy. Chyba potrzebowała czegoś mocniejszego. Później położyłem Mary do łóżka. Siedziałem przy niej aż zasnęła. Poszedłem szukać ojca.
— Jak leci? — przywitałem go w jego gabinecie. Spojrzał na mnie jakoś dziwnie.
— Słyszałem, że dokonałeś cudu, Elihu.
— Wolę, kiedy mówisz do mnie Sam — odezwałem się.
— Cieszę się, Sam. To było twoje zwycięstwo. Chociaż w efekcie chyba niewiele zyskaliśmy. Sytuacja jest równie beznadziejna jak przedtem. Dziewięciodniowa gorączka, nic dziwnego, że wymarła cała kolonia. Zupełnie nie wiem, jak moglibyśmy to wykorzystać. Nie możemy przecież oczekiwać, że każdy będzie miał tak potężną wolę przeżycia jak Mary.
Wiedziałem, że ma rację. Gorączka zabijała dziewięćdziesiąt osiem procent tych, którzy nie byli zaszczepieni. Wprawdzie wśród tych, którzy zostali zaszczepieni procent śmiertelności wynosił zero, ale to nam nic nie dawało. Wciąż potrzebowaliśmy choroby, na którą zachoruje pasożyt, a nie żywiciel.
— I tak nie mamy wyjścia — stwierdziłem zrezygnowany. — Nie dalej jak za sześć tygodni będziemy mieli w dolinie Missisipi albo tyfus, albo zarazę, albo jedno i drugie.
— Może pasożyty nauczyły się czegoś w Azji i zaczną poważnie traktować sprawę higieny — odrzekł Starzec.
— Nie Sam, musisz wymyśleć coś innego.
Po chwili dopiero dotarły do mnie jego słowa.
— Jak to ja? — zapytałem. — Ja jestem tylko pracownikiem.
— Byłeś. Teraz bierzesz na siebie całą odpowiedzialność. Czas, żeby ktoś mnie zmienił.
— O czym ty do diabła mówisz? Nie jestem za nic odpowiedzialny! — zawołałem. — I wcale nie mam zamiaru być. To ty jesteś szefem!
Potrząsnął głową.
— Szefem jest ten, kto naprawdę decyduje. Tytuł i honory przychodzą zazwyczaj później. Czy przypuszczałeś, że chcę żeby moim zastępcą został Oldfield.
Pomyślałem przez chwilę. To oczywista bzdura. Jego zastępca nadawał się tylko do wykonywania rozkazów. Nie wiem, czy w ogóle potrafi samodzielnie myśleć.
— Wiedziałem, że kiedyś sięgniesz po moje stanowisko — powiedział. — I teraz to się stało. Po prostu w pewnym momencie okazało się, że jesteś lepszy i jestem z tego zadowolony. Zmusiłeś mnie do przyjęcia twojego rozwiązania, a rezultaty dowiodły, że miałeś rację.
— To bzdury! Byłem uparty jak osioł i dlatego mi ustąpili. A tobie nie przyszło przez ten czas do głowy, że nie skonsultowałeś się z najbardziej fachowym specjalistą od Wenus, którego miałeś pod ręką. Mam na myśli Mary. Tym bardziej, że nie oczekiwałem żadnych rezultatów, to było po prostu szczęście.
Starzec potrząsnął głową.
— Ja nie wierzę w takie szczęście synu. Takie zbiegi okoliczności się nie zdarzają. To zazwyczaj przeciętni mówią o geniuszach, że mieli szczęście.
Pochyliłem się nad nim.
— Dobra, więc jestem geniuszem, ale i tak nie uda ci się mnie w to wrobić. Kiedy to wszystko się skończy wreszcie, Mary i ja wyjeżdżamy w góry. Mamy zamiar spokojnie wychować dzieci. Nie zamierzam spędzić życia, będąc szefem jakichś kopniętych agentów.
Uśmiechnął się łagodnie, tak jakby widział zupełnie inną przyszłość.
— Nie chcę twojej roboty — rozumiesz? — wykrzyknąłem.
— Dokładnie to samo powiedział diabeł Bogu, gdy ten wtrącał go w otchłań piekła. Nie martw się, chłopcze. Zatrzymam na razie swój tytuł i pomogę ci, jak będę mógł. A tak na marginesie, jakie są rozkazy, sir?
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
Najgorsze było to, że on wcale nie żartował. Próbowałem jeszcze kilka razy namówić go, żeby zmienił zadanie, ale pozostał nieugięty. Po południu zwołano konferencje na szczycie. Mnie także zaproszono, ale nie miałem zamiaru w tym uczestniczyć. Jednak zaraz po rozpoczęciu pojawiła się u mnie uprzejma pani sierżant i oświadczyła, że dowódca czeka na mnie i pyta, czy będę łaskawy w końcu przyjść.
Poszedłem — jednak starałem się nie wtrącać do dyskusji. Mój ojciec miał doskonały sposób na trzymanie w garści każdej konferencji. Po prostu wgapiał się wyczekująco na tego, kto miał zabrać głos. To bardzo subtelny trik — nikt z zebranych nie orientował się, że jest manipulowany.