— Więc, czy pozwoli mi pan ogłosić tę metodę przenoszenia zarazków jako moją? Oczywiście podziękuję panu oficjalnie, ale generał wymaga ode mnie tak wiele… A tak, mój raport byłby pełny. — Był tak przejęty, że chciało mi się śmiać.
— Niech pan ogłasza, co pan chce — odrzekłem. — To przecież pana działka.
— Dziękuję. Postaram się odwdzięczyć. — Odszedł w doskonałym nastroju. Ja także byłem z siebie dumny. Stałem jeszcze chwilę przed drzwiami i układałem w głowie szczegółowy plan wielkiego zrzutu, potem wszedłem do pokoju. Mary właśnie przebudziła się i uśmiechnęła się do mnie słodko. Pogłaskałem ją po włosach.
— Najdroższa, czy ty wiesz, że twój mąż jest geniuszem?
— Tak.
— Wiesz? Nigdy mi o tym nie mówiłaś.
— Bo nigdy mnie nie pytałeś.
Hazelhurst rzeczywiście zaznaczył wkład mojej pracy w raporcie. Cały pomysł nazwał: systemem przenoszenia Nivensa. Na pierwszym zebraniu poproszono mnie o komentarz.
— Zgadzam się z doktorem Hazelhurstem — zacząłem. — A jego przypuszczenia zostały potwierdzone laboratoryjnie. Jakkolwiek, wciąż pozostały do przedyskutowania problemy taktyczne całej operacji. Najważniejszym wydaje mi się plan tempa i czasu wykonania akcji… — Całą tę przemowę przygotowałem w najdrobniejszych szczegółach podczas śniadania. Dzięki Bogu, że Mary nie ma zwyczaju gadać jak najęta od samego rana. — Wiemy, że możemy zainfekować pasożyty w dość prosty sposób. Zarazki bowiem przenoszą się podczas kontaktu między pasożytami. Jednak jeżeli chcemy uratować sto procent mieszkańców czerwonej strefy, pasożyty muszą być zarażone w tym samym czasie i zaraz potem muszą wkroczyć do akcji oddziały pomocy z odtrutką. Wiemy też, że muszą wkroczyć wtedy, gdy pasożyty będą już niegroźne, a jednocześnie na tyle wcześnie, by zadziałała odtrutka. Ten problem można rozwiązać za pomocą analizy matematycznej. „Sam, drogi chłopcze — powiedziałem do siebie w myślach — jesteś wielkim błaznem, przecież nie rozwiązałbyś tego zadania nawet przez dwadzieścia najbliższych lat”. — Przekażę je sekcji analitycznej. Tym niemniej pozwolę sobie naszkicować wykres. Oznaczmy punkty docelowe przenoszenia zarazków — X, a ilość roznoszących odtrutkę — Y. Możemy otrzymać w takiej sytuacji nieskończoną ilość rozwiązań. Optymalne rozwiązanie jest zależne od czynników logicznych. Opierając moje szacunki na znajomości zwyczajów pasożytów, mogę stwierdzić, że…
W całkowitym skupieniu słuchali tych wywodów. W pewnym momencie zaznaczyłem na wykresie zbyt małą liczbę X.
— Myślę, panie Nivens, że ochotników do przenoszenia zarazków będziemy mieli pod dostatkiem — przerwał mi generał.
Potrząsnąłem głową.
Nie chcę, żeby pan przyjmował ochotników, generale, — Chyba pana rozumiem. Choroba musi mieć czas, żeby się rozwinąć, wtedy dla roznosicieli punkt krytyczny może być niebezpiecznie blisko. Ale myślę, że możemy rozwiązać ten problem. Na przykład: kapsułki w galaretowatej masie wszczepionej w ciało… coś w tym rodzaju. Sądzę, że można to rozpracować. Też tak myślałem. Ale moje obiekcje wynikały z głębokiej awersji do faktu, że jakakolwiek istota miałaby być we władzy pasożyta.
Nie chcę, żeby pan używał ludzi, generale. Pasożyt dysponuje wiedzą żywiciela. Po prostu nie zgodzi się na kontakt. Każe ostrzec innych władców. — Nie byłem tego pewien, ale ostrożność nie zaszkodzi. — Dlatego sir, musimy użyć zwierząt: małp, psów, wszystkich, które dadzą radę unieść pasożyta. Nie będą mogły przekazać żadnych informacji. Powinny stanowić olbrzymią grupę, żeby pasożyty nie zdążyły zorientować się, że są chore.
Szybko przedstawiłem im ostateczny szkic całej akcji.
— Pierwszego zrzutu możemy dokonać, kiedy tylko będzie gotowa odtrutką. Przypuszczam, że w ciągu tygodnia na całym kontynencie nie pozostanie ani jednego żywego pasożyta.
Nie otrzymałem oklasków, chociaż czułem, że są zachwyceni. Generał pobiegł zadzwonić do marszałka Rextona, a potem przysłał po mnie swojego adiutanta z zaproszeniem na lunch. Przekazałem wiadomość, że przyjdę z przyjemnością, jeżeli zaproszenie dotyczy również mojej żony.
Ojciec czekał na mnie przed salą konferencyjną.
— No i jak poszło? — zapytałem. Nie chciałem okazać, jak bardzo jestem podniecony.
Pokiwał głową.
— Całkiem ich podbiłeś, Sam. Odkrywam, że masz zdolności polityczne.
Starałem się nie okazywać swojego zadowolenia. Podczas całego przemówienia nie zająknąłem się ani razu. Chyba naprawdę staję się nowym człowiekiem.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI
Szatan, małpa którą uwolniono od pasożyta, okazała się dokładnie tak podła, jak o niej mówiono. Wprawdzie ojciec zgłosił się jako ochotnik do badań nad teorią Nivensa-Hazelhursta, ale zdecydowałem, że pierwszym będzie właśnie Szatan.
To nie uczucia rodzinne spowodowały, że nie zgodziłem się na propozycję ojca, nie brałem też pod uwagę neofreudowskich teorii. Po prostu kombinacja ojciec plus pasożyt mogła okazać się niebezpieczna. Nie chciałem, żeby stanął po ich stronie nawet w warunkach laboratoryjnych. Nie z tym komputerem, który miał w głowie zamiast mózgu! Pasożyt przecież mógłby wykorzystać jego wszystkie zdolności. Ludzie, którzy nigdy nie byli ofiarami władców, nie zdają sobie sprawy, do jakiego stopnia pasożyt determinuje wolę żywiciela. Nie mogłem ryzykować walki z ojcem. Bałem się, że mnie przechytrzy.
A więc używaliśmy małp. Mieliśmy do dyspozycji nie tylko małpy z waszyngtońskiego zoo, ale także zwierzęta z kilku innych ogrodów zoologicznych i cyrków. Ciągle jeszcze widok Szatana z tym przeraźliwie ludzkim cierpieniem na twarzy budzi przykre wspomnienia. Wiedziałem jednak, że wszystko co robimy, jest konieczne. Zaraziliśmy go dziewięciodniową gorączką w środę, trzynastego. Do piątku choroba się rozwinęła. Wtedy wsadzono do klatki z Szatanem drugiego szympansa z pasożytem. Władcy natychmiast dokonali bezpośredniej wymiany. Wówczas drugą małpę usunięto. W niedzielę pasożyt Szatana skurczył się i martwy odpadł od jego ciała.
Natychmiast wstrzyknęliśmy Szatanowi odtrutkę. W poniedziałek umarł drugi pasożyt. W środę Szatan czuł się już całkiem dobrze, był tylko trochę wychudzony. A druga małpa, Lord Faun-tleroy, dochodziła do siebie. W ramach zadośćuczynienia dałem Szatanowi banana, a on odgryzł mi kawałek wskazującego palca lewej ręki. Ta małpa naprawdę była podła.
Ten drobny incydent nie zdławił mojej euforii. Kiedy opatrzyli mi ranę, pobiegłem szukać Mary. Nie znalazłem jej i wylądowałem w messie, rozglądając się za kimś, z kim mógłbym uczcić zwycięstwo. Jednak messa była pusta. Oprócz mnie, wszyscy pracowali w laboratorium, przygotowując się do akcji. Z rozkazu Prezydenta wszystkie prace prowadzono w jednym laboratorium. Zebrano tutaj małpy do roznoszenia zarazków, sprowadzono ich około dwieście. Tutaj też produkowano odtrutkę. Konie, z których otrzymywano surowicę, trzymano w podziemiach, w sali do piłki ręcznej. Do przeprowadzenia akcji potrzeba było około miliona ludzi. Nie było możliwości, żeby zakwaterować ich na miejscu. Zresztą oni i tak nie wiedzieli nic o akcji. Dopiero po ogłoszeniu alarmu każdy z nich miał zostać wyposażony w broń i jednorazowe strzykawki wypełnione odtrutką. Musieliśmy zrobić wszystko, by zachować przygotowania w sekrecie. Teraz, kiedy nasze teorie okazały się słuszne, jedyną przyczyną niepowodzenia mogło być wykrycie naszych planów przez pasożyty. Zbyt wiele dobrych pomysłów nie zrealizowano tylko dlatego, że jakiś idiota opowiedział o nich swojej żonie. Wypiłem pierwszego drinka, rozluźniłem się i poczułem zadowolenie. Byłem pewien, że tym razem żadnych przecieków nie będzie. Do dnia zrzutu nikt nie miał wstępu do jednostki, a całą komunikację wewnątrz, przez cały czas, kontrolował pułkownik Kelly, który nie był głupcem. Na przeciek na zewnątrz właściwie nie było szans. Generał, ojciec, pułkownik Gisby i ja odwiedziliśmy tydzień wcześniej Biały Dom i spotkaliśmy się z Prezydentem i marszałkiem Rextonem. Ojciec odegrał niezłe przedstawienie, a jego zaciekłość i wojowniczość przekonała obydwóch, że tylko utrzymanie akcji w sekrecie może dać szansę powodzenia. W końcu udało się utrzymać w nieświadomości ministra Martineza. Jeżeli Prezydent i Rexton powstrzymają się od mówienia przez sen, będziemy mieli duże szansę na zwycięstwo.