Czerwona strefa wciąż się rozszerzała. Pomimo przegranej na Przełęczy Christiana, pasożyty ciągle szły do przodu. Ostatnio opanowały teren wybrzeża w okolicach bazy wojskowej Pensacola na Florydzie. Obawialiśmy się, że bestie mogą być zmęczone oporem i spróbują zbombardować miasta, które ciągle pozostają w rękach wolnych ludzi. Jeśliby się tak stało, ekrany radarów powinny zaalarmować nasz system obronny, ale i tak nie udałoby się powstrzymać ataku.
Pomimo to, postanowiłem się nie martwić. Jeszcze tylko tydzień…
Do kantyny wszedł porucznik Kelly, rozejrzał się, podszedł do mnie i usiadł obok.
— Co pan powie na drinka? — zapytałem. — Mam ochotę uczcić przyszłe zwycięstwo.
Popatrzył na swój zdecydowanie duży brzuch.
— Przypuszczam, że jeszcze jedno piwo nie zrujnuje mojej figury.
— Myślę, że może pan wypić nawet dwa. — Zamówiłem i opowiedziałem mu o sukcesie eksperymentu z małpami. Skinął głową.
— Tak, słyszałem. To brzmi nieźle.
— Nieźle? Co ty mówisz, człowieku?! Za tydzień ten cały koszmar się skończy.
— Tak?
— O co chodzi? — zapytałem zirytowany. — Będzie pan mógł włożyć swoje ciuchy i normalnie żyć. A może wątpi pan w powodzenie akcji?
— Nie, nie wątpię.
— Więc, nic nie rozumiem.
Kelly spojrzał na mnie bardzo poważnie.
— Panie Nivens — odezwał się. — Czy pan myśli, że facetowi z takim brzuchem jak mój podoba się to bieganie nago?
— Przypuszczam, że nie. Chociaż ja się już do tego przyzwyczaiłem. Oszczędzam czas i jest mi wygodnie. Może nawet zmartwiłbym się, gdyby to miało się zmienić.
— Niech pan się nie martwi, to na pewno się nie zmieni.
— Nie rozumiem pana. Najpierw mówi pan, że wierzy w powodzenie całej akcji, a teraz, że wiecznie będziemy chodzić nago.
— To się nie wyklucza.
— Przepraszam, ale może nie wszystko rozumiem — odrzekłem.
Kelly zamówił sobie jeszcze jedno piwo.
— Panie Nivens, nigdy nie przypuszczałem, że dożyję dnia, kiedy jednostki wojskowe zamienią się w obozy naturystów. Puszkę Pandory można tylko otworzyć. Gdybyśmy nawet nie wiem co zrobili…
— Chyba rozumiem. — Nagle zacząłem uświadamiać sobie o czym mówił. — Nic nie będzie już takie jak przedtem. Chociaż myślę, że pan przesadza. Na drugi dzień po zwycięstwie Prezydent odwoła rozkaz chodzenia nago i stare prawa moralności publicznej zaczną znów obowiązywać.
— Mam nadzieję, że nie.
— Co? Niech się pan zdecyduje.
— Myślę, że decyzja nie należy do mnie, panie Nivens. Dopóki istnieje podejrzenie, że żyje chociaż jeden pasożyt, każdy człowiek musi być gotowy odsłonić plecy na wezwanie, inaczej będzie ryzykował życiem. I nie tylko w tym tygodniu, czy za miesiąc, ale nawet za dwadzieścia lat. Nie, niech mi pan pozwoli skończyć… — nalegał widząc, że chcę mu przerwać. — Nie wątpię w powodzenie pańskiego planu, ale chciałem tylko zauważyć, że był pan zbyt pochłonięty szczegółami, by dostrzec, że dotyczy on tylko pewnego obszaru. Jest rozwiązaniem lokalnym i tylko na pewien czas. Czy ma pan zamiar na przykład przeczesać dżunglę amazońską? Drzewo po drzewie? To tylko pytanie retoryczne. Ale ta planeta ma prawie sto pięćdziesiąt milionów kilometrów kwadratowych lądu. Nie możemy jej przeszukać i do końca oczyścić z pasożytów. Cholera, człowieku, przecież przez tyle lat nie udało nam się nawet zlikwidować szczurów! A niebezpieczeństwo jest nieporównywalne. „Tytany” korzystają z ludzkiej inteligencji!
— Chce pan przez to powiedzieć, że wszystkie nasze wysiłki są beznadziejne? — zapytałem.
— Beznadziejne? Niezupełnie to miałem na myśli. Niech pan się jeszcze napije. Próbuję uświadomić panu, że musimy nauczyć się żyć z tą potwornością, tak jak nauczyliśmy się żyć spokojnie pomimo groźby wojny atomowej.
Poczułem się zupełnie przybity. Pragnąłem jak najszybciej odnaleźć Mary.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI
Znowu znaleźliśmy się w tym samym pokoju konferencyjnym w Białym Domu. Oprócz mnie byli tam: ojciec, Mary, Rexton, Martinez, generał z laboratorium, doktor Hazalhurst i pułkownik Gisby. Wszyscy z niepokojem wpatrywaliśmy się w ogromną mapę na ścianie. Ponad cztery doby temu rozpoczęła się akcja rozprzestrzeniania dziewięciodniowej gorączki, a dolina Missisipi wciąż błyszczała czerwonymi punktami.
Czułem niepokój, chociaż zrzut okazał się niekwestionowanym zwycięstwem. Straciliśmy tylko trzy maszyny. Według szacunków, każdy pasożyt znajdujący się w zasięgu zrzutu, powinien był zarazić się trzy dni temu. Operację obliczono na kontakt z osiemdziesięcioma procentami potworów żyjących w czerwonej strefie, już w ciągu pierwszych dwudziestu godzin akcji. Braliśmy pod uwagę przede wszystkim największe miasta. Wkrótce pasożyty powinny padać jak muchy, oczywiście jeżeli wszystko poszło dobrze.
Patrząc na mapę, zastanawiałem się, czy te czerwone światełka oznaczają już miliony chorych pasożytów, czy dwieście martwych małp. Różne myśli chodziły mi po głowie. A jeżeli ktoś nieopacznie przestawił przecinek, robiąc obliczenia, albo się wygadał? A może w całym planie jest jakiś tak drobny a istotny błąd, że nie byliśmy w stanie go dostrzec.
Nagle jedno ze światełek zamigotało na zielono. Dokładnie na środku mapy. Wszyscy poderwali się z miejsc. Z nadajnika rozległ się głos.
— Tu stacja Dixie w Little Rock. — To był bardzo zmęczony głos. — Bardzo pilnie potrzebujemy pomocy. Ktokolwiek nas słyszy, proszę przekazać wiadomość: w Little Rock w Arkansas panuje straszliwa epidemia. Proszę zawiadomić Czerwony Krzyż. Jesteśmy w rękach… — Przerwano połączenie. Odetchnąłem z ulgą. Mary pocałowała mnie. Powoli zaczynałem się odprężać. Moja radość była ogromna. Zobaczyłem, że zielone światło pojawiło się nie nie tylko w Little Rock, ale także na zachodzie w Oklahomie. Potem zapaliły się następne dwa, jedno w Nebrasce i drugie na granicy z Kanadą. Nagle znowu włączył się nadajnik. Jeszcze jedno doniesienie o epidemii.
— Trochę jak w noc wyborów, co? — odezwał się Martinez.
— Rzeczywiście — zgodził się Prezydent. — Tylko, że wtedy nie łączyliśmy się z Nowym Meksykiem — to mówiąc, wskazał mapę, w Chihuahua zapłonęły zielone światełka.
— Masz rację, George. Będzie trochę spraw do uporządkowania, kiedy to wszystko się skończy.
Prezydent nie odpowiedział — był zamyślony. Spostrzegł, że mu się przyglądam i uśmiechnął się. Chyba wszyscy tak, jak ja poczuli się odprężeni. Prezydent rozejrzał się po sali.
— Czy ktoś ma ochotę na kolację, bo ja pierwszy raz od bardzo wielu dni jestem strasznie głodny.
Następnego popołudnia mapa była już bardziej zielona niż czerwona. Rextonowi udało się załatwić dwa komputery podłączone do centrum dowodzenia w Nowym Pentagonie.
Mieliśmy teraz dokładny wgląd w sytuację. Dane na monitorach zmieniały się. Bez przerwy pokazywano obliczany na bieżąco czas drugiego zrzutu z odtrutką — siedemnasta czterdzieści trzy.