Niemniej jednak pomógł Stonerowi włożyć na plecy aparat.
Ekrany telewizyjne w ośrodku kontroli lotów w Tiuratamie pokazywały statek przybysza z gwiazd, jako mały, świetlisty punkt na tle wygwieżdżonej czerni. Przez ostatnich kilkanaście minut radio pokładowe Sojuza milczało.
Jo siedziała przy swym komputerowym pulpicie, z trudem panując nad nerwami, a jej lśniące włosy spięte były klamrą słuchawek.
— Dalejże, Houston! — mówiła do mikrofonu przy ustach. — Słyszę was bardzo dobrze.
Za nią, również spięty, siedział Markow, a obok niego, niby opiekuńcza kwoka, czuwał Zworkin. O parę kroków od nich stali umundurowani funkcjonariusze służby bezpieczeństwa z przewieszonymi przez ramię pistoletami maszynowymi. Po całej sali kręcili się dobrze zbudowani cywile w ciemnych garniturach, mierząc wszystkich obecnych podejrzliwym wzrokiem.
Jo patrzyła, jak ekran komputera wypełnia się nadawanymi z Teksasu danymi: liczbami i symbolami odzwierciedlającymi postępy misji ratunkowej. Zerknęła na mniejsze ekrany, umieszczone po obu stronach dużego obrazu statku z gwiazd. Transmitowano na nich przebieg pośpiesznych przygotowań do odpalenia z wyrzutni w Tiuratamie nowej, potężnej rakiety nośnej. Miała wynieść w przestrzeń nowy tankowiec i wprowadzić go na tor wymagający wprawdzie dużych przyśpieszeń, ale jedyny, po którym można było dotrzeć na czas do oddalającego się od Ziemi Sojuza. Parametry tego toru opracowali Amerykanie, posługując się swymi szybszymi i pojemniejszymi komputerami. Jo pośredniczyła w kontaktach pomiędzy ośrodkiem kosmicznym w Houston, w Teksasie, i kosmodromem w Tiuratamie.
Ośrodek dowodzenia lotem pulsował dobrze zorganizowaną pracą. Ludzie i maszyny dawali z siebie wszystko, na co ich było stać. Markow wodził co chwila wzrokiem po sali, przyglądając się funkcjonariuszom bezpieki. Ich oczy poruszały się bez przerwy, a dłonie czujnie spoczywały na kolbach pistoletów.
„Tak jakby strzelanie mogło coś pomóc” — myślał Markow z ironią.
Zworkin rozmawiał przez całą godzinę telefonicznie z Bułaczowem w Moskwie. Działy się tam przełomowe wydarzenia. Marię wezwano na przesłuchanie w biurze jej przełożonych. Markow wiedział, że — zależnie od rozwoju wypadków — mogła teraz albo zostać Bohaterem Związku Radzieckiego za udaremnienie sabotażu, albo być wysłaną razem z nim na resztę życia do łagru. Wszystko zależało od tego, kto zwycięży na Kremlu.
— Bardzo dobrze, Houston — powiedziała Jo do mikrofonu. — Dane dochodzą. Dziękuję.
Zdjęła z głowy słuchawki i położyła je na pulpicie, po czym przechyliła się do tyłu.
— Zastosowali największe komputery NASA do wyliczenia awaryjnego toru — powiedziała.
— Czy to wystarczy? — spytał Markow. — Czy nowy tankowiec będzie mógł ich dogonić?
Jo popatrzyła na niego oczami, w których niepokój konkurował ze zmęczeniem. — Jeśli im się to nie uda, nie uda się nikomu na Ziemi.
— Co będzie, jak ośrodek dowodzenia przyśle nam nowe rozkazy, nowy tor lotu, który pozwoli nam wrócić z powrotem? — mruknął Fiodorenko, sprawdzając skafander Stonera. — A ty będziesz wtedy tam. — Wskazał palcem przestrzeń na zewnątrz.
— Przecież będę z tobą w kontakcie radiowym — odparł Stoner.
— Da. Ale jak ja powiem „wracaj”, ty powiesz „jeszcze nie, jeszcze jedno zdjęcie”?
Stoner roześmiał się, a tymczasem Fiodorenko — zadowolony z zapięcia skafandra — podał mu hełm. Stoner włożył banię na głowę, przymocował ją, po czym zasunął i uszczelnił wizjer.
— Jak mi powiesz, że mają już dla nas tor, który pozwoli nam wrócić do domu, natychmiast tu powrócę — rzekł Stoner głosem stłumionym przez hełm.
Fiodorenko nie wyglądał jednak na przekonanego. Pokiwał głową i przecisnąwszy się z powrotem do modułu dowodzenia przez właz, zamknął za sobą szczelnie klapę.
Stoner był teraz sam.
— Sprawdzenie radia — rozległo się w słuchawkach jego skafandra.
— Odbiór głośny i czysty.
— Bardzo dobrze.
Stoner poszybował do tablicy rozdzielczej, gdzie był włącznik pomp próżniowych. „Mikołaj dał mi swój aparat manewrowy — pomyślał. — Jeśli jego ratunek będzie wymagał wyjścia na zewnątrz statku, nie będzie mógł tego zrobić. Oddal mi swoją szansę życia.”
— Sztoner.
— Słucham.
— Szczęśliwej drogi, Sztoner.
— Dziękuję, Nikołaju. Naprawdę doceniam… co dla mnie zrobiłeś.
— Pozdrów ode mnie przybysza.
— Dobrze — przyrzekł Stoner z uśmiechem.
Wypompował powietrze z segmentu orbitalnego i otworzył klapę na zewnątrz. Potem popychając przed sobą własny aparat manewrowy, wyszedł w kosmiczną pustkę. Oddalił się od Sojuza i zrobił pół obrotu, by dokonać przeglądu sytuacji.
Ziemia była już bardzo daleko. Stanowiła niewielki, białoniebieski sierp na tle usianej gwiazdami czerni. Stoner wyciągnął rękę i planeta, gdzie się urodził, schowała się cała za jego kciukiem.
Widać było także Księżyc — mniejszy od Ziemi sierp. Promienie słońca padały na jego lewe ramię, ale nie miał ochoty patrzeć w tę stronę. Jedynie kątem oka zerknął na jarzący się dysk światła zodiakalnego: światła słonecznego, rozproszonego na pyle kosmicznym — pozostałościach po narodzinach planet.
Włączył aparat manewrowy i poczuł, że rozmieszczone na wysokości pasa dyszki popychają go do przodu w kierunku statku przybysza, który spokojnie unosił się nie opodal wewnątrz swej złocistej i pulsującej aury energii. Ciągnąc za sobą na lince bezpieczeństwa zapasowy aparat, Stoner wolno płynął w stronę statku.
— Nikołaju, czy uważasz, że ten ekran może uszkodzić również wolno poruszające się obiekty, takie na przykład, jak astronauta?
— Niewykluczone — rozległ się w słuchawkach głos Fiodorenki. — Mów, co widzisz i robisz… Wszystko jest przekazywane automatycznie do Tiuratamu.
— Dobrze.
Opisując wszystko w szczegółach, Stoner przyciągnął ku sobie zapasowy aparat i trzymając go na uwięzi za linkę, silnie popchnął przed sobą w stronę statku przybysza.
— Linka nie przewodzi prądu — mówił do mikrofonu. — Jeśli ekran powoduje wyładowanie elektryczne, ładunek nie będzie mógł przebiec po lince i porazić mnie. W każdym razie mam taką nadzieję.
Z zapartym tchem śledził, jak aparat wchodzi w otoczkę i kontynuuje lot wewnątrz niej. Nie było żadnego widocznego efektu. — Widziałeś, Nikołaju?
— Nic się nie stało.
— Świetnie! — Stoner oblizał wargi. — Teraz kolej na mnie.
— Kamery pracują. Trwa transmisja telewizyjna.
Stoner nacisnął włącznik aparatu manewrowego i poczuł, że dysze na plecach popchnęły go lekko do przodu, niby nauczyciel, który popycha do tablicy niechętnego ucznia. Popłynął wolno ku złocistemu, pulsującemu światłu.
— Jestem już przy ekranie…
Przez chwilę światło wydawało się otaczać go ze wszystkich stron, potem rozległ się w jego słuchawkach lekki trzask i Stoner znalazł się wewnątrz otoczki. Zrobił pół obrotu, by zerknąć na Sojuza.
— Jestem po drugiej stronie ekranu! Słyszysz mnie?
— Da.
— Czuję się, jakbym był wewnątrz lekko pozłacanej kopuły obserwacyjnej. Mogę widzieć na wskroś niej. Prawie nie zaciemnia mi pola widzenia.