— Ja też cię widzę. — Głos Fiodorenki był równie silny, jak poprzednio, choć teraz towarzyszyło mu lekkie brzęczenie.
Stoner czuł, że serce wali mu jak młot.
— W porządku — rzekł. — Teraz wchodzę do… na pokład.
— Uważaj, Stoner!
Dryfujący na lince zapasowy aparat uderzył w zakrzywioną powierzchnię statku i odbił się od niej, nie odniósłszy żadnej szkody.
— Statek jest cylindryczny — relacjonował Stoner — ze szpiczastymi końcami. Podobny do grubego cygara. Koloru jasnobrązowego. Wygląda na metalowy. Żadnych wypustów, żadnych anten. W każdym razie z tej strony. Bardzo gładko wypolerowany. Długość od dwudziestu do dwudziestu pięciu metrów, średnica: pięć lub sześć.
Był coraz bliżej. Statek rósł mu w oczach, wypełniając dużą część pola jego widzenia. Stoner poczuł, że ma zupełnie suche wargi. Wnętrzności paliły go.
— Kolor jasnobrązowy… zdaje się, że już mówiłem. Wygląda na metalowy, zdecydowanie z jakiegoś metalu. Dobra robota. Żadnych nitów, ani spawów. Tak jakby był zrobiony z jednego bloku, albo odlany w jakiejś formie albo w czymś innym. Żadnych oznaczeń. Nie widzę żadnych jam czy zadraśnień. Żadnych. Wygląda, jakby przed chwilą wyszedł z fabryki. Ten ekran musiał spalić wszystkie meteoryty i inne śmiecie, jakie napotkał na drodze…
Gdy był już o krok od cielska statku, Stoner instynktownie wyciągnął do przodu rękę. Dotknął kadłuba, odbił się lekko odeń, po czym drugą ręką włączył dysze aparatu, które znów przycisnęły go lekko do statku.
— Tak, to musi być metal. Czuję to palcami.
Oparł buty o kadłub statku. Przylgnęły doń.
— Do licha! Chyba jest namagnesowany. Moje buty do niego przylgnęły. — Stoner oderwał jeden but. Wymagało to niewielkiej siły.
— Buty nie są magnetyczne — rzekł obojętnie Fiodorenko.
— Coś je musi trzymać — odparł Stoner.
Stał wyprostowany na kadłubie statku — jedyny zwiedzający na tym dwudziestopięciometrowym globie. Postąpił kilka kroków, odnosząc wrażenie, że stąpa po świeżo malowanej powierzchni, która jeszcze nie wyschła zupełnie.
— Idę w stronę dzioba — powiedział. — Tak mi się przynajmniej zdaje, bo oba końce wyglądają tak samo.
Stoner stawiał ostrożnie stopę za stopą.
W pewnej chwili zamarł z wrażenia.
Wzdłuż kadłuba zapaliła się bowiem linia świetlna, a w jego słuchawkach rozległo się niskie buczenie. Nie tak donośne, by spowodować ból, lecz dość głośne, aby zwrócić na siebie uwagę.
Linia migotała wszystkimi kolorami widma. Zupełnie jakby Stoner obserwował tęczę zanurzoną w szemrzącym strumieniu wody.
— Jest kolorowa! — zawołał i zaczął opisywać linię. — A teraz pociemniała…
Może przeszła w ultrafiolet albo w podczerwień i stała się niewidzialna dla ludzkiego oka?
Gwizd w jego słuchawkach również zmieniał stale swój ton, będąc raz wysokim, raz niskim. Stoner zdał sobie sprawę, że słyszy go tylko w tych kilkusekundowych okresach, gdy linii w ogóle nie widać.
— Linia emituje całe widmo fal elektromagnetycznych! — zawołał. — Światło widzialne, fale radiowe… pewnie wysyła też promienie Roentgena i promienie gamma. Słyszysz mnie, Mikołaju?
— Słyszę — dobiegł go głos Fiodorenki wśród szumów tła. — Detektory wysokoenergetycznego promieniowania nic nie wykazują. Nie masz się czego obawiać.
Stoner obserwował, zafascynowany czy wręcz zahipnotyzowany, migające światło.
— Ono mówi: „Witamy na pokładzie”. We wszystkich kolorach tęczy — czarował Rosjanina.
Fiodorenko był jednak niewzruszony.
— Przełącz radio na kanał drugi. Może nie będzie tego buczenia.
Spróbowali wszystkie kanały jego radiotelefonu, ale gwizd słychać było na każdej częstotliwości. Zmieniał tylko wysokość zgodnie z kontrapunktowym rytmem zmian barwy linii.
— Zatrzymaj wszystko! — wykrzyknął nagle Stoner. — Coś się tu dzieje!
Na dziobie statku migotliwa linia świetlna rozdzieliła się nagle na dwie równolegle linie, potem zrobiła pętlę i utworzyła świetlisty krąg. Metal kadłuba w obrębie kręgu wydawał się jaśnieć.
— Coś tu jest na dziobie. — Stoner opisał krąg. — Może to klapa włazu?
— Bądź ostrożny, Sztoner.
— Idę tam.
Cały drżąc, z suchym gardłem, zbyt podekscytowany, by się bać, ruszył Stoner wolno w stronę świetlistego kręgu.
Gdy zbliżył się do jego skraju, gwizd w jego słuchawkach przeszedł w niesamowity pisk, a potem zapanowała cisza. Znikła również linia świetlna. Jarzył się jedynie krąg, jakby był podgrzewany od wewnątrz.
— Jarzy się — relacjonował Stoner. — Czy może być radioaktywny? Jakieś jądrowe źródło ciepła? Ugotuję się tutaj!
— Pokładowe czujniki nie rejestrują żadnego promieniowania — uspokoił go Fiodorenko.
— Może ekran je blokuje.
Fiodorenko nic nie odpowiedział.
Krąg zaczął teraz ciemnieć i Stoner zauważył, że metal w jego obrębie przybiera kolor mleczny, a potem staje się półprzeźroczysty. Utkwił w nim wzrok.
— Zdaje się, że coś widzę w środku… — Ukląkł obok kręgu i przyłożył wizjer swego hełmu do jego zamglonej powierzchni.
— Wyglądasz teraz jak jakiś pielgrzym podczas modlitwy — zawołał Fiodorenko.
Stoner zignorował jego uwagę.
— Widzę coraz wyraźniej. Krąg staje się przeźroczysty. Widzę wnętrze… trochę za ciemno, ale…
Patrzył przez szklistą powierzchnię, próbując wszystkimi siłami zobaczyć, co jest w środku. Wtem jakby go ktoś uderzył obuchem.
— O Boże w niebiesiech — wyszeptał. — To jest sarkofag.
ROZDZIAŁ LXIV
Manhattan, Nowy Jork
Głęboko w dźwiękochłonnych czeluściach budynku, należącego do amerykańskiej sieci telewizyjnej ABC, nadzorujący program kontroler Krajowej Komisji Radia i Telewizji potrząsnął z niedowierzaniem głową.
— Sarkofag? Cóż to, u diabła, ma znaczyć?
Wiceprezes sieci, młody Murzyn o niezwykle bystrym spojrzeniu, ubrany w kaszmirową marynarkę koloru kasztanowego, spojrzał nań gniewnie.
— Cokolwiek by to nie było, musi iść na antenę — rzekł. — I to zaraz.
Na ekranach kontrolnych odbiorników widać było Hugha Downsa który komentował otrzymywane z Tiuratamu obrazy. Za jego plecami pokazany był duży, nieruchomy obraz statku z gwiazd, uzyskany z pokładu Sojuza.
— Na antenę? Na żywo? — Kontroler zbladł.
— Musi iść.
— Wykluczone! To zbyt ryzykowne. Przypuśćmy, że on znajdzie coś przerażającego? Panika, która…
Wiceprezes sieci wysunął wskazujący palec w stronę ekranu odbiornika.
— Jedna połowa mieszkańców kraju trzęsie się ze strachu z powodu tej istoty, a druga wcale nie wierzy, że to „coś” istnieje! Musimy to dać na żywo, mój panie, tak żeby sami zobaczyli. Inaczej nikt w to nie uwierzy.
— Nie jestem pewny…
— Ale ja jestem. — Podniósł słuchawkę telefonu i wydał stosowne dyspozycje.
Kontroler komisji popatrzył nań bezradnie.
— Jeśli wy to zrobicie, inne sieci też zaczną nadawać wszystko na żywo.
— I bardzo dobrze. Dopóki Rosjanie przesyłają nam wszystko na żywo, powinniśmy to dawać na antenę na żywo. Ten cały komentarz nie jest wart funta kłaków. — Wskazał ręką ekran.
— Ale ja nie jestem upoważniony, aby zezwalać na transmisję na żywo. Nie powinien mnie pan w to mieszać…