Stoner nie mógł się zdobyć na to, by dotknąć istoty, choć był bardzo ciekaw, co się kryje za zaciśniętymi wargami, za przymkniętymi oczami.
— Takie same włoski pokrywają całą twarz, nawet powieki. Głowę ma owalną, kopulastą, bardzo gładką. Nie wiem, czym oddychał.
— Teraz oddycha?
— Nie. Jest martwy. Czuję to. Nie ma tu powietrza, żadnej mieszaniny gazów. W tej kabinie od tysięcy lat panuje próżnia. I mróz. Zamarza mi wizjer.
— Włącz ogrzewacz skafandra.
— Dobrze. Właśnie to robię. — Miniaturowy wiatraczek w kołnierzu hełmu zaszumiał nieco głośniej.
Gdy igiełki szronu znikły z jego wizjera, Stoner zauważył, że na marach, obok ciała kosmity, leżą jakieś zapiski. I przedmioty: metalowy kubek, na wpół przeźroczysta kula o rozmiarach piłki dziecięcej, pręt z materiału przypominającego drewno. Usiłował podnieść pręt, lecz nie zdołał go oderwać od powierzchni mar. Opisując wygląd poszczególnych przedmiotów, również próbował je brać do ręki, ale wszystkie były jak przymarznięte.
— To jest sarkofag, Nikołaju. Grobowiec. Wiem, że tak jest. Ten facet umarł milion lat temu i wysłano jego ciało w przestrzeń, jak egipskiego faraona. Sam siebie wysłał w sarkofagu.
— Dlaczego?
— To ambasador — odpowiedź zaświtała w podświadomości Stonera, gdy składał usta, by coś powiedzieć. — Oczywiście. Przyleciał jako ambasador.
Czyż jest lepszy sposób nawiązania kontaktu z nie znanymi, inteligentnymi istotami w promieniu tysięcy lat świetlnych?
— Ambasador?
— Nie inaczej. — Stoner był pewien, że ma rację. — On nam mówi: „Chcę, żebyście wiedzieli, że istnieję, że istnieje moja cywilizacja. Nie jesteście sami we wszechświecie. Weźcie moje ciało i zbadajcie je. Zbadajcie też przedmioty, które przywiozłem ze sobą. Zbadajcie mój statek. Uczcie się ode mnie. Czy jest lepszy sposób na podzielenie się z kimś wiedzą? Na pokazanie, że własne zamiary są pokojowe i przyjazne?”
Fiodorenko w milczeniu rozmyślał nad jego słowami. Stoner powrócił do przerwanej relacji.
— Ma szczękę, która wygląda na zaczepioną w ten sam sposób na zawiasach, jak nasze szczęki. Nie ma uszu, ale po obu stronach głowy ma dwie owalne wypustki. Wyglądają niemal jak wyrostki kostne. Ale nie… jak rogi. Są płaskie. Może to jakieś organy czucia.
— Co z organami płciowymi? — spytał Fiodorenko, po czym dodał: — Biologowie chcą wiedzieć.
— Zaraz się dowiedzą — zaśmiał się Stoner. — W normalnym miejscu nic nie widać, ale jest jakaś wypustka w połowie tułowia. I meszek też jest w tym miejscu nieco innego koloru, wpada w żółtawy.
„Do licha! — pomyślał Stoner. — Wygląda jakby umarł podczas erekcji.”
— Poczekaj — przerwał mu Fiodorenko. — Mam jakieś wiadomości z ośrodka kontroli.
Stoner obszedł dookoła podwyższenie, na którym stały mary, podskakując w stanie nieważkości przy odrywaniu butów od gąbczastej podłogi. Po drugiej stronie mar leżały inne przedmioty. Proste ostrze. Kwadrat pokryty punktami, które były połączone cienkimi liniami. „Może jakaś mapa nieba — pomyślał Stoner. — Ta arka to wspaniały skarbiec. On musiał tu przywieźć całą swoją cywilizację.”
Medytację Amerykanina przerwał głos Fiodorenki.
— Przełącz się na kanał drugi, Sztoner.
Stoner przesunął przełącznik radia na przegubie ręki i rozległo się wyjaśnienie Rosjanina.
— Ten kanał jest do prywatnych rozmów, Sztoner. Nie będzie transmitowane na Ziemię.
— W porządku.
— Ośrodek dowodzenia na Ziemi pracuje nad nowym kursem dla nas.
Żeby nas ściągnąć z powrotem. Wysyłają nowy tankowiec.
— Wiedziałem, że coś wykombinują — rzekł Stoner.
— Musimy odpalić rakiety hamujące. Już niedługo. Żeby zmienić kurs na nowy.
W oczach Stonera pojawiły się iskry niepokoju.
— Kiedy?
— Komputery jeszcze nad tym pracują. Ale musisz być gotowy wrócić na Sojuza, kiedy ci powiem.
— Jasne — odparł Stoner.
— Sfotografuj teraz wszystko. Zostało niewiele czasu.
— Aha, w porządku. Wracam na kanał pierwszy. Chcę, żeby wszyscy słyszeli, co teraz powiem.
— W Tiuratamie oceniają, że słucha cię miliard ludzi — mruknął ostrzegawczo Fiodorenko.
„Doskonale — pomyślał Stoner. — Teraz się dowiedzą.” Wyjmując z przymocowanego do pasa futerału aparat do robienia trójwymiarowych zdjęć, Stoner zaczął:
— Sądzę, że teraz jest oczywiste, iż ten wędrowiec przybył tu w pokojowych zamiarach. Oddaje nam swoje ciało i drogie sobie przedmioty, abyśmy je zbadali. Mówi nam, że nie mamy się czego obawiać, że wśród gwiazd rozsiane są inne cywilizacje. Nie jesteśmy sami. Wszechświat jest pełen istot żywych. Cywilizowanych i inteligentnych.
Wiedział, że zaczyna tracić wątek i ględzić, ale pstrykając zdjęcia, ciągnął:
— Nie mamy się czego obawiać! To nie jest koniec świata. To dopiero jego początek. Czy zdajecie sobie sprawę, co to oznacza? To, że cywilizowane, inteligentne istoty nie unicestwiają się wojnami czy zatruciem środowiska. Ani przeludnieniem. W każdym razie nie jest to powszechne i nieuniknione. Przed nami jest przyszłość, jasna i fascynująca, jak same gwiazdy, jeśli tylko wyjdziemy jej naprzeciw razem, cały rodzaj ludzki jak jeden człowiek, jak jedna rodzina, jak jedna społeczność w wielkiej międzygwiezdnej społeczności inteligentnych istot.
Plac Świętego Piotra w Rzymie był zatłoczony dziesiątkami tysięcy wiernych, którzy stali zdjęci trwogą, nie odwracając oczu od wielkich, zainstalowanych tam przez rząd, ekranów telewizyjnych. W końcu pojawił się papież, nie jak zwykłe na balkonie swego apartamentu, lecz na szczycie schodów prowadzących do bazyliki. Był w otoczeniu ubranych na czerwono kardynałów i wielobarwnych gwardzistów szwajcarskich.
Ogromny tłum ruszył w jego stronę, wznosząc gromkie okrzyki. Papież uśmiechnął się i pobłogosławił zebranych.
W Waszyngtonie prezydent Stanów Zjednoczonych śledził rendez-vous z gwiezdnym statkiem w zaciszu swych apartamentów, wraz z żoną i dziećmi. Na dole, w zachodnim skrzydle Białego Domu, również personel wpatrywał się w ekrany telewizorów i przynajmniej na kilka godzin przestano myśleć o zbliżających się konferencjach partyjnych.
W Moskwie Georgij Borodiński zatelefonował do dowódcy sił strategicznych Armii Czerwonej i osobiście polecił mu rozbrojenie dwu pocisków balistycznych z głowicami jądrowymi, gotowych do zaatakowania statku z gwiazd.
Kilka ulic od Kremla minister bezpieczeństwa wewnętrznego wyjął z szuflady biurka mały pistolet, skrzywił się w sardonicznym uśmiechu i strzelił sobie w skroń.
W ośrodku kontroli lotów w Tiuratamie twarz siedzącej przy pulpicie komputera Jo rozjaśniła się na widok ostatnich danych na ekranie. Zwróciła się do Markowa, który stał obok niej.
— To się powiedzie! — zawołała radośnie. — Sprowadzimy ich na Ziemię.
W ciągu najbliższej godziny będą musieli zejść z toru, po którym się poruszają. Jeśli to zrobią, będą dryfowali w przestrzeni, aż dotrze do nich drugi tankowiec.
Markow podskoczył w górę z przejęcia, po czym podniósł ją z krzesła i ucałował. Spowodowany tym hałas zaalarmował stojącego w ich pobliżu strażnika, który natychmiast podniósł na nich lufę swego pistoletu maszynowego.
— Kocham cię jak siostrę! — wykrzyknął Markow, gdy kolega gorliwego funkcjonariusza z nachmurzoną miną nachylał znów ku ziemi jego pistolet.